O BYCIU KOBIETĄ W POLARNYM KLIMACIE

Mówiąc kolokwialnie, musisz mieć niezłe jaja, Dagmara.

(śmiech) Dlaczego?

Pomyśl sama. Zimowałaś w obu polskich stacjach polarnych. Miałaś zostać kierownikiem 44. wyprawy antarktycznej na Polską Stację Antarktyczną w sezonie 2019-2020. Miejsce i ewentualne towarzystwo jawi się jako specyficzne grono, w którym kobieta według powszechnego mniemania to niekoniecznie dobry pomysł. Wiesz, stereotypowy męski świat, polarna przygoda, ciężka praca w ekstremalnych warunkach.

To nie jest tak, jak ludzie mogą sądzić. Mam wrażenie, że kobiety mogą wiele zrobić w takim miejscu. Patrząc pod względem psychologicznym, po tych moich dwóch latach zimowań mam bardzo dużo obserwacji. To oczywiście jest jakieś uogólnienie, bo każdy z nas widzi jakiś wycinek rzeczywistości, natomiast moim zdaniem kobiety świetnie nadają się na wyprawy polarne. Mają dużą umiejętność pójścia na kompromis i szukania pewnych rozwiązań a nie eskalowania konfliktów.

A mężczyźni nie?

Nie wpadajmy ze skrajności w skrajność. Myślę, że to dążenie do kompromisu jest cechą, którą umiem rozwijać w grupie, zarówno jako uczestnik jak i ewentualny kierownik – bo wydaje mi się, że w przypadku mężczyzn bardzo wiele rzeczy pozostawia się ostro. Zbyt ostro. To powoduje eskalację pewnych zachowań i sytuacji. Różnie się to kończy.

To znaczy?

Cóż, czasami, mówiąc wprost, ktoś sobie da po twarzy, niekiedy skończy się bluzgami, jest jakaś tam eksplozja tego wszystkiego. Myślę, że niekiedy lepszym rozwiązaniem jest sztuka dyplomacji. Dam prosty przykład. W stacji polarnej, czyli de facto jednostce badawczej, jest bardzo dużo różnych grup interesów. Są naukowcy, którzy mają okna pogodowe i wtedy nic innego się nie liczy, bo oni muszą wyjść w teren. Ja to rozumiem, bo po to istnieją stacje, aby ci ludzie wyszli w teren i zrobili badania.

Ale są również grupy techniczne, które z kolei mają bardzo uregulowany tryb pracy. Czy pada czy nie pada, czy wieje czy nie wieje, oni idą na warsztat – i robią trudne, ciężkie rzeczy.

Niezbyt rozumiem…

Okej, może prościej. Chłopaki naprawiają przez dwa tygodnie silnik do skutera czy silnik zaburtowy do Zodiaka (rodzaj pontonu – przyp. aut.), po czym ktoś z naukowców bierze tego Zodiaka i rozwala silnik w pół godziny. Rośnie frustracja. I wtedy trzeba umieć negocjować i mediować, a nie jątrzyć, przyjmując racje tylko jednej ze stron.

To nie jest poza tym kwestia płci. Środowisko polarne zawsze było spolaryzowane, dwubiegunowe.

Doceniam grę słowną w powyższym określeniu

Ładne, prawda? 😉 Nie odstajemy od innych nacji, które mają tu bazy, także w kwestii kobiet. Reprezentanci Stanów Zjednoczonych, Chile, Rosji i inni – wszyscy mamy ten sam cel, m.in. badawczy. Wrócę do moich dwóch zimowań: nie napotkałam się z otwartą krytyką, że kobiety nie powinny jeździć do stacji polarnych, że to bez sensu i tak dalej.

Inne podejście?

Następuje pewna przemiana mentalnościowa. Nawet mężczyźni, którzy jadą do pracy w stacji, mają zupełnie inne podejście. Nie są nastawieni na zasadzie: kobieta w stacji jest dla nich konkurencją. Kobieta jest dla nich koleżanką z pracy, koleżanką z wyprawy, której trzeba pomóc, a ta koleżanka też pomoże, jeżeli trzeba będzie zrobić coś innego. Mam wrażenie, że ludzie dojrzewają do współpracy.

W małym ciele wielki duch! / Foto: Łukasz Boroń

KŁOPOTY I POLARNA CODZIENNOŚĆ

A co z prozą życia na stacji polarnej? Podczas naszego ostatniego spotkania opowiadałaś mi o smażeniu placków i zabawie karnawałowej. Jakieś inne pikantne szczegóły?

Proza życia potrafi ugryźć dość mocno – szczególnie osoby, które do tej pory żyły w aktywnym, pełnym bodźców świecie. Widać sporą różnicę między wyprawami, które jeździły kiedyś, w czasach przedinternetowych – i wyprawami, które jeżdżą teraz. Problemem jest to, że zasadniczo żyjemy w bardzo przebodźcowanym świecie.

I tu jest pies pogrzebany: w momencie, w którym będąc w Polsce nie rozstajemy się ze smartfonem, przychodzą wiadomości na Messengerze, ktoś do nas dzwoni, gra muzyka, jedziemy tramwajem, słychać rozmowy – generalnie jesteśmy cały czas w szumie informacyjnym…

…plus słynne FOMO, czyli strach przed pominięciem istotnej informacji, odstawieniem się?

Dokładnie tak! A jak jedzie się do stacji polarnej, to ten efekt FOMO jest bardzo silny. Zasadniczo, jeśli ktoś musi być ciągle online, śledzić wiadomości na Instagramie czy Facebooku – i nagle okazuje się, że internet jest słabszy, bo przecież mamy łącze satelitarne, które bywa kapryśne – to zaczyna być to problemem.

Podobnie jest z oczekiwaniami. Głowa nabita wyobrażeniami, a potem realne sytuacje: to nie jest tak, że jesteś na stacji polarnej, gdzie non-stop są wycieczki, pływa się statkami. Ludzie niekiedy mają mają takie marzenia, że wsiada się na skuter i jedzie się po prostu na wycieczkę. A tu klops. Jest ostry mróz, wiatr, warunki pogodowe, które to uniemożliwiają.

Jest tak zwana dupówa i siedzi się dwa tygodnie w środku…

Siedzi się w środku albo są ważniejsze rzeczy niż to, że ktoś chce sobie gdzieś tam skoczyć na wycieczkę. Poza tym pytanie: jaka wycieczka? Są prace terenowe, które trzeba wykonać. I nagle okazuje się, że po dwóch miesiącach ludzie sobie myślą: „kurczę, ja właściwie tu wszystko zobaczyłem!”. A zostaje jeszcze 10 miesięcy. I tu jest właśnie problem.

Jak temu zapobiegać?

Powiem szczerze, to jest rzecz, nad którą my się cały czas zastanawiamy. Są testy psychologiczne, rozmowa z psychologiem przed taką wyprawą, ale wciąż szukamy formuły, jak jeszcze możemy przyszłych polarników wyposażyć w wiedzę, co oni tak naprawdę zastaną na miejscu. Zdaję sobie sprawę, że te wszystkie filmiki w internecie, zdjęcia, opowieści – to tylko wycinek rzeczywistości, bo to interpretacja tej osoby, która stamtąd wróciła i która o tym opowiada.

Nie da się tego pokazać w sposób taki… no nie wiem, tam po prostu trzeba pojechać i zobaczyć, jak wygląda codzienność. To, że ludzie czasami rozczarowują się takim pobytem w stacji polarnej, to nie jest coś, co się nie zdarza.

Niekiedy, podczas 2-3 tygodniowej podróży z grupą znajomych, pod koniec wyjazdu wszyscy mamy siebie wzajemnie i serdecznie dość, irytują nawet drobiazgi. Jakie szczegóły mogą zatruć życie na stacji polarnej?

Odpowiem przykładem. Są ludzie, którzy pracują na stanowiskach administracyjno-technicznych: kucharz, pomoc kuchenna czy na przykład administrator. To są osoby, które mają bardzo elastyczny czas pracy. Czasami się zdarzy, że coś trzeba zrobić wieczorem lub rankiem, bo na przykład jakaś grupa terenowa przyjdzie – mówiąc wprost, są „na standbaju” cały czas.

I teraz: przychodzą rano, zaczynają pracę jako pierwsi w kuchni, a ktoś zrobił sobie wcześniej w kuchni imprezę i jest bałagan. Wchodzą na miejsce pracy, gdzie jest syf, mówiąc obrazowo. Jak myślisz, jaka jest ich reakcja?

Domyślam się.

Takie drobnostki mogą zmienić się w poważny problem. I nie należy ich lekceważyć.

Lodowa optyka spojrzenia… / Foto: Łukasz Boroń

O NAUCE I BYCIU INSPIRACJĄ

Dagmara, czujesz się małą gwiazdą, polarną?

(śmiech) Nie.

A powinnaś.

Powiem Ci szczerze, że pomimo tych rozmów, które z mediami przeprowadzam, pomimo tego, że jednak to moje nazwisko gdzieś tam się pojawia, pomimo napisanych książek – gdy jestem w Polsce, dalej jeżdżę tym samym autobusem do pracy, czytam książki, uczę się języków obcych, zarabiam w tym samym zawodzie, w którym się wykształciłam.

Moja codzienność wygląda tak samo i nie mam potrzeby nadbudowywania tego. Pojawiają się artykuły z moim nazwiskiem, jestem rozpoznawalna, więc mam zmienić styl ubierania się? Kupić lepszy samochód? Świecić prywatnością w mediach społecznościowych?

No tak, tylko myślę o młodym pokoleniu. Zdajesz sobie sprawę, że dla millenialsów i zetek możesz być cholerną inspiracją, że można zrobić coś, co jest zgodne nie tylko z pomysłem na drogę zawodową, życiową – ale na realizację marzeń? Łączyć te dwie rzeczy.

Zabrzmiało to poważnie.

Bo to jest poważna sprawa.

Z jednej strony, jak jesteś inspiracją dla kogoś, to musisz wziąć odpowiedzialność za bycie taką inspiracją. To jest trochę tak, jak z Małym Księciem i Lisem. Bo bycie inspiracją powoduje, że musisz patrzeć na to, co mówisz, jak mówisz i jaki dajesz przykład innym.

Jeżeli (bo nie ukrywam, że zdarzyło mi się to podczas tych wszystkich spotkań z młodzieżą) słyszałam, że jestem inspiracją – ja naprawdę bardzo poważnie to biorę. Gdy ktoś tak do mnie mówi: „słuchaj, bo Ty mnie inspirujesz, ja bym chciał zrobić coś podobnego” – to ja wiem, że nie mogę zawalić. Jeżeli zawalę i pokażę tej osobie, że może coś niezasłużenie zrobiłam, albo ta osoba mnie źle oceniła – zdaję sobie sprawę z tego, jakie to może być rozczarowanie.

Powiem szczerze, z jednej strony to fajnie brzmi, być dla kogoś inspiracją. Ale patrząc z boku, to jest bardzo odpowiedzialna sprawa.

Doskonale ciebie rozumiem. Byłem w ponad 120 krajach świata – i na różnego rodzaju spotkaniach, gdy podchodzą do mnie ludzie, mówiąc niekiedy, że inspiracja, że też tak chcieliby: jeździć, widzieć, poznawać… jestem sparaliżowany.

Właśnie! To jest dokładnie to! Pozwól, że odwrócimy nieco rolę – i to ja się Ciebie zapytam: dlaczego?

Jestem sparaliżowany odpowiedzialnością, bo boję się, że przekazuję niepełny obraz rzeczywistości. Pokazanie tej prozy życia, która wiąże się z tym, że podróże – także takie zwykłe, turystyczne wyjazdy – to niekiedy naprawdę poważne obciążenie, „krew, pot i łzy”, zwłaszcza w życiu codziennym. Niekoniecznie jest pięknie, nie zawsze całość nadaje się na Instagram, nie wszystkim można chwalić się na Facebooku i innych mediach społecznościowych. To jest ogromna odpowiedzialność, jeżeli mówimy o tym, co chcemy przekazać innej osobie, która mówi wprost: „Jesteś dla mnie inspiracją!”

W takiej kwestii, przyznanie się do słabości także może bardzo wiele dać. Bo my, ludzie którzy podróżują, mamy większy bagaż doświadczeń, nadbudowujemy wiele różnych rzeczy, tworzymy narrację.

Żyjemy w świecie tworzenia storytellingu. To jest słowo, które kreuje naszą rzeczywistość. Lubimy przedstawiać siebie w tym bardzo pozytywnym świetle. TikTok, Instagram, Facebook, to jest coś, co pozwala nam się kreować.

Tjaaa. Wszyscy jesteśmy piękni, młodzi i podróżujemy…

Tak, osiągamy fantastyczne rzeczy. A to, że wstajemy rano w jakiejś nieturystycznej dziurze, wyglądamy jak dziesięć nieszczęść i w dresie idziemy kupować kefir – o tym nie wie nikt. Życie najczęściej wygląda w sposób rozczochrany i w drodze po kupno kefiru w dresie, umówmy się.

Świetne! I szczere!

Mam wrażenie, że szczerość jest bardzo ważna w budowaniu wzajemnego zaufania, także przy opowiadaniu o swoich podróżach i doświadczeniach. Jak zaczynałam swoją ścieżkę edukacyjną, miałam straszny problem z powiedzeniem komuś, że czegoś nie wiem.

Wszystko przez to, że jesteśmy nieco zepsuci przez nasz system edukacji. I jak czegoś nie wiemy, to wydaje nam się, że jesteśmy głupi, nie przygotowaliśmy się, wstydzimy się o coś zapytać.

Dlatego jest propaganda sukcesu, wszystko musi nam się udać, każdy wyjazd to prawdziwa petarda?

Wszyscy musimy być nieomylni i tak dalej. Tak naprawdę nieco później, jak się stoi przed grupą 40 ludzi w wieku 14 lat i oni zadają pytania, na które nie wiesz, jak odpowiedzieć – to ma się ochotę odpowiedzieć: „no, wiesz, w sumie możesz sobie to sprawdzić w ramach zadania domowego”.

Hmmm…

Ja jednak ryzykuję i mówię: słuchajcie chłopaki, nie wiem. Nie wiem. Przyznanie się do słabości zadziałało zupełnie w przeciwną stronę: oni to docenili. Dlaczego? Ponieważ zobaczyli, że jesteśmy takimi samymi ludźmi. Każdy wie coś innego, ma inne doświadczenia, może jest starszy, więc automatycznie wie o tym świecie coś więcej – ale dalej jesteśmy takimi samymi ludźmi.

Ekspresja i zdecydowanie / Foto: Łukasz Boroń

Kręci cię możliwość popularyzacji wiedzy i ciekawostek o Arktyce i Antarktyce?

Jeszcze jak! Poziom wiedzy w społeczeństwie nie jest aż taki duży, wbrew pozorom. Nie jestem reprezentatywna, żyję w pewnej bańce, interesuję się tematami polarnymi i mam wrażenie, że wszyscy o tym mówią i wszyscy wiedzą co i jak…

…i potem jesteś zdziwiona niewiedzą?

Jak wychodzę trochę dalej, na przykład spotykam się w szkołach z młodzieżą, to generalnie pada bardzo dużo pytań. Oczywiście, w programach nauczania jest jakiś fragment o obszarach polarnych, dzieci uczą się, że są polskie stacje – ale czym innym wkuwać, że stacja Arctowskiego powstała w 1977 roku, a co innego zapytać, jak się gotuje w takiej stacji, co jemy na obiad, kto sprząta i czy jest kolejka do WhatsAppa. Bo to właśnie wtedy zaczyna pracować wyobraźnia.

Wizualizacja realnego życia na końcu świata?

Tak. Oni sobie to wizualizują, to jest coś, czego nie mogą dotknąć. Na przykład teraz, kiedy jest możliwość prowadzenia lekcji online z obu stacji. To jest w ogóle fantastyczna sprawa, bo można na żywo zadać pytanie takiej osobie, która tam pracuje – jak to wszystko wygląda na miejscu.

Gdy byłam dzieciakiem, miałam kilka czy kilkanaście lat, to jakby ktoś powiedział coś takiego, że można sobie porozmawiać z kimś, kto pracuje w stacji polarnej…

I to na żywo, patrząc w kamerkę!

…to przecież, sam wiesz, takie akcje były czymś kompletnie niewyobrażalnym. Science-fiction!

Kiedyś było tylko Gdynia Radio.

Dokładnie. A teraz, skoro są takie możliwości, a „Hornsund” i „Arctowski” to stacje państwowe, których celem jest zdobywanie wiedzy o tych terenach – trzeba tym się dzielić. Ludzie chcą wiedzieć jak to wygląda, co się tam dzieje i po co są te stacje – bo często i takie pytania padają.

Letnia sceneria w trakcie rozmowy o polarnych terenach / Foto: Łukasz Boroń

WYZWANIA I BIAŁE PLAMY NA MAPIE

Czy Arktyka i Antarktyka w dalszym ciągu stanowią przygodę i wyzwanie? Czy może stały się już terenem z metką: komercja turystyczna?

Ciężko jest mi odpowiedzieć jednoznacznie. Czasy odkrywców się skończyły, to już pewne. Tak naprawdę bardzo mało miejsc zostało do odkrycia w znaczeniu geograficznym – i tego należy być świadomym. Tu bardziej w grę wchodzi kwestia pasji, pracy i może faktycznie komercji, jeżeli mówimy o podróżowaniu w takie miejsca.

Kiedyś, na festiwalu Powsinóg na Suwalszczyźnie rozmawialiśmy o tym, jak się teraz podróżuje. I padło bardzo fajne spostrzeżenie, związane z moim byciem w Arktyce i Antarktyce. Ktoś powiedział, że my poprzez swoją obecność mieliśmy i mamy okazję obserwować codzienność. I to jest coś, co na fali podróżowania w dane miejsce na kilka-kilkanaście dni, a potem opisywania tego jako prawdy objawionej, że „byłem, widziałem, zobaczyłem, mówię jak jest”, to jednak jest coś innego.

Czy to jest podróżowanie? Może nieco w innym znaczeniu, niekoniecznie geograficznym. Byłam w rejonach polarnych, ale w jednym miejscu, za każdym razem spędzając tam rok. Co jest sensem podróżowania? Zaliczanie, fajna fotka na Facebooku, kwestia bycia tam, odhaczenia – czy kwestia odkrywania, poznawania, smakowania? Jeżeli to drugie, to każda droga jest podróżą. Można jechać 40 km od rodzinnego miasta i podróżować.

Wow, odpaliłaś niezłą bombę. Ale pociągnę temat wyzwania i eksploracji. Spora rzesza podróżników szuka czegoś innego niż sztampa i turystyczna papka. Nie chcą odwiedzać popularnych miejsc, które opisane są na wielu podróżniczych blogach – i są dość dostępne – lecz szukają tego ulotnego pierwiastka, którego synonimem była kiedyś chociażby Antarktyda. Umówmy się, w powszechnym mniemaniu nie ma miejsc, które są bardziej oddalone od cywilizacji i codzienności. Legendarny siódmy kontynent!

Tak, to działa na wyobraźnię. Zasadniczo w naszej świadomości mamy zakodowane, że osoby, które nie boją się wypłynąć poza znane wody, ciągną w kierunku tych najbardziej odległych miejsc. One są symbolicznie widoczne w cywilizacji, zagnieżdżone w kulturze, po prostu emanują blaskiem, który przyciąga innych ludzi, zwłaszcza tych zainteresowanych podróżami.

Faktycznie, teraz to kwestia przewartościowania pewnych rzeczy, bo albo idziemy w taką eksplorację wewnętrzną, smakowanie rzeczywistości – albo idziemy w działania ekstremalne. Jak szybko uda nam się dotrzeć do bieguna południowego i północnego… i przy użyciu jakiego środka transportu. Teraz zaczyna dominować eskalowanie tej ekstremalności, nie ma pośrodku takiej zwykłej eksploracji, bo ona się siłą rzeczy skończyła.

Odrębną rzeczą są białe plamy na mapie. Już ich praktycznie nie ma.

Poczekaj, twierdzisz że nie ma już miejsc, które są dziewicze? Nie ma takich punktów na mapie Antarktydy jako kontynentu, które niedotknięte zostały stopą ludzką?

Są. Pytanie, czy byśmy chcieli, aby przestały takie być? Świadomość, że istnieją białe plamy, czy to w nauce czy w podróżowaniu, czy na mapie – powoduje, że cały czas mamy poczucie, że coś jest do odkrycia.

A jeżeli żyjemy w świecie, gdzie wszystko jest już wiadome, uporządkowane i odkryte, to pytanie: gdzie szukalibyśmy inspiracji i dróg do osiągania czegokolwiek?

Nie czujesz w sobie takiego zewu przygody? Tego, aby zamiast być nad Zatoką Admiralicji na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych – przebywać na McMurdo albo w bazie Amundsen-Scott na biegunie południowym, mając w perspektywie możliwość przejścia do miejsc, gdzie nikogo przed tobą nie było?

Wiesz co, nie. Nie mam takiego poczucia. Zdaję sobie sprawę z tego, że to może być bardzo kuszące i działa na wyobraźnię, abyśmy potem mogli powiedzieć, że byliśmy tam pierwsi. Ale teraz w ogóle żyjemy w świecie, w którym każdy chce powiedzieć, że był gdzieś w czymś pierwszy i zrobił coś jako pierwszy.

Niestety.

Ech, robi się to troszeczkę męczące: mam wrażenie, że chodzi właśnie o ciągłe zdobywanie tego pierwszego miejsca… a ja cały czas gubię tutaj ten kontekst. Smakowania, odkrywania rzeczywistości. Dawniej miałam tak, że jechałam w jakieś miejsce, mając listę punktów, które muszę zobaczyć. Przecież wszyscy tam byli, to jest TOP10, trzeba obowiązkowo zobaczyć.

I biegałaś, odhaczając kolejne punkty z listy?

(śmiech) Wstyd się przyznać, ale tak. Efekt był taki, że ja w tym mętliku nie pamiętałam już, co widziałam. To były po prostu kolejne punkty na mapie. A teraz wychodzę z założenia, że większą wartość ma bycie w jakimś miejscu, posiedzenie z filiżanką kawy, poobserwowanie, porozmawianie z ludźmi, którzy tam mieszkają. Albo wybranie jednego zabytku, który warto zobaczyć i pokontemplować.

I to daje więcej, przynajmniej mi, niż taka objazdówka, w trakcie której zaliczam kolejne punkty. Potem tworzą mi się takie fajne ślady pamięciowe we wspomnieniach. Łączę dany punkt lub miejsce z czymś konkretnym: z zapachem, smakiem, impresją, jakąś anegdotą.

Dagmara Bożek / Foto: Łukasz Boroń

O MARZENIACH I BYCIU WOLNYM

Gdzie dalej poniosą cię nogi? Jesteś współautorką książki o zimowaniach na polskich stacjach polarnych, napisałaś i wydałaś biografię legendarnego polskiego podróżnika, polarnika i filmowca, czyli Ryszarda Czajkowskiego. Na podstawie kolejnej książki („Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata – przyp. aut.) reżyser Kuba Witek nagrał w 2023 r. film dokumentalny. W planie powrót do Arktyki, Antarktyki?

Nie wiem.

Eee, pytam poważnie…

Poważnie, przestałam to definiować. Może za dużo żyjemy przeszłością, zastanawiamy się, co może nas czekać za 10 lat – a tymczasem tych 10 lat nie będzie. Stwierdziłam, że ta teraźniejszość, którą mam przed sobą, jest dla mnie bardziej istotna.

Arktyka i Antarktyka? Zdaję sobie sprawę z tego, co chyba w swojej książce „Czochrałem antarktycznego słonia” napisał Mikołaj Golachowski: pomysł na życie, oparty na jeżdżeniu w takie właśnie miejsca, to jest dość słaby pomysł (śmiech). Nie mogę mu nie przyznać słuszności – bo tak naprawdę jest to trochę inne życie. Powiązane z tym, co jest tu i teraz.

No to zwiększmy kaliber pytań osobistych. Zastanawiam się, jak mogą odbierać ciebie osoby, które mają marzenia podróżnicze, ale… boją się tych marzeń.

Boją? Dlaczego ktoś może bać się marzyć?

Ponieważ niektórzy mają kotwice lub plecaki, które ich mocno trzymają w domu. Praca etatowa, małe dzieci. Ktoś może powiedzieć: „OK, bardzo fajnie, że ta Dagmara się realizuje, zimowała w Arktyce czy w Antarktyce, pisze książki – pytanie, czy tak samo by robiła, gdyby miała 5-letnie dziecko w domu i pracę na etat w biurze”. Na ile uważasz, że to, na jakim etapie życia aktualnie jesteś, pomaga w robieniu tych wszystkich rzeczy?

Nie ma co owijać w bawełnę: to bardzo pomaga. Gdyby to była kwestia dzieci lub mocno zdefiniowanych priorytetów życiowych – inaczej by to wyglądało. Pamiętam, jak podjęłam decyzję o pierwszym wyjeździe, o aplikowaniu na wyprawę polarną. To dla mnie był bardzo ciekawy moment, bo byłam na rozdrożu. Miałam pracę, skończyłam studia, ale jak widać, pracę można zmienić.

Nie było nic takiego, co by mnie trwale wiązało z danym miejscem. Więc tak naprawdę, gdybym zdecydowała, że to co mam, to jest dorosłe życie, ze wszystkimi blaskami i cieniami – to bym została w tym dorosłym życiu i zapewne nie spotkalibyśmy się dzisiaj, rozmawiając o Arktyce i Antarktyce. Wysłałam aplikację na Spitsbergen, a dalej to się potoczyło w taką właśnie stronę.

I jeszcze jedna, ważna dla mnie sprawa: wyzbyłam się myślenia materialistycznego, że wyznacznikiem mojego życia jest samochód, którym jeżdżę – lub dom, w którym mieszkam. To tylko przybudówka do tego, kim jesteśmy i co w życiu robimy.

Kawa nam wystygła. Ostatnie pytanie: czym dla ciebie jest wolność? To świadomość bycia wolnym? Jakieś miejsce, cel? Punkt w głowie?

To jest taki stan, kiedy jest nam samym ze sobą dobrze. Kiedy siedzisz ten rok w zamknięciu i każdego dnia czujesz, że jesteś we właściwym miejscu, że jesteś szczęśliwy, bo robisz to, co robisz.

Niesamowite jest poczucie, że tak naprawdę robisz to dlatego, że jest to efekt twoich działań, które się wydarzyły po drodze – i ty w tym wszystkim czujesz się fajnie. To jest właśnie ta wolność. Ona jest w nas. I nie chodzi o różne mniej i bardziej ważne rzeczy: to, czy zmieniamy regularnie pracę, czy mamy dzieci, czy jesteśmy bardziej lub mniej przywiązani do czegoś.

Jeśli nie czujemy się wolni w środku, to gdziekolwiek byśmy nie jeździli – i z kimkolwiek byśmy nie przebywali – cały czas będziemy mieć uczucie przywiązania do czegoś. Uwięzienia.

Czy czujesz się wolna?

Tak. Czuję się wolna. Wolność jest w głowie.


1 2

omentarzy

  1. Pytanie P. Dagmary czy Artktyka i Antarktyka powinny być dostępne dla turystów jest dla mnie troszkę dziwne… A kim była p. Dagmara jadąc do Horsundu? Naukowcem? Ekspertem technicznym??? A do ,,Arctowskiego”? Z tego co przeczytałam w ksiażce dostała się trochę … z litości… Pani Dagmara w Arktyce i Antarktyce jest turystką… Teraz bedzie Kierownikiem Wyprawy i szczerze życzę powodzenia 🙂

  2. W końcu dziś skończyłem czytać wywiad z Dagmarą. Dla niektórych być może okazać się nawet zbyt przydługawy (szczególnie w dzisiejszych czasach migawek i krótkich newsów). Ale nie dla mnie! Smaczki, które mnie osobiście szczególnie dotknęły znajduję się przy końcu :-). Było warto!

    Pawle – chylę czoła! Naprawdę materiał pierwsza klasa! Myślę, że wart jest, aby ukazał się również w druku papierowym. Jestem przekonany, że kilka Magazynów z chęcią przytuliłyby ten wywiad (może w troszkę skróconej formie). Pomyśl o tym!

    Wiesz… tak sobie ciągnąłem wątek myślowy Dagmary…
    – „Co jest sensem podróżowania? Zaliczanie, fajna fotka na Facebooku, kwestia bycia tam, odhaczenia – czy kwestia odkrywania, poznawania, smakowania?”.
    Zgadzam się z Dagmarą, że „można jechać 40 km od rodzinnego miasta i podróżować”.
    Dodałbym jeszcze: wystarczy po prostu zejść z widowni na scenę!

    Te myśli Dagmary też już znalazły swoje miejsce w mojej pamięci semantycznej 🙂

    (…) Efekt był taki, że ja w tym mętliku nie pamiętałam już, co widziałam. To były po prostu kolejne punkty na mapie. A teraz wychodzę z założenia, że większą wartość ma bycie w jakimś miejscu, posiedzenie z filiżanką kawy, poobserwowanie, porozmawianie z ludźmi, którzy tam mieszkają. (…)
    (…) dom, w którym mieszkamy. To tylko przybudówka do tego, kim jesteśmy i co w życiu robimy. (…)
    (…) Jeśli nie czujemy się wolni w środku, to gdziekolwiek byśmy nie jeździli – i z kimkolwiek byśmy nie przebywali – cały czas będziemy mieć uczucie przywiązania do czegoś. (…)

    Wolność jest w głowie. Gratuluję Pawle świetnego wywiadu!

    PS. U mnie tzw. „sraczka galopka” przedwyprawowa.

    • Dziękuję za miłe słowa – ale należą się przede wszystkim Dagmarze, której emituje tyle pozytywnej energii wyjazdowo-wyprawowej, że starczyłoby na oświetlenie małego miasteczka gdzieś na Śląsku 🙂

      Odnośnie długości tekstów, takie jest (w dobie fast contentu, trochę w poprzek) założenie. W sensie: chciałbym, aby to było miejsce „do poczytania”, nieco dłuższego, bez skanowania wzrokiem nagłówków. Między innymi po to, aby móc spokojnie wyłapywać smaczki, o których wspomniałeś. Ujmując to przykładem: preferuję Duży Format nad newsa na 4 akapity.

      Życzę powodzenia na Syberii i Olenioku!

  3. Adamie, Pawle, bardzo Wam dziękuję! I życzę dużo wytrwałości w dalszych projektach 🙂

Exit mobile version