Ponad dwa miesiące. Blisko dziesięć tygodni. Tyle czasu minęło od dramatycznych wydarzeń, które dotknęły część z gmin na południowym zachodzie Polski. Obrazki zalanego centrum Lądka-Zdroju czy Bystrzycy Kłodzkiej powoli zacierają się w pamięci, a turystyczny kalendarz wskazuje, że czas zacząć planować wyjazdy na rozpoczynający się sezon zimowy. Czy tradycyjne narciarskie szaleństwo na stokach w Zieleńcu, korzystanie z oferty uzdrowiskowej lub zwiedzanie zamków, podziemi i innych atrakcji będzie możliwe?
Pan Podróżnik wybrał się tam osobiście, aby sprawdzić aktualną sytuację z punktu widzenia typowego turysty. Odpowiedź na powyżej zadane pytanie nie jest do końca oczywista.
Podczas poprzedniej dziennikarskiej wizyty w tym rejonie Polski, niedługo po przejściu fali powodziowej, Dolny Śląsk zmagał się z falą odwołań rezerwacji pobytów turystycznych. Reportaż, który powstał po tym wyjeździe, pokazał stan faktyczny: skalę problemów branży turystycznej, ale i spory poziom dezinformacji, który mógł skutkować podejmowaniem błędnych decyzji przez potencjalnych klientów.
Duży odzew, który nastąpił po publikacji, zachęcił do podjęcia kolejnej decyzji: jedziemy tam teraz, pod koniec listopada. Tym razem do miejsc, które najbardziej ucierpiały, takich jak Głuchołazy i Kłodzko. Jednak i do tych, które nie doznały żadnych strat (Zieleniec, Złoty Stok), a dostają rykoszetem, zwanym efektem skupienia: turyści skłonni są zwracać nadmierną uwagę na jeden aspekt lub fakt, nawet niesprawdzony, ignorując jednocześnie inne aspekty.
Cel? Przekonać się, czy warto rozpatrywać Dolny Śląsk i Opolszczyznę w swoich planach zimowego wypoczynku, bez narażania się na oskarżenie o „turystykę powodziową” lub na kontemplację widoków kojarzących się z nieszczęściem, a nie z przyjemnością płynącą z turystycznego wyjazdu. Oraz na własnej skórze przekonać się, jak wygląda kwestia dostępności obiektów i atrakcji w popularnych wśród turystów miejscowościach.
ZIMA I NARTY? TUTAJ CZEKAJĄ Z UTĘSKNIENIEM
— Pokażcie, jak jest naprawdę. Rozejrzyjcie się. My nie mamy nic do ukrycia, nie malujemy trawy na zielono. Boli nas uogólnianie, wrzucanie wszystkiego i wszystkich do jednego worka. Dużo potencjalnych turystów uważa, że ten sezon narciarski na Dolnym Śląsku można spisać na straty, a zamiast nart powinni spakować akwalung do nurkowania. A to przecież piramidalna bzdura
…opowiada mi Grzegorz Głód, reprezentujący Zieleniec Ski Arena. Jestem w Zieleńcu, razem z kilkuosobową grupą dziennikarzy turystycznych. To jedna z narciarskich stolic Polski, która podczas zimowych miesięcy przeżywa istne oblężenie. Nic dziwnego: położenie i specyficzny mikroklimat powoduje, że miłośnicy nart i snowboardu mogą spędzać tu czas na stoku przez kilka miesięcy, nawet w czasie, gdy inne ośrodki w Polsce muszą już zakończyć sezon.
Wiatr próbuje urwać mi głowę, a nieopodal nas hałasuje fabryka śniegu — potężna maszyna, która produkuje ponad 200 m sześc. śniegu na dobę. To innowacyjne rozwiązanie, nieczęste w polskich stacjach narciarskich, gdzie dominują armatki śnieżne. Działania związane z mobilizacją do sezonu zimowego idą pełną parą, kręcę się po okolicy stoku i rozmawiam z miejscowymi przedsiębiorcami oraz władzami samorządowymi.
– Chcielibyśmy być ostrożnymi optymistami. Owszem, aktualnie nie ma takiej dynamiki nowych zapytań o rezerwacje, jak zazwyczaj o tej porze roku. Jednak może nie będzie aż tak źle. Turyści po pandemii często podejmują spontaniczne decyzje o wyjazdach. Jeżeli obraz w internetowej kamerze, usytuowanej na stoku, pokaże śnieg — od razu rozdzwonią się telefony i narciarze ruszą w naszym kierunku — śmieje się Łukasz Biegus, zarządzający jednym z hoteli w Zieleńcu. Pijemy gorącą herbatę i wspólnie zastanawiamy się nad meandrami decyzji, które podejmują podróżnicy, szukając miejsc na urlop, wypoczynek, narciarskie szaleństwo.
— Nasz teren nie został dotknięty powodzią. Mam nadzieję, że turyści znają się na geografii i umieją rozróżnić, gdzie była woda, a gdzie nie. Szykujemy się na odwiedzających i robimy wszystko, co możemy, aby ten sezon był wyjątkowy — dodaje zastępca burmistrza Dusznik-Zdroju, Maciej Schulz, opowiadając mi o stanie przygotowań.
Czy to urzędowy optymizm? Z przeprowadzonych rozmów przebija się jeden komunikat: dla firm z sektora turystycznego w Zieleńcu i jego okolicy, nadchodzący sezon zimowy jest absolutnie kluczowy. Gdy zabraknie turystów, skutki mogą być dalekosiężne, z bankructwami włącznie.
LUXTORPEDĄ PONAD CHMURY
A co słychać po przeciwnej stronie ziemi kłodzkiej, u „narciarskiej konkurencji”? Przemieszczam się zatem na wschód, po czym wsiadam do słynnej Luxtorpedy, czyli kolejki linowej, która przenosi mnie w pobliże szczytu Czarnej Góry.
Widoki są przepiękne, pogoda dopisała: pode mną faluje kołdra chmur, przykrywająca część dolin — a przed moimi oczami rozpościera się panorama Gór Bardzkich, Gór Złotych oraz widoczny szczyt Pradziada, wybijający się ponad pasmo czeskiego Wysokiego Jesionika. Warunki do uprawiania turystyki pieszej? Znakomite!
Armatki śnieżne pracują pełną parą, stoki za moment, po pełnym naśnieżeniu, będą gotowe na przyjęcie narciarzy. Rzec by można: standard u progu sezonu.
Czarna Góra żyje z narciarzy i ich rodzin, stąd uzasadnione obawy przed zaszufladkowaniem tego regionu do kategorii „teren objęty powodzią”, co mogłoby skutkować brakiem rezerwacji na zimowe miesiące.
Zjeżdżam kolejką linową, mając inną perspektywę niż podczas wjazdu, robię dziesiątki zdjęć, w Czarnej Górze pytam miejscowych przedsiębiorców o ich nastawienie i opinię.
Jesteśmy praktycznie gotowi! Planujemy rozpocząć sezon zimowy 6 grudnia, w Mikołajki. Przygotowujemy obiekty, rozbudowujemy ofertę, przeprowadzamy niezbędne remonty. Już teraz wiemy, że z naszej strony wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Piłka jest drugiej stronie siatki, po stronie turystów
…wskazuje mi Mateusz Herman, członek zarządu Czarnej Góry. I faktycznie, spoglądając na cały kompleks, łatwo można wyobrazić sobie, że ten sezon nie powinien odbiegać od innych. Pisząc wprost, nie powinien być naznaczony łatką nieszczęść, które dotknęły fragment Dolnego Śląska.
— Panie redaktorze, w mediach siła. Jeżeli ktoś utożsami nas z innymi miejscami w regionie, z centrum Kłodzka czy Bystrzycy, gdzie woda płynęła szerokim korytem, niszcząc domy, to później odbieramy takie telefony, jakie nam się zdarzają: „czy u was jest bezpiecznie, jak do was dojechać, co ze zniszczeniami?”. Jakimi zniszczeniami, skoro u nas nic się nie działo? — dopowiada Mateusz Herman, a w jego głosie nadzieja miesza się z obawami.
PODZIEMIA, JASKINIE, KOPALNIE
Ziemia kłodzka i — szerzej — cały Dolny Śląsk oraz Opolszczyzna to nie tylko narty, ale zamki, muzea, atrakcje przyrodnicze, zabytkowe kopalnie, jaskinie. Znakomita większość tych atrakcji możliwa jest do zwiedzania, eksploracji, podziwiania przez cały rok. Krążymy więc w naszej kilkuosobowej grupie dziennikarzy turystycznych po całym regionie, chcąc uzyskać jak najwięcej bieżących informacji, dotyczących możliwości spędzenia wolnego czasu i wypoczynku.
We wrześniowym popowodziowym reportażu na Onet Podróże napisałem: „Ponownie wracam do danych i najświeższych statystyk. Zaledwie 5 proc. z listy TOP 100 największych atrakcji Dolnego Śląska jest aktualnie niedostępne w związku z powodzią. To m.in. Jaskinia Niedźwiedzia, Kopalnia Uranu w Kletnie czy Wapiennik Łaskawy Kamień w Starej Morawie”.
Czas powiedzieć „sprawdzam!” i na własnej skórze przekonać się, czy turysta musi przełożyć swoje plany zwiedzania tych miejsc na kolejny sezon. Poprawiam więc kask na głowie, chowając pod nim swoje dredy — jestem w pobliżu północnego stoku Żmijowca w Masywie Śnieżnika, a przede mną otwierają się drzwi, za którymi czeka już przewodniczka oprowadzająca turystów po podziemnej trasie turystycznej w Kopalni Uranu w Kletnie.
Powódź? Zapomnieliśmy już o niej. Mamy listopad, za moment grudzień i święta. Działamy tak, jak wcześniej, przed powodzią. Turyści przyjeżdżają z biletami, wychodzą zachwyceni, nie ma żadnych śladów powodzi czy problemów w obsłudze ruchu. Uwaga na głowę!
— ostrzega mnie Kamila Kluza, prowadząc naszą grupę w głąb kopalni.
W okresie funkcjonowania tajnej, sowieckiej kopalni (w latach 1948-1953), wydobyto tutaj 20 ton metalicznego uranu. — Teraz to po prostu miejsce, gdzie możemy zanurzyć się w przeszłości, mając okazję podejrzeć warunki, w których odbywało się wydobycie tego cennego surowca — dodaje managerka Kopalni Uranu w Kletnie.
W środku kopalni panuje stała temperatura (7 st. C.), sztolnia jest całkowicie bezpieczna pod względem promieniowania radioaktywnego, a widok jednej z ekspozycji na długo zostaje w pamięci. To kolekcja szkła uranowego — świecące w ciemnościach szklanki, wazony i talerze, które zawierają do dwóch procent tlenków uranu. Podświetlone lampą ultrafioletową, wyglądają niczym przedmioty z bajki Disneya.
Niebezpieczeństwo w naszej kopalni, teraz, po powodzi? Tak, jest jedno. Jak nie zachowasz ostrożności w miejscu, gdzie należy się pochylić, to uderzysz kaskiem w belkę i napiszesz później na Onecie i na Panu Podróżniku, że to nasza wina. Więcej niebezpieczeństw u nas nie stwierdzono, zapraszamy serdecznie, także w grudniu
— śmieje się Kamila Kluza.
Dwie godziny później zamieniam byłą tajną kopalnię uranu na niesamowitą Jaskinię Niedźwiedzią, po której oprowadza mnie Artur Sawicki, piastujący funkcję dyrektora tej atrakcji turystycznej. Byłem tu wcześniej już kilka razy, ale widok na korytarz mis martwicowych oraz cała szata naciekowa, którą można podziwiać w jaskini podczas zwiedzania, nieodmiennie zachwyca.
Bogactwo form stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów wprowadza całą naszą grupę w podziw dla sił natury. Wszak to właśnie natura, a nie ręce ludzkie stworzyły to nietuzinkowe miejsce.
— W jaskini obowiązują limity zwiedzających, roczne i dzienne. Dlatego nie możemy przyjąć niekiedy tyle osób, ile byśmy chcieli. Jednak absolutnym priorytetem jest jej ochrona — opowiada mi dyrektor Jaskini Niedźwiedziej, a ja w pełni rozumiem tok myślenia osoby, która musi wypośrodkować dwie przeciwstawne kwestie: możliwie najszerszy dostęp zwiedzających oraz równoczesne zabezpieczenie tego miejsca przed ewentualną dewastacją spowodowaną zwiększonym ruchem turystycznym.
Niemniej, oczywiście zapraszamy, pracujemy przez cały rok z wyjątkiem przerw regulaminowych. Powódź nie wyrządziła nam szkód, problemem był tylko dojazd do jaskini. Jednak już od 4 października, niecałe trzy tygodnie po powodzi, działamy bez przeszkód, dojechać do nas można m.in. drogą wojewódzką od Bystrzycy Kłodzkiej, przez Białą Wodę i Sienną
— dodaje Artur Sawicki. Znając plany rozwoju całego kompleksu, a zwłaszcza przyszłą nową trasę turystyczną, obejmującą Partie Mastodonta, jestem przekonany, że okolice Jaskini Niedźwiedziej będą prawdziwym hitem w najbliższych latach.
A dla tych, którzy już teraz chcą się wybrać na zwiedzanie jaskini, mała podpowiedź: należy pamiętać, aby wcześniej kupić bilet i pilnować godziny wejścia na trasę zwiedzania z przewodnikiem. Dlaczego? Ponieważ z racji zainteresowania zwiedzaniem Jaskini Niedźwiedziej, niekiedy tych biletów jest mało lub nie ma ich wcale na termin, który jest dla nas odpowiedni.
SZUKAJĄC ZŁOTA I NADZIEI
— Skłamałabym, gdybym powiedziała, że mam prawo do narzekania. Jestem niepoprawną optymistką, cieszę się z drobiazgów i uśmiecham się na myśl, że turyści tłumnie odwiedzają wszystkie atrakcje w naszej Kopalni Złota, a kilka ich mamy — mruga do mnie okiem Elżbieta Szumska, zawiadująca jednym z najbardziej fascynujących obiektów w tym regionie.
Osobiście oprowadza naszą grupę po swoich włościach, opowiadając równocześnie o podziemnym spływie łodzią, o Kopalni Złota, o średniowiecznej osadzie, o niespodziankach, które czekają w okolicy terminu Mikołajek.
Rozumiem obawy moich kolegów i koleżanek, którzy zawiadują obiektami turystycznymi w Kłodzku, Stroniu Śląskim czy Bystrzycy Kłodzkiej, bojąc się o nadchodzący sezon zimowy. U mnie, w Kopalni Złota, nie mam takich problemów – celnie zauważa Elżbieta Szumska. – Jednak apeluję do turystów, aby rzetelnie sprawdzili informacje i nie ulegali złudzeniu myślenia tunelowego. Przecież w Lądku-Zdroju czy Kłodzku kawałek dalej od koryta rzeki wszystko działało i działa dla turystów tak, jak wcześniej – dodaje właścicielka obiektu w Złotym Stoku.
To, co mówi Elżbieta Szumska, jest wyróżnikiem praktycznie każdego spotkania, które podczas tego wyjazdu dane jest mi odbyć. Słowo „nadzieja” jest odmieniane przez wszelkie przypadki. Niezależnie od tego, czy mowa o informacjach przekazywanych mi przez burmistrza Kłodzka, Stronia Śląskiego, Lądka-Zdroju, Paczkowa, Nysy czy Głuchołazów. O opiniach, którymi dzielą się ze mną dyrektorzy obiektów turystycznych, muzeów, fundacji, przedsiębiorcy, władze lokalne, przewodnicy.
Pytałem i słuchałem. Wszyscy rozmówcy, jak jeden mąż, powtarzają: „zapraszamy turystów, u nas nic złego się nie dzieje”. Opowiadają: „prosimy, nie słuchajcie tych, którzy odradzają, mówią, że u nas to sama Sodoma i Gomora”. Dodają: „to właśnie w ten sposób pomożecie naszym małym ojczyznom”. I to jest ta szalenie istotna różnica: myślą nie tylko o sobie, ale o okolicy, o regionie. Wszak turystyka to system naczyń połączonych.
Jednak uczciwość dziennikarska nie pozwala zapomnieć, że na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie są miejsca, które moim zdaniem absolutnie nie nadają się w tym momencie, u progu sezonu zimowego, do odwiedzin w roli klasycznego turysty. Takiego, który podróżuje samotnie, z rodziną lub z dziećmi, szukając tylko i wyłącznie beztroskiego wypoczynku.
I o takich miejscach również należy napisać.
KRAJOBRAZ JAK PO BITWIE
Ten akapit nie będzie pachnieć różami i optymizmem. Bądźmy szczerzy: nie wszędzie na Dolnym Śląsku czy Opolszczyźnie sytuacja z punktu widzenia typowego turysty wygląda tak dobrze i pozytywnie jak w Złotym Stoku, Kletnie, Nysie, Paczkowie, Zieleńcu czy Czarnej Górze. Jestem w Stroniu Śląskim, w pobliżu koryta rzeki Morawka — i mam uczucie, że to plan filmu postapokaliptycznego. Z tą różnicą, że ten widok to nie jest żaden film, a problemy i dramaty ludzkie widać jak na dłoni.
Tutaj działy się we wrześniu dantejskie sceny, gdy tama w Stroniu Śląskim została przerwana, a woda zmierzała w dół zlewni Nysy Kłodzkiej. Od tego momentu minęło kilkadziesiąt dni. Widzę zwalone korzenie drzew, domy podmyte przez niszczycielską siłę wody, urwane fragmenty drogi, objazdy. Tymczasowa tabliczka na moście wskazuje drogę do Jaskini Niedźwiedziej, kable zwisają w nieładzie, tuż obok rzeki trwa pośpieszny remont domu, który nie nadaje się jeszcze do wyburzenia.
Zaczepiam mieszkankę Stronia Śląskiego, która spaceruje ulicą Nadbrzeżną ze swoją córką.
Jest źle, panie redaktorze. Za pasem zima, a pomoc w takiej formie, w jakiej jest nam tutaj potrzebna, nie nadeszła. Widzi pan te palety z butelkami z wodą po drugiej stronie rzeki? Stoją i są nieprzydatne. My nie potrzebujemy tutaj wody. I nie potrzebujemy tutaj turystów. Niech przyjeżdżają wtedy, gdy będzie posprzątane, gdy ludzie odbudują swoje domy, gdy będą gotowi
— mówi mi pani Natalia. — Owszem, nie wszędzie widać zniszczenia. Można zamknąć oczy, przejeżdżając autem w pobliżu rzeki lub spacerując. Jednak czy chciałabym pokazywać taki widok mojej córce, będąc na wczasach? Na pewno nie. I już wystarczy, że widzimy to na co dzień, że moja córka, idąc do szkoły, musi mieć to cały czas przed oczami — dodaje mieszkanka Stronia Śląskiego.
Trudno nie przyznać jej racji. Podobny widok czeka na naszą grupę m.in. w gminie Bystrzyca Kłodzka. Jednak tutaj ważna uwaga: mowa o małych fragmentach na danym obszarze, a nie o całym mieście czy gminie.
Nie zaprosimy turystów w pobliże rzeki. Nie możemy kłamać, rozmijać się ze stanem faktycznym. Jednak możemy zaprosić na teren naszej gminy na doskonałe szlaki dla narciarzy biegowych, na wędrówki po górach, na odwiedziny w Międzygórzu. Tu naprawdę jest co robić, a infrastruktura turystyczna we wspomnianych górskich częściach nie doznała uszczerbku z powodu powodzi
— w głosie Grzegorza Szczygła, reprezentującego Wydział Promocji i Turystyki Urzędu Miasta i Gminy Bystrzyca Kłodzka, słychać elementy optymizmu.
LĄDEK-ZDRÓJ WALCZY
Co ze słynnym dolnośląskim miasteczkiem („— Nie ma takiego miasta — Londyn. Jest Lądek, Lądek-Zdrój!”), które oprócz unieśmiertelnienia w cytacie z kultowego filmu może pochwalić się m.in. znanym Festiwalem Górskim oraz uzdrowiskami? Zawitałem i tutaj, chcąc mieć pełen ogląd sytuacji.
Okolice koryta rzeki Biała Lądecka przedstawiają podobny widok, co w Stroniu Śląskim: zniszczenia są widoczne, most Złotostocki wygląda jak po bombardowaniu a spacer wzdłuż ulicy Łąkowej to przykre doświadczenie: ogrom nieszczęścia, które sprawił niszczycielski żywioł, poraża swoim realizmem. Obok zabytkowego pręgierza na Rynku wciąż pnie się w górę tymczasowy maszt telekomunikacyjny.
Jednak 150-200 m od miejsc zniszczonych przez powódź, dalej kwitnie życie. Używając terminologii bokserskiej: Lądek-Zdrój przyjął sporo ciosów, ale nie rzucił ręcznika na ring i walczy dalej. Działają niektóre hotele, kawiarnie, restauracje.
Miasto zostało dotknięte żywiołem w sposób bezprecedensowy. Jestem gospodarzem Lądka-Zdroju, jako burmistrz, od maja w świetle prawa. I myśląc jeszcze w trakcie trwania wakacji o swoich priorytetach na całą kadencję, miałem z tyłu głowy kwestie czystości w mieście, sprawy młodzieży, seniorów, wykorzystanie potencjału turystycznego. Teraz? Powódź spowodowała absolutną zmianę priorytetów. Mamy wszyscy co robić, do końca kadencji, a może i dłużej
— smutno uśmiecha się Tomasz Nowicki, ale z całej postawy burmistrza Lądka-Zdroju bije zdecydowanie i chęć konkretnych działań. — Nie poddajemy się, ponieważ jest o co walczyć. Wszyscy w Lądku-Zdroju przestawiliśmy się na tryb zadaniowy. I miasto będzie błyszczeć swoim blaskiem, potrzebujemy tylko czasu i funduszy — dodaje burmistrz.
GŁUCHOŁAZY, CZYLI POWRÓ DO NORMALNOŚCI
O ile Dolny Śląsk kojarzy się najmocniej w świadomości tych, którzy myślą o wrześniowej powodzi, o tyle Opolszczyzna znika w powszechnym przekazie. A przecież niszczycielska woda nie oszczędziła również niektórych rejonów w tej części Polski.
Z punktu widzenia turystycznego, w większości miejsc nie ma powodu do niepokoju związanego z niedostępnością danej atrakcji, zamkniętą restauracją lub hotelem. Podczas opisywanego wyjazdu odwiedziłem Metamuzeum Motoryzacji w Paczkowie, zadumałem się w skarbcu w Nysie, spoglądałem na opolskie miasta z wysokości ich wież ratuszowych.
Ale nie wszędzie żywioł był równie łaskawy. Jestem w Głuchołazach, których obraz sprzed kilkudziesięciu dni (zalany Rynek i okolice) mocno siedzi w mojej głowie. I, cóż, przeżywam spore zdziwienie.
Powód? Tempo naprawy wszystkich szkód. Spacer po Rynku z burmistrzem miasta utwierdził mnie w przekonaniu, że determinacja plus chęć do pracy i zmian daje mieszankę wybuchową.
To, że rynek czy Plac Basztowy wygląda już normalnie, to zasługa wielu czynników. Dla mnie jako włodarza miasta, najważniejsze jest to, aby móc przekazać: niektóre obszary i miejsca w Głuchołazach są nadal niedostępne dla turystów. Jednak jest tu wiele rzeczy i atrakcji na terenie gminy, z których można skorzystać i które działają normalnie
— opowiada burmistrz Głuchołaz, Paweł Szymkowicz. O skali tragedii, która dotknęła to miasto (ale i inne miejscowości, takie jak Bystrzyca Kłodzka czy Stronie Śląskie), niech świadczy ten film, będący fragmentem materiału stacji telewizyjnej TVN24:
Wracam do tematu Głuchołaz. Tereny, które są położone wyżej, nie zostały zniszczone. W teorii nie ma żadnych przeszkód, aby wybrać się tutaj na kawę, pospacerować po Parku Zdrojowym, wybrać się na wędrówkę na Biskupią Kopę bez poczucia, że coś tracimy. To popularny szczyt, zwłaszcza dla tych turystów, którzy kompletują Koronę Gór Polski.
Z drugiej strony, należy uczciwie przyznać, że okolice ulicy Andersa i tereny w pobliżu rzeki to zdecydowanie nieturystyczny i ponury widok, a powrót do normalności i podniesienie się po przejściu wysokiej wody zajmie tam sporo czasu.
JECHAĆ? NIE JECHAĆ?
Jak zatem traktować Dolny Śląsk i Opolszczyznę przy podejmowaniu decyzji o celu podróży podczas zbliżającego się sezonu zimowego? Moim zdaniem: z rozsądkiem, w oparciu o rzetelne informacje, a nie fałszywą projekcję wynikającą z wdrukowanych w głowę obrazków z wrześniowej powodzi.
Dla tych, którzy planują zimową aktywność na śniegu, przypinając narty lub snowboardową deskę, Zieleniec czy Czarna Góra mogą stanowić naturalny wybór. Tam nic się nie zmieniło, tam liczą się warunki pogodowe, śnieg, emocje i przygotowane stoki — co w połączeniu z dobrą bazą noclegową stanowić może gotowy plan na weekendowy wypad lub wypoczynek w okresie ferii zimowych.
Z turystycznego punktu widzenia podobna sytuacja ma miejsce w większości atrakcji, którymi szczyci się Dolny Śląsk i Opolszczyzna. Zamki, pałace, górskie szlaki, uzdrowiska — to wszystko funkcjonuje tak, jak przed powodzią. Planując wizytę w Jaskini Niedźwiedziej, w Kopalni Uranu w Kletnie, w Kopalni Złota w Złotym Stoku czy w „polskim Carcassonne”, jak niekiedy zwany jest Paczków — nie musicie martwić się, że powódź spowodowała szkody, których likwidacja ma wpływ na ruch turystyczny, normalne funkcjonowanie danego obiektu i ewentualne problemy dla was, jako odwiedzających.
Inaczej jest z miejscowościami, które bezpośrednio dotknęła powódź. Rozpatrując wyjazd do Kłodzka, Lądka-Zdroju, Bystrzycy Kłodzkiej, Głuchołazów, musicie pamiętać, że oprócz rozrywki i wypoczynku (w miejscach, które normalnie funkcjonują), wasze oczy nie ominą widoku zniszczonych budynków w okolicy koryta rzeki oraz namacalnych dowodów na to, że woda stanowi niszczycielski żywioł.
Tam nie wszystko funkcjonuje tak, jak przed powodzią. I to, czy zdecydujecie się wyjść ze swojej strefy komfortu, przyjeżdżając i wydając swoje pieniądze na tych terenach (o co proszą was lokalni przedsiębiorcy działający w sektorze turystycznym — to także jest forma pomocy!), zależy już tylko od was.
- oficjalny serwis Dolnego Śląska, z aktualnymi informacjami dotyczącymi m.in. turystyki → TUTAJ
- oficjalny serwis Opolszczyzny, z aktualnymi informacjami dotyczącymi m.in. turystyki → TUTAJ
Reportaż „«Jak w filmie grozy» kontra «jest super». Sezon zimowy na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie zagrożony? Sprawdzamy!” został opublikowany również w portalu Onet.pl, 1.12.2024 r. → TUTAJ
Pan Podróżnik przebywał na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie na wyjeździe prasowym zorganizowanym przez Dolnośląską Organizację Turystyczną oraz Opolską Regionalną Organizację Turystyczną. Podmiot zapraszający nie miał wpływu na treść sformułowań i opinii, zawartych w reportażu.
omentarz
Świetny artykuł. Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że mają odpowiednią wiedzę na poruszany przez siebie temat, ale niestety tak nie jest. Stąd też moje zaskoczenie. Po prostu świetny artykuł. Będę rekomendował to miejsce i często tu zaglądał, żeby poczytać nowe artykuły.