COLÓN. TRZY KRĘGI PIEKŁA
– Przepraszam, ale musisz schować aparat. To dla twojego bezpieczeństwa.
– Dlaczego?
– Bo jak ktoś zauważy, że masz go na wierzchu, w dłoni, to spróbuje go zabrać.
– A jak nie oddam?
– Odetnie ci rękę z aparatem, wyrzuci niepotrzebną dłoń i zostawi sam aparat.
Rada z kategorii: Chryste Panie, co tu się dzieje?! Jeszcze dwie godziny temu spacerowałem po centrum Panama City, w otoczeniu wieżowców, restauracji z menu degustacyjnym za 90 USD i samochodów terenowych, błyszczących chromem i lakierem. Teraz? Przeniosłem się znad Oceanu Spokojnego na wybrzeże Morza Karaibskiego. Fascynująca sprawa: dwa wielkie akweny tak blisko siebie. 70 kilometrów, godzina jazdy. I… inny świat. Uwierz mi, nie zobaczysz tego w relacjach z Panamy i przebitkach telewizyjnych, chwalących Światowe Dni Młodzieży i papieża Franciszka.
Colón ma wszystko, aby być turystyczną perełką. Piękne budynki z czasów świetności miasta, w których mieszkali miejscowi notable i kupcy. Wspaniałe położenie. Historię, częściowo zahaczającą także o polskie ślady – to właśnie tutaj Henryk Sienkiewicz umieścił akcję swojej noweli „Latarnik”, którą byłem (ja, ty, każdy!) katowany w czasach szkolnych. Ówcześnie miasto zwało się Aspinwall. Teraz to Colón. I, bracie, przyjeżdżając tutaj nawet na kilka chwil, uważaj, gdzie kierujesz swoje kroki.
Smród. Nieznośny fetor, który dla europejskiego, turystycznego, nieprzyzwyczajonego do tego typu wrażeń nosa, jest pierwszym kręgiem piekła. Brzydki zapach nie jest problemem, znam się z nim aż za dobrze, w podróży często jestem brudny, spocony, woda służy niekiedy tylko do picia a nie do mycia. Ale, na litość boską, odróżniam zapach nieświeżego ciała od smrodu, który powoduje, że zaczynają mnie szczypać oczy!
Colón czuję z daleka. Gdyby smród wydzielał dym, nad niektórymi dzielnicami tego portowego miasta unosiłyby się gęste chmury, niczym w trakcie pożaru lasu albo przed burzą. Trudno określić, co w nim dominuje: rozkładające się jedzenie, rozrzucone po okolicy? Zapaszek śmieci nieorganicznych? Fetor uryny? Odór buchający wprost z zapuszczonych budynków i zrujnowanych klatek schodowych? Wyziewy unoszące się z dziur w ziemi, ekshalacja drażniąca zmysł powonienia? Całość jest zmiksowana niczym koktajl w dobrym barze – i stanowi iście piorunującą mieszankę, której mój nos długo nie zapomni.
Drugim kręgiem piekła są budynki. Tego nie da się opisać, tego nie da się odzobaczyć. Wysiadłem z chickenbusa w centrum Colón, próbując wtopić się w tłum. Awykonalne: dookoła sami ciemnoskórzy „panamanians”. Idę główną ulicą, kierując się na Parque 5 De Noviembre i katedrę Inmaculada Concepción. Czuję, jak obcym elementem tu jestem, w tych okolicznościach przyrody.
Doskakują do mnie dzieciaki, które natarczywie dopraszają się pieniędzy. Nie ma zmiłuj, łapią za rękaw, szarpią za nogawki spodni, w swoją stronę widzę skierowany las małych rączek. Jak mantrę powtarzam: „no tengo dinero”, ale to nie działa. Jak to: bogaty białas i bez kasy?! Bez żartów.
Próbuję się od nich uwolnić, skręcam w pierwszą uliczkę w lewo, przechodzę jakieś 30 metrów, widzę PIĘKNE budynki, które są tak cholernie zapuszczone i zniszczone, że mogłyby grać w filmach katastroficznych, wyciągam aparat – i w tym momencie podjeżdża do mnie para policjantów, mówiąc o bezpieczeństwie i odrąbanej ręce. Podziałało, i to jak! Wizje w głowie, ręce lekko drżą, resztę zdjęć w Colón zrobiłem telefonem komórkowym, nie afiszując się z nim zbytnio.
Ale o budynkach była mowa. Tak, są piękne, pokazują, jak to miasto mogło wyglądać kiedyś: solidne zbudowane, z rzeźbieniami, balkonikami, podcieniami, werandami. Co z tego, skoro wszystko jest, cóż, nie bójmy się tego określenia, rodem prosto ze slumsów. Budynki dosłownie rozłażą się w szwach, rozsypują, drewniane werandy za chwilę się zawalą, płaty farby i elewacji schodzą niczym strupy z bezdomnego psa.
Wygląda to strasznie, a szczególny rodzaj uczucia ogarnia mnie, gdy widzę kontrast między na wpół spalonymi i zgniłymi obiektami, a bryłą katedry. Oba miejsca dzieli 30 metrów…
Przymykam powieki i wyobrażam sobie, że diabeł kulawy, Asmodeusz, ze swoim płaszczem, odkrywającym wszystkie sekrety, połączyłby swe siły z Bobem Budowniczym. Jeden odkrywałby, drugi – naprawiał. I wszystko byłoby tutaj jak kiedyś, nowe, piękne, kolorowe. Na razie jest – zachowując proporcje – jak w Kutnie na dworcu z czasów PRL.
…czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy? Jst tak brudno i brzydko, że pękają oczy
Kult, Polska, 1992
Tam mieszkają ludzie. Żyją, śpią, gotują i jedzą, uprawiają seks, kłócą się, wyrzucają śmieci bezpośrednio za okno. Grają telewizory, huczy reggaeton, cały ten syf potęgowany jest świadomością, że dla nich to codzienność. Witaj w prawdziwej Panamie, gringo.
To ci, którzy nie są beneficjentami rozwoju Panamy. Ci, których rozkład dnia zawiera kilka klasycznych pozycji, niczym w barze mlecznym: serwowany jest brud, beznadzieja i przestępczość. Dla nich jestem kimś z kosmosu, urwałem się z planety Neptun, przylatując na ich swojską, śmierdzącą asteroidę.
Wspominam ludzi? To oni są trzecim kręgiem piekła. W Colón są miejsca, gdzie spotkasz normalnych mieszkańców: to dzielnice handlowe, okolice strefy kanału. Ale dominuje margines społeczny i język, od którego więdną uszy. Spojrzenia nie wyrażają ciekawości, lecz ledwo co skrywaną wrogość. Niechęć wyziera z przekrwionych oczu, chęć zarobku – nawet sposobem rabunkowym – może przesłaniać zdrowy rozsądek, przekleństwa ścielą się gęsto jak dywan z kwiatów na brukselskim Grand Place w sierpniowy dzień.
Uciekam ze slumsów, przechodzę obok restauracji, chcąc odpocząć psychicznie, odetchnąć, zaczerpnąć nieco mniej zatęchłego powietrza. Gwar podniesionych głosów, jak w Turcji, gdzie nawet normalna rozmowa dla osoby postronnej brzmi jak kłótnia. Ale tu jest na ostro.
– ¡Ésta comida sabe a mierda! (to jedzenie smakuje jak gówno)
– ¡Eres un idiota! (idiota)
– Bebida está asquerosa… (cola przypomina szczyny)
– ¡Eso es una estupidez! (gówno prawda)
– ¡Éste lugar es horrible, el servicio apesta! (ten lokal to jakaś obrzydliwa nora, obsługa jest do dupy)
– ¡Arreglemos esto afuera! (chodź, załatwimy to na zewnątrz)
…i za chwilę na moich oczach kelner z restauracji Nuevo 2 Mares, tuż przy centralnej ulicy Paseo del Centenario, zaczyna tłuc się z rosłym Metysem, klientem lokalu. Dookoła wrzawa, wszyscy krzyczą, dwóch kolesi wymachuje pięściami jak cepami, ktoś rzucił talerzem, tłum gęstnieje, nikt nie kwapi się do rozdzielania kelnera i klienta, za chwilę zaczną chyba przyjmować zakłady jak na walkę MMA, cała sytuacja robi się na serio mocno niebezpieczna. Prewencyjnie oddalam się na sąsiednią ulicę, Calle 6ta, zastanawiając się: czy to bieda i beznadzieja rodzą taką pierwotną agresję?
LOTERIA TO ŻYCIE
Jest środa, a w Colón – jak w każdym mieście w Panamie – trwa szaleństwo loterii. To nie jest jakaś specjalna środa, wyjątkowy dzień. Tak samo wygląda to w KAŻDĄ środę. I w niedziele również. Dwa dni w tygodniu, które dla wielu obywateli Panamy są sponsorowane przez emocje związane z losowaniem. To coś, co przyjmuje rozmiary szaleństwa, a będąc ciekawym świata, nie mogłem przegapić możliwości zgłębienia tematu bezpośrednio na miejscu – pochłaniając emocje grających jak pies Reksio szynkę.
Nie musiałem specjalnie szukać samego serca rozgrywek: kupony na loterię sprzedawane są wszędzie. Ulice zastawione są stołami z wetkniętymi kuponami, mobilni sprzedawcy mają ze sobą całe naręcza losów, spacer po panamskich ulicach przypomina tor przeszkód, gdzie wzmiankowanymi barierami są tablice i przyczepione do nich karteluszki. Niewiarygodne.
Sorteo Miercolito to… cyferki i literki. Przykład? 15 maja 2019 r. wynikiem loterii była kombinacja: 5191 seria ABCD. Chcesz sprawdzić aktualne wyniki? Wejdź → tutaj. Ale jak w to grać?
– Ernesto, o co w tym chodzi?
– Wybierasz, kupujesz, czekasz, wygrywasz! Prościej się nie da.
Ech… no i pogadali. Ale rozumiem, że Ernesto jest zajęty, pot spływa mu po zielonej koszulce polo, część losów jeszcze nie jest sprzedana, chociaż i tak jego stanowisko wygląda na wpół puste, w porównaniu z sąsiadem tuż obok. Ernesto przypomina nieco niezapomnianego Michaela Clarke Duncana z „Zielonej Mili”, a jego spokojne usposobienie i łagodny głos tylko potęgują to wrażenie. Postanowiłem uzbroić się w cierpliwość i poczekać, aż Ernesto będzie mieć wolniejszą chwilę na wyjaśnienie tajników panamskiej loterii.
Doczekałem się.
– No dobrze, mam los, namówiłeś mnie na zakup. Wydałem 1 balboa, co za to dostanę oprócz emocji?
– Jakie masz cyfry na kuponie?
– 8915.
– A dlaczego właśnie te?
– Yyy… no jak to dlaczego? Wybrałem pierwszy kupon z twojej puli i takie miał nadrukowane cyfry…
– Gringo, nie tak się robi. Szczęściu trzeba dopomóc. Jaka jest twoja ulubiona liczba dwucyfrowa?
– (dłuższa chwila, podczas której intensywnie myślę) Kurde, nie wiem, może 11, bo to liczba pierwsza, tak mi teraz przyszła do głowy.
– A ja mam 49 lat. Więc 49. Składamy to w całość, masz 1149. I szukamy kuponu z taką liczbą, moment, może mam gdzieś tutaj.
– Zaraz, poczekaj, nic nie rozumiem!
Zasady rządzące loterią są proste. Tu nie podaję swoich cyfr, a jednocześnie nie muszę zdawać się na ślepy los. Każdy kupon ma wydrukowaną liczbę, składającą się z czterech cyfr, od 0001 do 9999. Mam do wyboru: znaleźć kupon, na którym wydrukowana jest moja szczęśliwa liczba, lub wybrać sobie u Ernesto bądź dowolnego innego sprzedawcy kupon z dostępnej u niego puli, widząc wszystkie przeznaczone do sprzedaży kupony-liczby.
Już wiem, dlaczego kupony są rozłożone u ulicznych sprzedawców w taki sposób, aby było widać wydrukowany na nich numer. I dlaczego do handlarzy ustawiają się kolejki chętnych na zakup, szukających tego KONKRETNEGO numeru, przynoszącego im szczęście. Wygląda to na skomplikowany mechanizm, a w praktyce jest banalnie proste, aczkolwiek powodujące ogromne „zatory ludzkie” na chodnikach i miejscach sprzedaży losów.
Kuponów jest mnóstwo, sprzedających jeszcze więcej, nie ma limitów dotyczących zakupów… więc jak nie znajdę losu z wydrukowaną ulubioną kombinacją, to idę do kolejnego sprzedawcy i bawię się w przebieranie. Co lepsze: skoro pula możliwych kombinacji jest ograniczona (maksymalnie 9999 możliwości), to taka sama liczba występuje na wielu wydrukowanych kuponach.
Zamknij oczy i wyobraź sobie podekscytowaną panią w średnim wieku, z Panamy, która trzyma w garści zdobyte cztery losy z liczbą, stanowiącą jej datę urodzenia – i biega od stoiska do stoiska, szukając u kolejnych sprzedawców losu ze swoją ulubioną kombinacją. Otwórz oczy. To dzieje się naprawdę, ludzie potrafią polować nawet i na 10 kuponów z taką samą liczbą, a pani, o której wspominam, o mało mnie nie stratowała na skrzyżowaniu Av Bolivar i Paseo del Centenario w Colón.
Skąd biorą się te tysiące sprzedawców kuponów? I dlaczego rozstawiają swoje stanowiska w każdą środę i niedzielę od bladego świtu? To jeszcze lepsza historia: generalnie wszystkim zarządzają „billeterio” – nazwę ich hurtownikami – którzy mają prawo kupić w głównej siedzibie La Loteria Nacional specjalne „pakiety-książki” (wykładając pewną kwotę jako kaucję i mając ograniczenie w wysokości 5 pakietów-książek na osobę), zawierające kupony. Jeżeli w losowaniu padnie liczba, która była wydrukowana na kuponie lub kuponach będących w posiadaniu billeterio – dany hurtownik otrzymuje określony procent wygranej.
Czy sami billeterio zajmuje się sprzedażą kuponów? Ależ skąd, oni dogadują się z dziesiątkami innych sprzedawców – nazwę ich dla odmiany detalistami – którzy biorą od nich określoną pulę kuponów i fizycznie sprzedają je na ulicach, w każdym możliwym miejscu. I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego zajmuje się tym tak dużo ludzi. Co za to mają? Billeterio „odpala im” część ze swojej działki, w przypadku wygranej danego kuponu.
Najfajniejsze dopiero przede mną: losowanie jest transmitowane publicznie w telewizji, radiu i internecie w każdą środę i niedzielę o godzinie 13:00 – więc w celu uniknięcia oszustw, wszystkie niesprzedane kupony muszą wrócić do siedziby loterii na godzinę przed losowaniem. Rozumiesz, detalista musi rozliczyć niesprzedane losy hurtownikowi, a ów billeterio musi oddać je najpóźniej do południa. Samo ceremonia losowanie to tak naprawdę… trzy tury, zwane sorteo. W każdej jest losowana jedna liczba. I od tego, w której turze padnie (o ile mam szczęście) moja liczba, taką kwotę wygram. Nagradzana jest nie tylko pełna kombinacja – w moim przypadku 1149 – ale także pierwsze trzy numery, ostatnie trzy numery i kilka pomniejszych możliwości.
Ogarnięty żądzą hazardu, zacząłem się zastanawiać, jaką kwotę wygram. Usłużny Ernesto podpowiedział mi, że posiadanie kuponu z wylosowaną liczbą (w pierwszym losowaniu) to wygrana 2000 PAB. W drugim sorteo – 600 PAB, w trzecim – 300 PAB. Gdy będą zgadzać się tylko trzy pierwsze cyfry, zarobię 50 PAB. A pierwsze dwie? Do kieszeni wpadnie mi 3 PAB. A ponieważ balboa panamska równa jest dolarowi amerykańskiemu, łatwo policzyć, że główna wygrana to około 7600 PLN. Masz 5 kuponów z wylosowaną liczbą? Mnożysz swoją wygraną x 5.
Jedź do Panamy, zagraj na loterii. Może tobie się poszczęści. Mi nie wyszło.
BÓG I AMERYKA
Samolot ze stolicy Kostaryki, San Jose – do Panama City. Za oknem widzę słynny przesmyk, początek Kanału Panamskiego. Rozmawiam z Juanem Carlosem, który także podróżuje wysłużonym Fokkerem 100 linii Air Panama.
– Nie mieliśmy czasu się wzbogacić. Mieliśmy za to czas się modlić i umierać. Oderwaliśmy się od Kolumbii, bo pomogli nam w tym Amerykanie ponad 100 lat temu. I zapłaciliśmy za to słoną cenę.
– Jaką?
– Widzisz ten kanał?
– Jak mam nie widzieć, przecież właśnie robię mu zdjęcie z góry…
– Nasza duma. Ale pieniądze nie nasze, tylko Ameryki. Od momentu powstania kanału, to oni czerpali z niego zyski.
– Co?
– Tak, kilkadziesiąt lat pompowali z nas wszystko, co mogli. Dostaliśmy od nich w prezencie dyktatora Noriegę, który był agentem CIA, pilnowaliśmy ich interesu tutaj, w Ameryce Środkowej. Ale do kanału i zysków nie mieliśmy dostępu, taka była umowa. Kochana Ameryka, nasz dobry wujek, wyssała nas do cna.
– Żartujesz!
– A wyglądam, jakbym żartował?
Sprawdziłem. Oficjalne przekazanie Panamie prawa do terenu Kanału, który dzieli ich kraj, nastąpiło w 1999. Przez 85 lat pełnię zysku z całego biznesu czerpał Wielki Brat, owijający się sztandarem z paskami i gwiazdkami. Stany Zjednoczone od zawsze umiały dbać o swoje interesy.
Bez komentarza.
Bóg. Biznes. Beznadzieja. Zakręć kołem, masz szansę w losowaniu Panamskiej Ruletki. Chcesz sam Biznes? Proszę bardzo, ale możesz wybrać go tylko w pakiecie z Bogiem i Beznadzieją.
Nie prowadzimy sprzedaży oddzielnej.
Komentowanie jest wyłączone.