Niektórzy marzą o podróży w niedostępne rejony świata, zwłaszcza w tereny polarne – inni po prostu działają, traktują marzenia jako cele z ustalonym terminem realizacji. Taką osobą jest Dagmara Bożek.
Dagmara ma za sobą zimowanie m.in w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund im. Stanisława Siedleckiego oraz Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Przeprowadziłem z nią fascynującą rozmowę w 2019 r., kiedy szykowała się do wyjazdu i zamieszkania przez blisko 12 miesięcy w jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na ziemi: w Antarktyce. Nie dość tego, w gronie 9 osób, które miały zimować na stacji badawczej, pełnić miała odpowiedzialną funkcję kierownika.
Okazało się, że życie lubi płatać figle – rozmawiamy cztery lata później, w 2023 roku, w zupełnie innych okolicznościach. Zmieniło się dużo… ale ogień przygody, który płonie w Dagmarze, wciąż nie gaśnie.
O tym, jak wygląda codzienność życia pod biegunami, o turystyce na Antarktydzie, esencji podróżowania, emocjach, lepieniu pierogów w Arktyce, o byciu inspiracją i przełamywaniu barier w postrzeganiu kobiet – a także o tym, jak przygotować się do wyjazdu na stację polarną… rozmawiam (uwaga, to długi wywiad!) z polarniczką, popularyzatorką naukową, tłumaczką i podróżniczką, czyli Dagmarą Bożek.
TURYSTYKA W OBSZARACH POLARNYCH
Dagmara, możemy na ostro?
Jasne!
Nienawidzę cię!
???
Spędziłaś wiele miesięcy w miejscach, które są świętym Graalem dla wielu podróżników i turystów. Nie ukrywam, dla mnie również. Kurde, to Antarktyka!
(śmiech) Zapraszam w odwiedziny! W Polskiej Stacji Antarktycznej znajdziemy wolne miejsce dla gościa.
Co z tą turystyką? Wiesz, niektórzy z moich znajomych za punkt honoru postawili sobie odwiedzić wszystkie kontynenty i odległe miejsca. Arktyka jest dość dostępna, także cenowo. Z Antarktyką jest zupełnie inna bajka. Ale mimo wszystko, to zupełnie inna sytuacja, niż kiedyś. Nie irytujesz się, że popularyzacja informacji o obszarach polarnych może powodować to, że coraz więcej nieprzygotowanych osób zapragnie odwiedzić miejsca i tereny, które kiedyś były dość dziewicze?
Tak wygląda teraz świat, obserwujemy ogromny pęd do podróży. Jak sam zauważyłeś, turystów w Arktyce jest już cała masa, w Antarktyce pojawiają się specjalne statki wycieczkowe – więc tak naprawdę to, co teraz można zrobić, sprowadza się do wyposażenia ich w narzędzia i wiedzę.
Wiedzę?
Tak. Dotyczącą faktu, że jeżeli już mają tam trafić, to przynajmniej niech trafią ze świadomością tego, co można – a czego nie. Myślę tutaj chociażby o gatunkach chronionych, o pewnych zachowaniach, których należy przestrzegać w takim terenie. To jest coś, co należy głośno mówić i egzekwować.
A nie lepiej reglamentować dostęp?
W jaki sposób? Zaporową ceną dostępu? Zamknąć obszary polarne? Wiesz, jak ktoś kocha Tatry, to bardzo chętnie wprowadziłby obostrzenia w dostępie do Tatrzańskiego Parku Narodowego. Postawiłby szlaban, ogrodziłby cały teren. Ale ludzie i tak tam pójdą, będą chcieli przejść pod szlabanami, w klapkach, z tymi ikonicznymi siatkami z Biedronki. Jedyne co możemy zrobić, to przekazać im wiedzę, aby mieli na nogach chociażby buty trekkingowe.
Poczekaj, ale czy taka reglamentacja, właśnie poprzez poziom cen – już się nie odbywa? Ktoś czyta wywiad z tobą, inspiruje się tym, że obszary polarne to piękne miejsca, które warto odwiedzić. Sprawdza bilety, okazuje się, że przelot z Krakowa do Longyearbyen na Spitsbergenie to jest koszt 500-700 PLN w dwie strony. I myśli: „super, ta Arktyka to względnie tania egzotyka”…
Hmm, no nie taka tania, bilet lotniczy to nie wszystko. Byłeś, widziałeś (śmiech). Bilet to tylko początek wydatków.
…pełna zgoda, ale są to jeszcze rozsądne poziomy cenowe. A potem potencjalny turysta sprawdza ceny na wyjazdy i wycieczki po Antarktyce, zahaczające o Antarktydę… i łapie się za głowę. Trzeba rozbić bank lub mieć sporą poduszkę finansową, aby wysupłać w niektórych przypadkach kilkadziesiąt tysięcy PLN.
Albo być emerytem z Norwegii, Kanady czy ze Stanów Zjednoczonych. W przypadku Antarktyki to zupełnie inny sposób zwiedzania niż stosunkowo łatwy Spitsbergen. Koszty i wszystkie ceny robią bardzo duży odsiew, mówiąc wprost: mało kogo na wycieczkę w rejon Antarktyki stać.
Kolejną rzeczą jest wiek turystów, jak słusznie zauważyłeś. Dominują jednak starsze osoby, które dysponują odpowiednim budżetem wyjazdowym. Może też to, że turystyka w Antarktyce jest bardzo zorganizowana. Ma to swoje niezaprzeczalne zalety.
Chyba wiem, o czym mówisz. W jednym z wywiadów wspominałaś, że świadomość ludzi, którzy podróżują po terenach Antarktyki jest jednak większa niż tych, którzy goszczą jako turyści w Arktyce. Może to kwestia wieku i wspomnianej dostępności? Tego, że Antarktyda – i szerzej: Antarktyka – są na zupełnie innym poziomie cenowym niż Arktyka, tam raczej nie dostrzeżemy szalonych backpackersów. Jak sądzisz, czy to jest widoczne?
Taka zwiększona świadomość? Jasne! Widzisz, istnieje organizacja IAATO, zrzeszająca wszystkich organizatorów turystycznych w tych obszarach – i jak ktoś chce pływać z turystami w Antarktyce, to musi przestrzegać szeregu wytycznych, jakie ta organizacja opracowała.
I to też w jakiś sposób powoduje, że ludzie, którzy pracują na tych statkach jako przewodnicy, wyposażeni są w wiedzę, jak turystów oprowadzać po Antarktyce. Gdzie mogą wylądować, jak mogą zejść na ląd, jak przestrzegać przepisów. Gdy jest napisane: „Nie wchodzić, ASPA!” – to tam nie wchodzą.
ASPA?
Antarctic Specially Protected Area, czyli szczególnie chroniony obszar Antarktyki. Ale kończąc myśl, wydaje mi się, że regulacje prawne tutaj dużo zmieniają. Klasyczni turyści budżetowi, nieco uogólniając, są wszędzie tacy sami – Arktyka jest bardziej dostępna… i tam nie zwraca się uwagi na takie rzeczy. Efekty widać chociażby na Spitsbergenie, gdzie można napotkać wielu niesfornych indywidualnych turystów, nie dbających o przyrodę.
Poczekaj, chcesz powiedzieć, że taka elitarność Antarktyki jest dobra? Na kontrze: komercjalizacja i dostępności Arktyki… a z drugiej strony generalna niedostępność dla indywidualnych turystów obszaru Antarktyki, wpływająca pozytywnie na zachowanie turystów?
Nie. Przed rozwojem turystyki masowej nie uciekniemy. A drogą do tego prowadzącą będzie spadek cen na indywidualną działalność turystyczną w rejonie Antarktyki – to wszystko stanie się bardziej dostępne, liczba turystów w Antarktyce, w tym na kontynencie Antarktydy, z roku na rok wzrasta.
Pamiętam dane z sezonu 2016-2017, w trakcie roku to było ponad 40 tysięcy turystów. Poczekaj, sprawdzę… o, mam! Dokładnie 44 367 osób. Podejrzewam, że liczby z ostatniego sezonu są już wyższe. Ja już się nie łudzę. Na pewno masowa turystyka tam zawita, pytanie nie brzmi „czy”, lecz „kiedy”.
Obstawiam, że w momencie, gdy obszar ten stanie się dostępniejszy dla masowych operatorów, a może i dla regularnego komercyjnego i rozkładowego połączenia lotniczego.
Zapewne tak. Także to, że zimy są coraz łagodniejsze, dostępność Antarktyki zwiększa się dla różnych jednostek. Plus oczywiście prawa rynku: więcej zainteresowanych to jednocześnie więcej operatorów turystycznych. A co za tym idzie, większa konkurencja – a jak wiadomo, skutecznie konkuruje się zwłaszcza cenami. I może okazać się, że wycieczka za 40 tysięcy PLN za parę lat będzie mogła kosztować ułamek tej kwoty.
REKRUTACJA DO ANTARKTYCZNEGO RAJU
Dagmara, co roku obserwuję powszechny entuzjazm, falę informacji, przetaczającą się przez polskie media w momencie, w którym zostaje ogłoszona rekrutacja do polskich stacji polarnych. Wiesz, te wszystkie nagłówki w portalach i paski w telewizjach informacyjnych. „Jest praca na Antarktydzie!”. Szaleństwo!
Tak, jest tego sporo. Najwidoczniej temat trafia na podatny grunt.
Okej, ale czy ten balonik nie zaczyna być napompowany coraz mocniej? Jakaś specyficzna moda na zimne kierunki? Książki Ilony Wiśniewskiej sprzedają się na pniu, lista naszych rodaków, którzy przetrawersowali Grenlandię sukcesywnie rośnie, ludzie interesują się tym, co robi Miłka Raulin, Mateusz Waligóra – i nagle informacja: szukamy chętnych do pracy w obszarach polarnych. Ciekawi mnie odzew.
(śmiech) Opowiem o swoich doświadczeniach z 2019 roku, jako osoby odpowiedzialnej za nabór. Odzew był spory. Aplikowało naprawdę dużo osób. Przeczytałam wszystkie CV, które przyszły. Zajęło mi to dwa tygodnie, bywały dni, że siedziałam nad tym do północy. Na szczęście w przypadku aplikacji na stanowiska techniczne mogłam liczyć na pomoc merytoryczną.
Pamiętam słowa Piotra Andryszczaka, który zapytany o to, ile osób wyśle swoje zgłoszenie w odpowiedzi na ofertę pracy na stacji polarnej, odpowiedział: „Arktyka? Setki zgłoszeń. Antarktyka? Na pewno ponad 100…”. Ile ich było tym razem?
1548, jeśli dobrze pamiętam.
Ile?!
Mówiłam, że odzew był spory 🙂
I wszystkie tak na serio? Jaki procent z tych tych aplikacji to były zgłoszenia osób, które traktowałabyś bardziej w kategorii humorystycznych, niż jako realną osobę, która chce przebywać rok w Antarktyce, ma wizję i plan – i nie jest to robienie czegoś dla dowcipu, nie zdając sobie sprawy z tego, z czym to się je na miejscu?
Wiesz, to ciekawa sprawa. Takich faktycznie jajcarskich, po których było widać, że ktoś to dla żartów wysłał – było zadziwiająco mało. Nie jestem w stanie określić tego procentowo, ale byłam osobiście nieco zdziwiona.
Spodziewałam się, że będzie dużo zgłoszeń na zasadzie: ktoś się dowiedział o rekrutacji na stację polarną i wysłał coś bardzo dziwnego…
Nazwijmy to wprost: dla żartów, dla młodzieżowej beki.
Tak, dla beki. Było parę takich, ale to naprawdę niewielki odsetek. Natomiast ciekawostką jest to, że dużo aplikacji wyraźnie odstawało. Niektórzy nie bardzo wiedzieli po co i gdzie aplikują.
Jakieś przykłady?
Cóż, czytając niektóre aplikacje, od razu było widać, że bazują na niepełnej wiedzy. Ktoś trochę informacji posiadał, zdawał sobie sprawę z tego, że jest to stacja polarna czy badawcza, czytał Centkiewiczów w dzieciństwie – ale potem zgłoszenie zaczynało się od: „usłyszałem w radiu” lub: „widziałem w telewizji”. I ewidentnie rzucało się w oczy, że zgłoszenie było wysłane pod wpływem impulsu, nie do końca przemyślanego.
Możesz zdradzić więcej kwiatków ze zgłoszeń?
Kojarzysz klauzule informacyjne, którymi kończy się list motywacyjny lub CV do dowolnej firmy? Sporo osób chyba nie zdawało sobie sprawy z tego, że jest to konkretny projekt, wyprawa, mająca swoje ramy czasowe. I czytałam: „spodziewam się wieloletniego rozwoju w Państwa firmie”.
(śmiech) Niezłe…
Cóż, ktoś ewidentnie nie zmienił fragmentu CV czy listu motywacyjnego, który rozsyłał półhurtowo do najróżniejszych firm. I to było widać 🙂
Ale przeważały jednak aplikacje merytoryczne, zwłaszcza na stanowiska techniczne.
1500 zgłoszeń od osób, które dobrowolnie chcą spędzić blisko rok w Antarktyce, niedaleko bieguna. Powiedz mi, czy twoim zdaniem ktoś, kto rozpatruje w swojej głowie chęć pracy w środowisku tak bardzo odmiennym od szeroko pojmowanej „normy”, powinien się do tego jakoś przygotować? I czy istnieje sposób na takie ewentualne przetarcie przed wysłaniem zgłoszenia?
Spróbuję zacytować jedną z osób, która ostatecznie pojechała na wyprawę – bardzo mi się spodobała jej obserwacja. Napisała, że jeszcze 5 lat temu nie wysłałaby tej aplikacji, bo… bałaby się. Pociągnęłam temat, słysząc w odpowiedzi, że aby pojechać w takie miejsce, trzeba być w porządku ze samym sobą.
To znaczy?
Być pogodzonym z różnymi rzeczami, które nas w życiu spotykają. Plus to, że trzeba się dobrze czuć w swoim własnym towarzystwie, z samym sobą. I wiesz, ja się z tym bardzo zgadzam – to jest kwestia pewnej równowagi psychologicznej, wiedzy o sobie. Co potrafię, czego nie potrafię, kiedy zawiodłem kogoś… i jak do tego doszło.
Faktycznie to aż tak istotne?
Tak. Widzisz, ludzie są różni. Mają nieporozwiązywane problemy, niekiedy bardzo poważne… i oni chcą jechać na stację polarną z przeświadczeniem, że wszystko sobie na miejscu porozwiązują. Bo tam jest daleko, zimno, inaczej, można pobyć z przyrodą i tak troszeczkę z samym sobą.
To działa?
No właśnie nie do końca. Tutaj jednak ten czynnik psychologiczny jest bardzo ważny. Natomiast w odniesieniu do kwestii, jak się przygotować, tutaj jest prościej. W przypadku profilu kandydatów, zwłaszcza na stanowiska techniczne, wszystko jest dokładnie rozpisane: jakie są niezbędne kompetencje i czego się oczekuje od takiej osoby.
FINANSE, CODZIENNOŚĆ I KOMERCJA
Zastanawiam się, jak dużo osób wpada w pewną pułapkę. Słyszą w radiu o możliwości pracy i przebywania w polskiej stacji polarnej, w ekstremalnym miejscu i warunkach – a przed oczami mają przysłowiowe miliony monet. Mówiąc wprost: wydaje im się, że walor finansowy takiej pracy w Arktyce czy Antarktyce musi być nie-wiadomo-jak-duży. Może warto ściągnąć kurtynę i pokazać, że nie są to ogromne kwoty, w rodzaju pięciocyfrowych apanaży co miesiąc – lecz sumy bardziej zbliżone do polskiej średniej krajowej?
Otóż to! „Arctowski” to placówka zarządzana przez Polską Akademię Nauk – a jakie są pensje w nauce polskiej, wszyscy doskonale wiemy. Takie są po prostu realia. To nie są stacje British Antarctic Survey, to nie są stacje amerykańskie czy nawet rosyjskie.
Rosyjskie?
Z tego co wiem, to zarobki tam, w porównaniu do naszych, troszeczkę inaczej wyglądają. Tutaj dochodzi dodatkowy czynnik: jeżeli ktoś chce traktować wyjazd na stację polarną jako typowy wyjazd zarobkowy, to praca na platformie wiertniczej bądź w Norwegii jest chyba lepszą opcją.
Ale warto również powiedzieć, że to kwestia odpowiedniego uzmysłowienia sobie niektórych rzeczy. Elementów, które niekiedy są przeciwstawne. Z jednej strony rok na stacji polarnej to przygoda. Ale tam się nie jedzie po przygodę. Tam się jedzie głównie do pracy. Wiem, że to brzmi strasznie prozaicznie…
To jest świetne zdanie!
…i nagle spadają wszelkie zasłony z oczu. Taadam, cesarz jest nagi! Ale taka jest prawda.
Będę wulgarny: tu trzeba zapie****ać?
Dokładnie tak. To jest normalna praca, kontrakt, jest się pracownikiem Polskiej Akademii Nauk – i są konkretne rzeczy do zrobienia. Zarówno indywidualne, na poszczególnych stanowiskach, jak i grupowe. Konkretne cele postawione przez Instytut.
Ludzie dają radę? Warunki jak na wspomnianej przez ciebie platformie?
Nie, to nieco inaczej wygląda. Wspólne jest to, że osoby zmierzające na platformę wiertniczą wiedzą, po co tam jadą – do pracy. I cały czas przebywają w bardzo izolowanym środowisku. W stacji polarnej są większe możliwości, jeżeli chodzi o spędzanie czasu wolnego. Są wyjścia terenowe i tak dalej, ale cały czas jest to praca.
Wrócę do tego tematu pieniędzy. Niezależnie od wielkości pensji, odpada problem z ich wydawaniem…
(śmiech) Nie ma sklepów, gdzie można wydawać pieniądze.
No właśnie. A co z posiłkami, wyposażeniem, dodatkowymi zakupami podczas przygotowań i przebywania w Polskiej Stacji Antarktycznej?
Cały transport, wyżywienie, dach nad głową – wszystko jest opłacone przez pracodawcę. Tak samo ekwipunek, mówię tu o odzieży zimowej, letniej czy BHP. Tak naprawdę kwestie, które musimy pokryć z własnej kieszeni, jeszcze przed wyjazdem, to są potrzeby prywatne, na cały rok.
Niektórych to może dziwić, ale tutaj przydaje się planowanie. Umiejętność oszacowania, ile tych mydeł i szamponów zużyjemy przez najbliższy rok. Inne niezbędne kosmetyki, może jakieś lepsze buty trekkingowe, jak ktoś planuje dużo wychodzić w teren.
Jak to wygląda od strony technicznej? Mówisz, że to pracodawca jest odpowiedzialny za wszystko – czy specjalistyczne ubrania, solidnie chroniące przed mrozem, są szyte na miarę? A może klasycznie: szybka informacja od każdego uczestnika, który spowiada się ze swojej rozmiarówki i dostaje komplet XL bądź innych M?
Większość rzeczy jest ustandaryzowana, według normalnej tabeli rozmiarów. Jest pomysł, aby kurtki zimowe szyć na miarę – i aby był to znak rozpoznawczy wypraw zimowych: typowe parki z wysokim kołnierzem, dobrym ocieplanym kapturem, z naszywkami.
Czy osoby zarządzające stacją mogą wpuścić tam jakieś elementy komercyjne?
To domena działu logistyki, zajmującego się stacją. Wszelkie kwestie finansowania, przetargów, wydawania pieniędzy czy ewentualnej (w przyszłości) współpracy z markami w sposób komercyjny – to jest poza moimi kompetencjami. Nie chciałabym się w tym temacie wypowiadać. Kierownik stacji po prostu dostaje wytyczne, z góry.
Ale uważasz, że to kłóciłoby się z etosem stacji polarnej, badawczej – jako takiej? Gdzie komercja powinna być schowana, a walor naukowy powinien stać na pierwszym miejscu?
Sponsoring i komercyjne działania mogą przybrać wiele sposobów. Instytut Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk wie, że marka Arctowskiego jest bardzo silna. To nie jest tak, że ta marka będzie rozmieniona na drobne tylko dlatego, aby mieć jakąś korzyść w postaci na przykład lepszego sprzętu. To nie w taką stronę miałoby iść. Ale, jak mówiłam, to już kwestia osób, które są za to odpowiedzialne.
…ciąg dalszy na kolejnej stronie ↓
omentarzy
Pytanie P. Dagmary czy Artktyka i Antarktyka powinny być dostępne dla turystów jest dla mnie troszkę dziwne… A kim była p. Dagmara jadąc do Horsundu? Naukowcem? Ekspertem technicznym??? A do ,,Arctowskiego”? Z tego co przeczytałam w ksiażce dostała się trochę … z litości… Pani Dagmara w Arktyce i Antarktyce jest turystką… Teraz bedzie Kierownikiem Wyprawy i szczerze życzę powodzenia 🙂
W końcu dziś skończyłem czytać wywiad z Dagmarą. Dla niektórych być może okazać się nawet zbyt przydługawy (szczególnie w dzisiejszych czasach migawek i krótkich newsów). Ale nie dla mnie! Smaczki, które mnie osobiście szczególnie dotknęły znajduję się przy końcu :-). Było warto!
Pawle – chylę czoła! Naprawdę materiał pierwsza klasa! Myślę, że wart jest, aby ukazał się również w druku papierowym. Jestem przekonany, że kilka Magazynów z chęcią przytuliłyby ten wywiad (może w troszkę skróconej formie). Pomyśl o tym!
Wiesz… tak sobie ciągnąłem wątek myślowy Dagmary…
– „Co jest sensem podróżowania? Zaliczanie, fajna fotka na Facebooku, kwestia bycia tam, odhaczenia – czy kwestia odkrywania, poznawania, smakowania?”.
Zgadzam się z Dagmarą, że „można jechać 40 km od rodzinnego miasta i podróżować”.
Dodałbym jeszcze: wystarczy po prostu zejść z widowni na scenę!
Te myśli Dagmary też już znalazły swoje miejsce w mojej pamięci semantycznej 🙂
(…) Efekt był taki, że ja w tym mętliku nie pamiętałam już, co widziałam. To były po prostu kolejne punkty na mapie. A teraz wychodzę z założenia, że większą wartość ma bycie w jakimś miejscu, posiedzenie z filiżanką kawy, poobserwowanie, porozmawianie z ludźmi, którzy tam mieszkają. (…)
(…) dom, w którym mieszkamy. To tylko przybudówka do tego, kim jesteśmy i co w życiu robimy. (…)
(…) Jeśli nie czujemy się wolni w środku, to gdziekolwiek byśmy nie jeździli – i z kimkolwiek byśmy nie przebywali – cały czas będziemy mieć uczucie przywiązania do czegoś. (…)
Wolność jest w głowie. Gratuluję Pawle świetnego wywiadu!
PS. U mnie tzw. „sraczka galopka” przedwyprawowa.
Dziękuję za miłe słowa – ale należą się przede wszystkim Dagmarze, której emituje tyle pozytywnej energii wyjazdowo-wyprawowej, że starczyłoby na oświetlenie małego miasteczka gdzieś na Śląsku 🙂
Odnośnie długości tekstów, takie jest (w dobie fast contentu, trochę w poprzek) założenie. W sensie: chciałbym, aby to było miejsce „do poczytania”, nieco dłuższego, bez skanowania wzrokiem nagłówków. Między innymi po to, aby móc spokojnie wyłapywać smaczki, o których wspomniałeś. Ujmując to przykładem: preferuję Duży Format nad newsa na 4 akapity.
Życzę powodzenia na Syberii i Olenioku!
Adamie, Pawle, bardzo Wam dziękuję! I życzę dużo wytrwałości w dalszych projektach 🙂