WODA I SPOSOBY NA NATYCHMIASTOWĄ PRZYJEMNOŚĆ
Gdybyś miał komuś doradzić wejście w świat packraftów, jaki jest entry level?
Do rozpoczęcia przygody wystarczą w zupełności podstawowe modele. Ktoś, kto chce spływać łatwymi polskimi rzekami, nie musi inwestować w super drogi sprzęt. Co innego rzeki „zwałkowe”, wody otwarte, albo pływanie poza sezonem letnim – w tym przypadku warto mieć coś z wyższej półki.
Ważnym aspektem jest także wspomniana wcześniej szybkość realizacji przyjemności, wręcz absurdalna w niektórych wypadkach. Mieszkam na blokowisku w Poznaniu. Wychodzę z packraftem w plecaku, wsiadam na rower, po kilku minutach jestem nad Wartą, mogę zwodować się, popłynąć i wrócić rowerem. Całość w jeden wieczór. To jest duża zaleta i powód, dla którego ta aktywność outdoorowa rozwija się tak dynamicznie.
No i walor rodzinny, możliwość wycieczek z dziećmi, spędzania czasu na łonie przyrody. I wygoda, można po prostu leniwie się położyć i relaksować się, patrząc w niebo. Nie trzeba jechać na koniec świata czy nawet za miasto. Coś pięknego, zwłaszcza w tych czasach, gdy zewsząd jesteśmy atakowani wieloma bodźcami i nowoczesną technologią.
I moda?
Nie do końca. No, może trochę. Tutaj w grę wchodzi jeszcze próg cenowy. To nie jest najtańszy sport, ale spójrz na ceny rowerów, zwłaszcza elektrycznych. Niektóre kosztują tyle co używany samochód osobowy.
Jak już o rowerach mówimy: rower i packraft to tandem, który darzy się wzajemną miłością?
Tak! Jedziemy sobie na rowerze, potem dmuchamy packraft, troczymy do niego rower, który nie spada. I płyniemy. To jest ta różnorodność. Duża część moich klientów to osoby, które są zapalonymi rowerzystami. I widzą tutaj sposób na rozszerzenie swojej outdoorowej przygody na coś innego, nowego.
Packrafty w połączeniu z rowerami czy zwyczajną pieszą wędrówką dają unikalną możliwość dotarcia w miejsca, które wyrywają z butów. Także w Europie. Przykładem są góry w Albanii, przy granicy z Grecją. Przecudne, dziewicze. I te wioski, do których dociera się, mając wrażenie, że absolutnie nie jest się w Europie, a człowiek przeniósł się nie tylko w przestrzeni, ale także w czasie. Jeżdżę tam na dwie rzeki.
Zdradzisz jakie?
Jedną z nich jest Wjosa, która stała się ostatnio znana z tego, że udało się uchronić ją przed zatamowaniem, ponieważ większość rzek w Albanii jest tamowana sztucznie. Wjosa jest przykładem, że można to zmienić. Wprawdzie to kropla w morzu, ale zawsze. W styczniu dolinę Wjosy ogłoszono parkiem narodowym, co jeszcze bardziej podkreśla unikalność tego miejsca.
A druga rzeka?
Osum. Nieco mniej znana, kojarzona głównie przez kanion (Kanionet e Osumit – przyp. red.), który jest jedną z największych perełek przyrodniczych Albanii. Zwykle ogląda się go z góry, ale można nim też spłynąć, co jest dość niebezpieczne. I to jest dowód na to, że jednak należy mieć już na pewnym etapie umiejętności, aby uniknąć wypadków, także śmiertelnych. Tutaj idealny jest mój własny przykład: jak się nie ma umiejętności, to nie należy próbować na własną rękę i robić to tak, jak chociażby podczas mojego spływu z kolegami w 2013 roku, w Kamerunie.
Teraz jestem tego świadomy, mówię to głośno: słuchajcie, jeżeli nie macie kompetencji i doświadczenia w tego typu spływach, to się na to nie porywajcie, bo zginąć można łatwiej niż wam się wydaje.
Wspominasz niebezpieczeństwa. Czy woda, jeżeli nie mówimy o górskich rzekach, wybacza nowicjuszom?
Do pewnego stopnia tak, ale oczywiście należy przestrzegać pewnych zasad. Nie powinno się spływać po sztucznych progach na rzekach. Wydają się łatwe, tam się niewiele pieni – ale jeżeli człowiek wywróci się na takim progu, to tworzy się tak zwany odwój, woda wraca i nie wypuszcza. O ile naturalne progi wodne są nieregularne i najczęściej człowieka wypluwają, sztuczny próg jest równy i symetryczny. Jesteśmy uwięzieni, i to jest niebezpieczne.
Przy szybkim nurcie problemem są też drzewa. Należy robić wszystko, aby się nie obrócić równolegle do drzewa. Jeżeli się wywrócimy, to pod drzewem mogą być gałęzie, które nas zatrzymają. Nurt, który napiera, nie pozwoli nam się wydostać. To są istotne rzeczy, o których należy pamiętać. Obecnie susza panująca latem w Europie powoduje, że rzeki są dość spokojne, i nawet jak pływamy między powalonymi drzewami, nic nie powinno nam się stać. Ale jeśli jest większa woda, czyli wyższy poziom, nurt jest szybszy, trzeba się wystrzegać takich przeszkód.
OUTDOOR NIE TYLKO LATEM
Masz swoją listę ulubionych rzek w Polsce? Pamiętam swoją rozmowę z Olkiem Dobą i jego litanię, patrząc od zachodu: Drawa, Brda, Wda, Krutynia i Czarna Hańcza.
Nie będę oryginalny: Drawa i Brda to chyba najpiękniejsze polskie rzeki do spływów kajakiem lub packraftem. Ostatnio byłem na górnej Brdzie, która jest dużo mniejsza, węższa, płynie przez gęsty las i jest po prostu urocza. Ma się wrażenie, że trafiliśmy do małego raju. Wiele przyjemności daje też dolny odcinek Brdy, gdzie wody jest więcej a nurt sam niesie.
Lubię też rzekę Łupawę, na Kaszubach. Tam się płynie między kamieniami, szkoda, że zwykle jest tam trochę za mało wody. Uwielbiam też rozlewiska Narwi i Biebrzy, chociaż są trochę męczące – fajnie jest tam pojechać nie latem, tylko jesienią albo nawet zimą, jeżeli nie są zamarznięte.
Zimą? Packrafty nie są sposobem na outdoorową aktywność w ciepłych, letnich miesiącach?
Absolutnie. Zima to również doskonały czas na packrafty, pod warunkiem, że jesteśmy odpowiednio wyekwipowani. Sam często spływam ze znajomymi zimą, zapraszam: im zimniej, tym lepiej (śmiech).
Najgorzej, jak jest kilka stopni na plusie i duża wilgoć. Trudno się ubrać tak, aby był komfort. Najlepiej, jak termometr wskazuje minus pięć, minus osiem. Woda, która spływa po wiosłach, praktycznie od razu zamarza. Jeżeli jesteśmy odpowiednio ubrani, mniej więcej tak jak przy nartach zjazdowych, to jest sucho i przyjemnie. Warto mieć wtedy packcraft z pokładem, czyli z materiałem, który zakrywa nam nogi, aby nie marzły – bo jak wiosłujemy, to ruszamy tylko jedną częścią ciała. A jak się zapniemy w taki pokład, od razu jest nam kilka stopni cieplej.
Świat idzie do przodu, a gdzie idzie Dominik Szmajda?
Rzadko mi się życie układało tak, abym był zadowolony z punktu, w jakim jestem. A teraz tak właśnie jest. Robię to, co lubię. Chcę popularyzować packrafting, bikerafting, organizować wyprawy komercyjne, ale i nieco bardziej ambitne.
Na przykład?
Okej, będziesz pierwszy, któremu to powiem. W planie jest wyprawa do Amazonii, przy okazji mój pierwszy wyjazd do Ameryki Południowej.
Samotnie?
Nie, z moim przyjacielem z Czech, który jest naukowcem, profesorem specjalizującym się w ichtiologii. Był w Amazonii wielokrotnie, jest ekscentrykiem w świecie nauki. Jego koledzy podczas takich wyjazdów i badań naukowych obstawieni są całą armią pomocników, którzy na nich dmuchają i chuchają. A on jedzie sam, z hamakiem, zaszywa się gdzieś głęboko i realizuje się nie tylko naukowo lecz także rozwijając swoje pasje. Na koncie ma wiele nowoodkrytych gatunków ryb.
Spędziłem z jego rodziną ostatni długi weekend, na spływie rzeką Brdą – i urodził się wspólny, nowy pomysł, który ma szansę na realizację na początku przyszłego roku.
Dominik, jeden wyraz i jedno słowo jako skojarzenie. Gotowy?
Tak.
Woda?
Przygoda.
Rower?
Swoboda.
Pasja?
Sens życia.
Powyższy wywiad, który przeprowadziłem z Dominikiem Szmajdą, ukazał się w 22. Outdoor Magazyn
Komentowanie jest wyłączone.