Spłynął dziką rzeką w Kamerunie, samotnie zmagał się z dżunglą w Kongo Brazzaville, ale przyjemność i ukojenie znajduje również na polskich rzekach. Miłośnik zwiedzania świata z pozycji rowerowego siodełka, z czasem przerzucił się na packraft. O podróżach, samotności i tym, jak zacząć przygodę z wodą i packraftami, rozmawiam z podróżnikiem i eksploratorem Dominikiem Szmajdą.


SAMOTNOŚĆ, ROWER I ŚRODEK AFRYKI

Jak smakuje dżungla?

Zaczynamy z grubej rury (śmiech)? Dżungla smakuje przygodą, niewiadomym, nieznanym.

A z bardziej prozaicznych rzeczy?

Zamykam oczy. I na myśl przychodzi mi wspomnienie lepkiego potu, hałasu przetykanego ciszą, wszechogarniającej wilgoci.

Brzmi średnio zachęcająco…

Wiesz, tak naprawdę dobrze czuję się w wilgotnej, parnej atmosferze, której ludzie zazwyczaj unikają. A mi, nieco na przekór, ten klimat w dżungli odpowiada.

Pytam, ponieważ podczas swoich wypraw do Kamerunu czy Kongo zaznajomiłeś się z nią dość dobrze. I z samotnością.

Samotność w dżungli to doświadczenie, które otwiera nas na nowe bodźce, każe wyjść ze strefy komfortu. Nie ukrywam, jestem osobą towarzyską, lubię podróżować z fajnymi ludźmi. Ale to jest bezpieczne rozwiązanie. Samotność w pojęciu najczęściej przez nas używanym, to jest zupełnie inny rodzaj samotności, niż ta w podróży.

To znaczy?

To ogarniający mnie stres, że przebywam w dzikim miejscu zupełnie samemu, i to całkowicie z wyboru, intencjonalnie. Nie jest to coś, do czego stale dążę w życiu, nie jestem typem samotnika, lubię natomiast poznawać różne stany. I ta myśl, zanim ostatecznie się zdecydowałem, że mogę sprawdzić się, samemu pojechać do dżungli i po niej łazić: najpierw zrobiło mi się strasznie, a potem do mnie to wracało, niczym natrętna mucha, nie dając spokoju.

Samotny trawers dżungli plus jadalny owoc (c) Dominik Szmajda

Kusiło?

Bardzo. Od „fajnie byłoby to przeżyć” do wyjazdu. Teraz już wiem, jak to smakuje. I wiem również, że samotne podróże niosą za sobą ciężar wielu niemiłych aspektów. Ale jeszcze cofnę się kawałek, tak naprawdę pomysł na samotną podróż zrodził się wcześniej, zaraz po studiach. Mój kolega zaraził mnie ideą wyjazdu do Azji, przeczytał książkę Eddiego Pyrka „Za 100 dolarów do Indii”. Na początku nie byłem do tego pomysłu przekonany, ale potem pomyślałem sobie: ok, będzie fajnie.

Przeszacowaliście koszty. Ja również w tym czasie byłem zainspirowany książką Pyrka. I jej pełen tytuł to „Niech cały świat myśli, że jesteś szalony, czyli za 30 dolarów do Indii”.

(śmiech) No tak, masz rację. Za 100 dolarów byłyby trzy takie podróże. W każdym razie wydaliśmy łącznie po 107 dolarów na osobę, licząc wszystkie koszty transportu. To był 1998 rok, pisaliśmy relację z tej przygody, wysyłaliśmy to do Polski faksem, inne czasy, nie było powszechnego internetu. Tam się narodził pomysł samotnej podróży.

Byłeś zmęczony współtowarzyszem?

Nie, skądże. Ale ludzie, których spotykaliśmy na tym wyjeździe, najbardziej interesujące typy to byli ci, którzy podróżowali samotnie. Zastanawiałem się, z czego to wynika. Może z tego, że będąc samemu idziesz na mniej kompromisów. I jesteśmy bardziej rozmowni, spotykając inne osoby. To jest coś innego. To był taki mocny przyczynek do postanowienia, że kolejna duża podróż będzie samotna.

Przeszedłeś w swoich podróżach małą ewolucję. Człowiek-rower, Afryka Zachodnia, Libia podczas projektu „Afryka Nowaka”, Czad, Ural Polarny, wszędzie na jednośladzie – a potem nagle coś się zmieniło. I zamiast stabilnej przestrzeni pod kołami, zaczęło pojawiać się coś innego…

Pierwsza podróż z packraftem, Kongo 2018 (c) Dominik Szmajda

Rower zawsze kojarzył mi się z wolnością. Katalizatorem było przeczytanie książki Kazimierza Nowaka [podróżnik, fotograf, cyklista, reportażysta, żył w latach 1897-1937, mowa o książce „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd. Listy z podróży afrykańskiej z lat 1931-1936” – przyp. aut.]. To mi uświadomiło, że takie podróżowanie to wspaniała rzecz. Dookoła mojej bliższej i dalszej przestrzeni byli również ludzie, którzy w tym czasie związani byli z rowerami – i stwierdziłem: tak, chcę to zrobić.

Rower dawał mi również poczucie wolności, także finansowej. Prosta kalkulacja, tani sposób transportu, mogę rozbijać się poza miejscowościami, nikt mi nie przeszkadza. To było fajne i świeże. A książka Nowaka, będąc swoistym drogowskazem, nakierowała mnie na Afrykę.

…która nie była dla ciebie całkiem obca.

Wcześniej miałem już związki z Afryką, i to dość bliskie. W latach 80., jak byłem w podstawówce, mój ojciec wyjechał do Algierii. Później ściągnął rodzinę, w sumie mieszkałem w tym kraju 3 lata. Ale jeszcze podczas wspomnianej podróży do Indii w ogóle nie myślałem o Afryce. Nie wiem, może mnie przerażała? Obawiałem się jej, a podobała mi się Azja? Nowak mnie nawrócił.

Co z tą częściową zdradą roweru?

Momentem zwrotnym była wyprawa na Ural Polarny, kiedy musiałem pchać rower przez tundrę, na dystansie wielu kilometrów. I zrozumiałem, że nie zawsze jest to najlepszy środek transportu. Rower jest fajny tam, gdzie są jakieś ścieżki. Miejsca naprawdę niedostępne, na przykład dżungla lub tundra, na rower się nie nadają.

Próba przedarcia się przez tundrę w góry, Rosja, Ural Polarny (c) Dominik Szmajda

Gdy byłem na północy Syberii, zastanawiałem się, na ile rower może przeszkadzać.

No właśnie. Mnie zaczęły pociągać takie właśnie miejsca. Dzikie, puste. Podczas lektury książki Nowaka ta dziewicza przestrzeń pozbawiona miejscowości – to coś, co mnie przyciągało niczym magnes. I naprawdę, to bez znaczenia, czy mowa o Afryce czy o tundrze. Na własny użytek określam to jako miejsca, które mogę sobie odkrywać. Chociaż to odkrywanie jest nieco infantylne, wszak nie ma już miejsc nieodkrytych.

Ejże, trochę tych białych plam jeszcze można znaleźć. A podobne inklinacje do twoich ma chociażby nagrodzony Kolosem Maciej Besta, szukając miejsc dzikich i odludnych.

Szanuję dokonania Maćka. Ale jednak coraz mniej jest takich miejsc na świecie. Z jednej strony to smutne, ale to cholernie satysfakcjonujące, gdy się tam w końcu dociera. W dżungli w Kongo nie ma przestrzeni, nie można objąć jej wzrokiem – i to też jest fajne. To rodzaj tajemnicy. O ile na mapach Google możemy obejrzeć cały świat, o tyle tego, co jest pod koronami drzew lasu równikowego się nie dojrzy. I ta tajemnica mnie pociąga.

Z drugiej strony, każda podróż niesie ze sobą niespodzianki. Na przykład, gdy spotkaliśmy z przyjaciółmi w Libii człowieka, który będąc dzieckiem, widział na żywo Kazimierza Nowaka.

Znam to z relacji Piotra Tomzy…

To był prawdziwy odjazd. Ten staruszek pamiętał naszego podróżnika. To wszystko, o czym opowiadał, zgadzało się. Niesamowite, że nie tylko my byliśmy zachwyceni naszym spotkaniem, ale ten człowiek również. Powiedział nam, że przez całe swoje życie powracał do tej sytuacji, gdy miał 8 lat, zastanawiając się, jakie były dalsze losy tego białego, dziwnego człowieka na rowerze. I my mogliśmy mu je naświetlić, przekazać. Czysta magia.

Byliście kimś w rodzaju depozytariuszy dalszych losów Nowaka?

Tak, zdecydowanie!

Spotkanie z człowiekiem, który pamiętał Nowaka, Wyprawa Afryka Nowaka, Libia, 2010 (c) Dominik Szmajda

↓ ciąg dalszy na kolejnej stronie ↓

1 2 3

Komentowanie jest wyłączone.

Exit mobile version