Pobawmy się w kontrasty. Przykładowo w „tak blisko, tak daleko”. Blisko, ponieważ nawigacja w telefonie nie kłamie. I głosem sztucznej inteligencji wskazuje, że samochodowa trasa z Polski do Rumunii – np. z Krakowa do Oradei – to mniej niż 500 km. Dystans zbliżony do przejażdżki między byłymi stolicami naszego kraju, czyli Krakowem i Poznaniem.
Daleko, ponieważ Rumunia wciąż musi walczyć o uwagę potencjalnych turystów, udowadniając, że jest niebanalnym celem podróży, a nie tylko przystankiem w drodze na bułgarskie plaże nad Morzem Czarnym. A stereotypy, które niekiedy pokutują w głowach podróżnych przed rozpoczęciem wyjazdu, powinny odejść do lamusa. Postanowiłem rozprawić się z kilkoma z nich, po prostu ruszając w drogę.
STEREOTYP 1: BRAK FAJNEGO WYBRZEŻA I PLAŻ
Bracie, na plaży w prawo, prosto na imprezę. Usłyszysz muzykę, wbijaj śmiało. W lewo, uważaj, nudyści. Oni mają swój kawałek plaży i denerwują się, jak tekstylni im przeszkadzają.
…długowłosy Alexandru cedzi przyjaźnie słowa, puszczając kolejne kółka papierosowego dymu pod sufit. Wygląda niczym zaginiony kuzyn Jima Morrisona z zespołu The Doors, przeciąga wyrazy, a luz w jego podejściu nie wygląda na pozę. To się nazywa trafić na dobrego lokalnego przewodnika!
Wiem zatem, że nie mogę kręcić się jak fryga po miejscowości Vama Veche. Ale i bez tego plan na najbliższe godziny jest prosty: kąpiele w ciepłym morzu przetykane wylegiwaniem się na piaszczystej plaży, z książką „Arabian Sands” Wilfreda Thesigera jako kontrapunktem do swojskiej Europy. Piszę: swojskiej, ponieważ tutaj, na rumuńskim wybrzeżu, wszystko wydaje się znajome. To ten sam plażowy sznyt, który znajdziemy na plażach w sąsiedniej Bułgarii czy w Polsce. Z całym bagażem ewentualnych plusów i minusów.
Po sezonie zapewne nie zagląda tu pies z kulawą nogą. Co innego teraz: tłum plażowiczów, wysmarowanych kremem i olejkami, uczciwie pracuje nad swoją opalenizną, którą będzie można pochwalić się po powrocie znad Morza Czarnego. Ale są i spokojniejsze miejsca. Kilkaset metrów dalej zaczyna się już Bułgaria. Można rzucać kamieniami, które nabiorą po drodze znaczenia transgranicznego. Można też iść do lokalnej rumuńskiej knajpy, zamówić świeżą rybę i ciorbă de perișoare (tradycyjną kwaśną zupę z klopsikami), albo na imprezę w hipisowskim stylu, z którego słynęło Vama Veche, ale to sława nieco miniona.
Zdecydowałem się na drugie i trzecie rozwiązanie. Nie żałowałem.

Dwa dni wcześniej, w Konstancy (rum. Constanța): do planu wyjazdu dołożyłem mały shopping, wizytę w Muzeum Sztuki (Muzeul de Artă Constanţa) oraz plażowanie, ale w nieco innym, miejskim stylu. Nie nastręcza to żadnych trudności, wystarczy udać się na północ od centrum miasta, obierając kierunek na miejsce o wdzięcznej nazwie Mamaja (rum. Mamaia). Spodziewajcie się pełnego wachlarza możliwości: leżaki hotelowe, szeroka plaża, ktoś uczy się windsurfingu, ktoś inny praktycznie realizuje pomysł „frajda z kajta”, drinki z palemką, pełen relaks.
Magda Pinkwart, moja koleżanka z branży turystycznej, określiła ten nadmorski kurort mianem czarnomorskiej riwiery, która nigdy nie zasypia. Dorzucę do tego: miejsce, które ucieleśnia standardowe wyobrażenie o wakacyjnych resortach w tej części świata. Czyli rozrywka w dzień, impreza w nocy… plus hotele o różnym standardzie, dopasowanym do kieszeni potencjalnych turystów. Co ważne, z przeciętnym polskim budżetem wyjazdowym nie będziemy się tutaj czuli jak ubodzy krewni. To odświeżające uczucie w porównaniu m.in. do francuskiego czy hiszpańskiego wybrzeża.

STEREOTYP 2: NIE MA MIAST NA CITY BREAKI, Z KLIMATEM
Kawa w Braszowie, ok. 400 km na północny zachód od Konstancy, smakuje jak poezja. Jest mocna, aromatyczna, pachnąca późnym latem i leniwymi kwadransami spędzonymi na obserwowaniu turystów. Kolorowy tłum pracowicie przemierza rozległe Stare Miasto, dzieli się wrażeniami po wyjściu z Czarnego Kościoła (Biserica Neagră), szuka cienia na Rynku. Restauracje mają popołudniową przerwę, pod wieczór wypełnią się gośćmi, którzy wniosą do wnętrz gwar, śmiech i rozmowy, a wyniosą pełne brzuchy.
Sprzedawcy zachęcają do zakupu pamiątek, szczudlarz unika wywrotki nieopodal zdradliwie śliskiego trotuaru. Dzieciaki dokazują przy fontannie, woda pryska w każdą stronę, napotykając promienie słońca i tworząc wielobarwne tęcze. Kolejka gondolowa na wzgórze Tâmpa sunie w górę i dół, młode dziewczyny chichoczą do swoich telefonów przy pomniku tutejszego humanisty, teologa i kartografa Johannesa Honterusa (1498–1549), nagrywając coś na TikToka. Nikomu się nie spieszy, tryb wakacyjny zobowiązuje do cieszenia się dniem.
Chodzę po wąskich uliczkach Braszowa, odganiam się od roznosicieli ulotek, zaglądam w witryny sklepów, podziwiam bramy miejskie. Wrażenie potęgują kontrasty, które jeszcze do niedawna można było dostrzec w polskich turystycznych miastach. Obok przepięknych i pieczołowicie odrestaurowanych budynków, w zakamarkach dzielnic Braszowa kryją się stare, zniszczone kamienice. Mogłyby one opowiedzieć niejedną interesującą historię.
I nagle dociera do mnie, że przecież to jest ten sam klimat, który doskonale znam z Krakowa. Wiele lat miałem go na co dzień, na krakowskim Rynku Głównym, w zakamarkach Kazimierza lub w okolicy Rynku Podgórskiego. Ale o ile dawna stolica Polski generalnie już wypiękniała, o tyle w Braszowie wystarczy zejść z utartego szlaku turystycznego, żeby móc zobaczyć autentyczną historię tego miasta.
Nie zmienia to faktu, że ma ono swój klimat. Jest idealne na szybki city break. I takich miast znajdziemy w Rumunii więcej.

STEREOTYP 3: BRAK ORYGINALNYCH MIEJSC TURYSTYCZNYCH
Kiedyś to było tylko dla nas. Teraz samochód parkuje za samochodem. Nawet pomodlić się w spokoju nie ma jak.
W głosie Ioany Popescu słychać lekką tęsknotę za czasami, gdy o Wesołym Cmentarzu z miejscowości Săpânța (Cimitirul Vesel din Săpânța) słyszeli nieliczni. Cmentarze to zazwyczaj miejsca, które w teorii nie powinny grzeszyć oryginalnością. Klasyczna trójca: krzyże, kaplica, cisza. Otoczenie, które skłania do zadumy, refleksji, wspomnień o bliskich, których już z nami nie ma.
Gdzie tu miejsce na atrakcję turystyczną? A jednak! Specyficznie pojmowana „turystyka funeralna” dotarła i tutaj, w zielony okręg Marmarosz (rum. Maramureș), wciśnięty między granicę Rumunii i Ukrainy niczym ciepły, wełniany koc.
Ioana ma blisko 80 lat, spracowane ręce i mądre oczy. Zna włoski i angielski. Pracowałam w Londynie u bogatego Żyda, nauczyłam się języków – wyjaśnia mi. Przycupnęła na rozchybotanej ławce, chowa głowę w cieniu, niedaleko grobu miejscowego artysty ludowego Stana Ioana Pătraşa (1908–1977). To przez niego całe zamieszanie, to właśnie on w 1935 r. w sennej wiosce Săpânța zaczął rzeźbić pomniki i pisać epitafia. To przez niego czuję się, jakbym wypłynął na błękitne wody: dookoła siebie widzę las drewnianych krzyży, niczym maszty żaglowców – a wszystkie w charakterystycznym, intensywnym, jakże niecmentarnym kolorze, zwanym Săpânța blue, interpretowanym przez Pătraşa jako symbol nadziei, wolności i czystości niebios.

Czym dla francuskiego Père-Lachaise jest grobowiec Jima Morrisona, a dla argentyńskiego Cementerio de la Recoleta grób Evy Perón, tym dla turystyki na północy Rumunii stał się ten niewielki cmentarz. To amplifikator ruchu turystycznego. Wiadomości o interesujących miejscach rozchodzą się szybko, a Wesoły Cmentarz został pokazany na tysiącach zdjęć, w setkach wpisów w mediach społecznościowych, w dziesiątkach artykułów. Dalej historia potoczyła się już sama.
Obecnie? To jedna z najpopularniejszych atrakcji, opisywana jako obowiązkowa do zobaczenia w większości przewodników po Rumunii. Ponad 800 fantazyjnych nagrobków, z kolorowymi malowidłami i zabawnymi epitafiami dotyczącymi nie tylko opisu życia nieboszczyka, lecz także – dość często – przyczyn jego zgonu, stanowi namacalny dowód na to, że do tematyki pogrzebowej nie należy podchodzić poważnie i na smutno.
Zblazowani turyści, którzy widzieli już wszystko, przyjeżdżają tutaj, na rumuńskie rubieże. Płacą równowartość kilku złotych za wstęp, spędzają czas na cmentarzu. I podziwiają niezaprzeczalne piękno ludowo-artystyczne, które reprezentuje większość pomników. W idealny sposób rezonuje ono z wierszykami, niekiedy wzbudzającymi wesołość.

– Dawniej nie było internetu. Ludzie po pogrzebie szli do baru, aby coś zjeść, czegoś się napić i powspominać zmarłych. Nazwij to stypą. Tylko tutaj odbywało się to w wersji na wesoło. Lepiej opowiedzieć śmieszną historię o tym, kto właśnie odszedł – opowiada mi miejscowy przewodnik, którego identyfikator z imieniem i nazwiskiem jest tak wyblakły, że rozpoznaję tylko pojedyncze litery. Stan Ioan Pătraş po prostu zaczął to spisywać w formie wierszyków, które później rzeźbił w dębowych pomnikach. Mieszkańcom to się bardzo spodobało, narodziła się tradycja, która trwa do dziś – dodaje mężczyzna.
Chodzę zatem wzdłuż alejek, kierując obiektyw swojego aparatu na tabliczki, z włączonym tłumaczem rumuńsko-polskim. Czytam o zamiłowaniu do alkoholu, wypadkach, niewierności, chorobach, prozie życia codziennego. O teściowej, która „śpi, więc nie budźmy jej, bo wróci do domu i odgryzie mi głowę”. O mieszkańcu Săpânțy, który „kochał konie, ale jeszcze bardziej kochał siedzieć przy stoliku w barze obok czyjejś żony”. I zastanawiam się, półżartem, jaki mógłby być mój nagrobek? Może taki?
Tu leży ten, który twierdził, że nie był wszędzie, ale wszędzie jest na jego liście. Zrobił sobie przerwę w zwiedzaniu świata.

STEREOTYP 4: ROZCZAROWUJĄCA ARCHITEKTURA
Zadziwiające są meandry, którymi potrafi podążać nasza wyobraźnia. Jestem w Konstancy, rumuńskim oknie na świat, porcie nad Morzem Czarnym, który tętni w rytmie handlu i wody. I od razu, wręcz bezwiednie, swoje kroki kieruję w pobliże ikony tego miasta. Trudno ominąć budynek Kasyna w Konstancy (Cazinoul din Constanța), jeszcze trudniej pomylić go z czymkolwiek innym.
Secesyjna perełka przyciąga wzrok niczym magnes, kusząc miękkością linii, półcieniami oraz bogactwem ornamentyki, widocznym w detalach. Kasyno, przed którym stoję, liczy sobie blisko 120 lat – otwarto je publicznie w sierpniu 1910 r. Historia i architektura zostały splecione w jeden wielki węzeł: to tutaj utracjusze trwonili swoje majątki, nieliczni szczęśliwcy dziękowali łaskawej dla nich bogini Fortunie, a damy olśniewały swoją urodą i wieczorową toaletą.
Widziałem kasyno w różnej scenerii: letniej, zimowej, wiosennej. Kiedyś ten budynek, pomimo innego stylu, kojarzył mi się z jego rówieśnikiem: słynnym krymskim Jaskółczym Gniazdem, położonym na skale Aj-Todor. A teraz? Lubię zatopić wzrok w szczegółach, szukać nieoczywistych zdobień, niespiesznie kontemplować całość bryły. Pamiętam, jakie wrażenie zrobił na mnie podczas mojej pierwszej wizyty. Teraz jest inaczej. Nie lepiej, nie gorzej. Po prostu inaczej.
Echo dawnej świetności kontrastuje z obecnym stanem budynku, który został dość surowo potraktowany przez los i czas. Idzie jednak ku dobremu, Cazinoul din Constanța jest właśnie w trakcie remontu, znikają ślady dewastacji z ostatnich lat. Jeszcze chwila, jeszcze moment – i zalśni pierwotnym blaskiem.
Promenada, która prowadzi do kasyna, pełna jest spacerowiczów korzystających z uroków rumuńskiego lata. W powietrzu czuć zapach beztroski, mój telefon woła o prąd, siadam więc w jednej z lokalnych restauracji. Wcinam w niej najlepszy deser w tym kraju (papanași – to rodzaj pączków z twarogiem, jagodami, śmietaną i milionem kalorii w bonusie) i przeglądam zdjęcia z wizyty w pewnym rumuńskim architektonicznym miszmaszu, który było dane mi podziwiać kilka dni temu…

Castelul Corvinilor. Słynny Zamek Korwina w Hunedoarze, znany Węgrom jako Vajdahunyad vár. To o nim wspominam akapit wyżej, pisząc o miszmaszu. Nazwa wryła mi się w pamięć, ponieważ dostałem kiedyś na urodziny puzzle z tym zamkiem. Miałem wtedy 10 lat, do ułożenia było 1,2 tys. elementów. Przeklinałem okrągłe wieże, które nijak nie chciały zmienić się w piękną całość.
A teraz stoję przed nim, ciesząc oko widokiem jednego z najważniejszych zamków w kraju. Odnotowuję mieszankę stylów architektonicznych – gotyku, renesansu i baroku. Pamiętam o historii sięgającej XII–XIII w., ulegam pokusie zrobienia zdjęcia ikonicznej panoramy z mostem, dokładnie takiej samej, jak na puzzlach. Uśmiecham się sam do siebie: dla miłośników tego typu obiektów i architektury zamkowo-pałacowej Rumunia jest niczym szlak nad Loarą lub w dolinie Renu – oczywiście zachowując proporcje.
Odginam palce, rozpoczynając wyliczankę. Słynny zamek w Branie (fałszywie określany jako siedziba pewnego wampira, znanego w literaturze światowej jako Dracula), mury i wieże Cytadeli Poenari (Cetatea Poenari), w której rezydował słynny hospodar wołoski Wład Palownik (ok. 1431–ok. 1476), zamek chłopski Râșnov witający gości ogromnym napisem rodem wprost z Hollywood, twierdza Rupea. Listę mogę rozwijać, zamków w Transylwanii (Siedmiogrodzie) i innych rejonach Rumunii nie brakuje.
Te wszystkie miejsca znam z poprzednich wizyt w kraju, w którym przy śniadaniu każdorazowo słyszę dźwięczne bună dimineața („dzień dobry”). Hunedoarę omijałem dotąd z rozmysłem, ale czas domknąć pętlę i wyzbyć się skojarzeń z puzzlami. Wydaję 45 lei rumuńskich, przechodzę przez most i zanurzam się w detalach miejsca, które upodobali sobie János Hunyady, Maciej Korwin czy Gábor Bethlen. Jak w przypadku wielu podobnych zamków, historia – i przyroda – obchodziły się z nim dość brutalnie. Castelul Corvinilor wielokrotnie musiał zmagać się z dewastującymi go pożarami. Na szczęście nawet poważne zniszczenia, takie jak zawalony dach, doczekały się odrestaurowania.

STEREOTYP 5: NIECIEKAWE, BRAK MIEJSC Z LISTY UNESCO
– Zobacz, co zrobiła z nami komuna i brak pomysłu na promocję Rumunii po okresie przemian. I teraz zbieramy tego owoce: Bułgarię kojarzy się z wybrzeżem Morza Czarnego, z Sofią, z górami. Węgry mają swój Budapeszt, termy, Balaton. A my? Mamy góry, mamy zabytki, mamy obiekty na liście UNESCO. Ale co z tego, skoro nikt nie kojarzy nas z takimi atrakcjami. Tylko wampiry, bieda i Nicolae Ceaușescu – Dorian, mój gospodarz, nie kryje irytacji. A przecież łatwo skontrować takie podejście. Nuda w Rumunii? Spójrz na to, co się dzieje w Bukareszcie! Jesteśmy nieatrakcyjni przyrodniczo? Zapraszamy w Karpaty i w deltę Dunaju! – gorączkuje się, dolewając samodzielnie wyprodukowanej nalewki do swojej (i mojej) szklanki.
Zaczynam rozumieć, na czym polega przekleństwo stereotypów rumuńskich, błędne koło, z którego trudno się wydostać. Rozglądam się po jego pensjonacie, który jakością może spokojnie konkurować z podobnymi obiektami w innych krajach tej części Europy. Czysto, estetycznie, jasno. Dużo rzeźbionych detali, nowoczesny sprzęt, internet śmiga szybciej niż u mnie w domu. Robię zdjęcie, odpalam komunikator, wysyłam fotkę do mojego znajomego z Wrocławia. W odpowiedzi otrzymuję zdawkowe: Ooo, to w Rumunii taki standard mają?!

Jestem na północy Rumunii, znów region Marmarosz, okolice Budești. Pod powiekami mam widoki z wnętrza XVIII-wiecznej Cerkwi Wprowadzenia Matki Bożej do Świątyni w Bârsanie i malowidła, które można znaleźć na miejscu. Zanim zapadł zmrok, zdążyłem jeszcze odwiedzić Cerkiew św. Mikołaja w Budești, tym samym zwiększając swoją pulę „odwiedzonych” drewnianych cerkwi Marmaroszu (z Listy Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO) do czterech. Zostały mi jeszcze cztery.
Stan umysłu? Zachwyt i zdziwienie.
Zachwyt kieruję w stronę pięknych obiektów pomagających zrozumieć podobieństwa i różnice, które występują chociażby między rumuńskimi świątyniami i drewnianymi cerkwiami w polskim i ukraińskim regionie Karpat – one również wpisane są na listę UNESCO. Zdziwienie? To pochodna słów gospodarza: faktycznie, w Polsce umiemy pochwalić się naszymi zabytkami, cudami przyrody, atrakcjami. Wydawało mi się, że wszyscy rozumieją znaczenie promocji turystycznej dla rozwoju tego sektora gospodarki. W Rumunii mają w tym zakresie kilka lekcji do odrobienia. Na szczęście, spoglądając na ich potencjał, mają czym się chwalić.

Kolejny dzień, kolejne atrakcje. Mam humor w Monastyrze Humor. Śmieszna gra słów, ale adekwatna – obcowanie z zabytkami bez tłumu turystów za plecami i przed sobą to wręcz magiczne doświadczenie. Tylko ty i sztuka. Malowana cerkiew monastyru wygląda jak z bajki, z zewnątrz pokryta jest freskami, tworzącymi spójną całość. I, cóż za (nie)spodzianka, wpisana jest na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO jako jeden z obiektów „Cerkwie w Mołdawii”. Śpieszę z wyjaśnieniami – wciąż przebywam w Rumunii: chodzi o krainę historyczną w Europie Środkowo-Wschodniej, a nie o państwo o nazwie Republika Mołdawii.
Mam wśród swoich znajomych podróżników osoby, których pasją są odwiedziny w miejscach znajdujących się na liście UNESCO. Hej, koleżanki i koledzy, zerknijcie na Rumunię: urokliwe Stare Miasto Sighișoary, malownicze wioski z kościołami obronnymi w Transylwanii, fortece dackie w górach Orăștie, krajobraz górniczy Roşia Montană czy absolutnie niesamowitą deltę Dunaju. Te wszystkie unikatowe atrakcje czekają na turystów z Polski.

STEREOTYP 6: DRAMATYCZNE DROGI
Niekiedy warto oderwać się od bazowania tylko na swoich odczuciach. Nawet jeżeli podparte są tzw. doświadczeniem terenowym. Rozmawiam więc z Markiem, kolegą ze Śląska. Należy on do weteranów wyjazdów samochodowych po całej Europie, na które wyrusza już od ponad 30 lat. W Rumunii był (przejazdem i docelowo) kilkanaście razy.
– Hej, Marku. Piszę reportaż z Rumunii. I chciałem zapytać się Ciebie o wrażenia samochodowego eksperta.
– Rozumiem, że mam nie przeklinać? (śmiech). Poważniejąc, kiedyś faktycznie było słabo. Pamiętam, jak wyglądały drogi w Rumunii 20 lat temu. To był prawdziwy koszmar. Jadąc na wczasy do Bułgarii, modliłem się, aby rumuńskie drogi i wszechobecne dziury, w połączeniu z wymuszającymi pierwszeństwo kierowcami TIR-ów, nie wpłynęły na bezpieczeństwo podróży.
– A jak jest teraz?
– Słuchaj, duża różnica na plus. I z każdym rokiem jest coraz lepiej. W lipcu jechaliśmy z południa Polski w okolice Warny, tranzytem przez Rumunię. Dalej nie ma zbyt dużo autostrad, ale drogi krajowe nie są już tak dziurawe jak kiedyś. Dodatkowo kierowcy jeżdżą bezpieczniej. Ale wciąż mają trochę do nadrobienia w porównaniu chociażby do naszego kraju.
– Widzisz jakiś nierozwiązany problem w kwestii transportu drogowego w Rumunii?
– (śmiech) Tak, parkowanie. Zwłaszcza w dużych miastach. Tuż po pandemii pojechaliśmy ze znajomymi w Karpaty, a po zakończeniu wędrówki po górach wybraliśmy się na trzy dni do Bukaresztu. No i było trochę problemów, ponieważ miejscowi potrafią zaparkować z fantazją, całkowicie blokując wyjazd innym samochodom. I weź potem szukaj właściciela pojazdu.
– Złota rada dla kierowców?
– Tankujcie w Rumunii na dużych stacjach, unikajcie dziwnych, lokalnych wynalazków. Ale to jest rada, którą sugeruję we wszystkich krajach, także w Polsce.
– Jedna obowiązkowa droga, którą należy pojechać?
– Północny odcinek Drogi Transfogarskiej! Moim zdaniem to absolutne TOP10 widokowych tras w Europie!

STEREOTYP 7: SŁABA BAZA NOCLEGOWA
Zaglądam na jedną z używanych przeze mnie popularnych platform rezerwacyjnych, sprawdzając swoje rumuńskie (hotelowe) wybory z ostatnich lat i porównując to z aktualnymi ofertami. Widać duże zmiany, standard przypominający czasy słusznie minione odszedł do lamusa. Średnia ocen z obiektów, w których nocowałem, to 8,2/10. A zdarzały się noclegi w małych pensjonatach w Transylwanii, w pokojach gościnnych przy stadninie koni w Bukowinie, ale i duże hotele sieciowe w stołecznym Bukareszcie czy Kluż-Napoce.
I trudno się dziwić, turystyka to żywy organizm, wszystko idzie z duchem czasu. Rumunia od 1 stycznia 2007 r. należy do Unii Europejskiej – jednym z widocznych elementów rozwoju jest znacząca poprawa bazy noclegowej. To wciąż kraj, gdzie osoby szukające najlepszej relacji jakości do ceny będą zadowolone… Ale miłośnicy hoteli znanych światowych marek, gwarantujących standard wyposażenia, obsługi i pobytu adekwatny do poziomu, który został wypracowany w danej sieci, także będą usatysfakcjonowani.
Otworzyliśmy właśnie w największym i najbardziej modnym górskim resorcie w Rumunii nowy obiekt premium Swissôtel Poiana Brasov. Widzimy potencjał w tym kraju, czego dowodem są nasze inwestycje, chociażby działający od kilku lat hotel Mercure w Timișoarze. W najbliższych latach planujemy powiększyć sieć w Rumunii o nowe hotele, marki i cele podróży.
…opowiada mi Małgorzata Kalinowska-Klimek, wiceprezydentka działalności franczyzowej w Europie Wschodniej w Accor, jednej z największych grup hotelowych na świecie. – Rozumiemy specyfikę rumuńskiego rynku, stąd celujemy w różne grupy klientów: od hoteli o podwyższonym standardzie do obiektów kategorii ekonomicznej – dodaje Małgorzata.

STEREOTYP 8: NIEBEZPIECZNI CYGANIE NA KAŻDYM KROKU
Ten stereotyp nie pachnie miętą i poprawnością. Będzie więc krótko, bez zawijasów słownych i naciągania stanu rzeczywistego. Stąd i negatywnie nacechowane emocjonalnie – ale prostsze do wytłumaczenia – określenie Cyganie, a nie Romowie, w tytule.
Zatem, po bodajże siedmiu wizytach w Rumunii na przestrzeni ostatnich dwudziestu kilku lat, po wyjazdach trampingowych i tych z gatunku „na bogato”, w różnych miejscach, w różnym towarzystwie, różnymi środkami transportu (samochodem, pociągiem, autostopem, samolotem): nie widzę większego niebezpieczeństwa na ulicach Bukaresztu, Timișoary, w Kluż-Napoce czy Jassach niż w krajach ościennych. Czuję się tak samo bezpiecznie w stolicy Rumunii jak w stolicach Bułgarii, Czech czy Węgier. Nie widzę romskich band czyhających na mój bagaż, komórkę albo samochód. A jeżeli jestem oszukiwany jako turysta (np. poprzez zawyżanie cen w restauracji), to dokładnie w ten sam sposób, w jaki mogę zostać oszukany w Albanii, Grecji, Włoszech czy Hiszpanii.
Z podróżniczego doświadczenia mogę dodać, że niekiedy więcej obaw o swoje zdrowie lub zawartość portfela mam w niektórych dzielnicach popularnych wśród turystów miast krajów Europy Zachodniej czy Stanów Zjednoczonych (Rzym, Ateny, Bruksela, Barcelona, Los Angeles), niż w Rumunii. Oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I nie jest moim celem przekonywanie kogoś na siłę.

RUMUNIA: JECHAĆ? NIE JECHAĆ?
Spaceruję po Bukareszcie. Lato powoli przechodzi w jesień, słońce operuje niżej na niebie, cienie kładą się szybciej na budynkach. Wróciłem ze zwiedzania jednego z największych budynków na świecie, czyli Pałacu Parlamentu (Palatul Parlamentului). Wcześniej spędziłem trochę czasu w dzielnicy Lipscani, czyli na Starym Mieście, będącym rozrywkowym sercem stolicy Rumunii.
Widzę odrestaurowane budynki, dużo nowych inwestycji, również hotelowych, które bronią się ciekawymi rozwiązaniami architektonicznymi. To już nie te czasy, gdy komunistyczny klocek mógł bezceremonialnie gwałcić tkankę miejską w Bukareszcie, a jego wygląd wskazywał na to, że główny architekt jest szwagrem dyrektora lub właściciela.
Zastanawiam się nad błędami poznawczymi, które rzutują na takie, a nie inne postrzeganie Rumunii przez naszych rodaków. Te wszystkie opowieści o Draculi, niebezpieczeństwach czyhających na każdym kroku, nieatrakcyjności turystycznej kraju, z którym sąsiadowaliśmy przed II wojną światową. Uprzedzeń jest znacznie więcej niż ta ósemka, która padła w reportażu.

ODKRYWANIE NIESKOŃCZONEJ BIELI
Radosława Janowska-Lascar, tłumaczka literatury rumuńskiej, w rozmowie z Piotrem Ibrahimem Kalwasem na portalu Onet, opublikowanej w czerwcu 2024 r. zwróciła uwagę na pewien dysonans.
Polacy, w sposób chyba nie do końca w stu procentach zasłużony, są, albo przynajmniej byli do niedawna, bardzo kochani w Rumunii. […] Niestety w drugą stronę nie zawsze to działa… Ciągle wielu Polaków, oceniając Rumunów, opiera swoje wyobrażenia na stereotypach, zazwyczaj negatywnych. Ale to zmienia się na lepsze.
Tak mówi ekspertka. I to chyba jest najlepsza puenta. Jedźcie do Rumunii jako turyści. Zwiedzajcie, eksplorujcie, jedzcie, kontemplujcie, wypoczywajcie. Przekonajcie się na własnej skórze. Wróćcie do Polski. I podzielcie się swoimi cennymi rumuńskimi doświadczeniami z innymi.

- audiobook Małgorzaty Rejmer „Bukareszt. Kurz i krew” w serwisie Audioteka → TUTAJ
- książka Paula Kenyona „Dzieci nocy. Nadzwyczajna historia współczesnej Rumunii” → TUTAJ
- film dokumentalny Radu Ciorniciuc „Moje miejsce na ziemi” → TUTAJ
Reportaż został również opublikowany w druku, na łamach kwartalnika All Inclusive 56 (Zima 2024).
Komentowanie jest wyłączone.