Tag

reportaż

Przeglądanie

Europa to fascynujący kontynent. Oprócz krajów, które szczycą się historią państwowości liczoną w tysiącach lat – na politycznej mapie odnajdziemy także miejsca, gdzie pojęcie „niepodległość” jest stosunkowo świeżym zjawiskiem. Wpatrzeni w klasyczne cele wakacyjnych podróży, mając z tyłu głowy turystyczne przyzwyczajenia, niekiedy tracimy ostrość spojrzenia. I gubimy z horyzontu pomysłów wyjazdowych kraje-perełki, które zdecydowanie zasługują na uwagę.

Takim państwem jest Czarnogóra. Kraj, który zmaga się z „syndromem młodszego brata”. To państwo, które za kilkanaście miesięcy (na wiosnę 2006 r.) świętować będzie 20-lecie proklamowania niepodległości. Czarnogóra wciąż jest nie do końca odkryta, walcząca ze stereotypami i kusząca naszych rodaków tym, czego na próżno szukać nad Bałtykiem. Zatem: hit czy kit?

Pobawmy się w kontrasty. Przykładowo w „tak blisko, tak daleko”. Blisko, ponieważ nawigacja w telefonie nie kłamie. I głosem sztucznej inteligencji wskazuje, że samochodowa trasa z Polski do Rumunii – np. z Krakowa do Oradei – to mniej niż 530 km. Dystans zbliżony do przejażdżki między byłymi stolicami naszego kraju, czyli Krakowem i Poznaniem (460 km).

Daleko, ponieważ Rumunia wciąż musi walczyć o uwagę potencjalnych turystów, udowadniając, że jest niebanalnym celem podróży, a nie tylko przystankiem w drodze na bułgarskie plaże nad Morzem Czarnym. A stereotypy, które niekiedy pokutują w głowach podróżnych przed rozpoczęciem wyjazdu, powinny odejść do lamusa. Postanowiłem rozprawić się z kilkoma z nich, po prostu ruszając w drogę.

Antarktyka i Antarktyda… Na pozór niegościnny rejon świata, niedostępny dla turystyki zorganizowanej. Zamykacie oczy i myślicie o pingwinach, górach lodowych i wszechobecnej pustce. Wyobraźnia podpowiada wam scenariusze, w których odwiedziny lodowego kontynentu to ostateczne wyzwanie dla podróżników mających na rozkładzie odbyte wyjazdy w niemal każdy zakątek naszej planety.

Otwieracie oczy. Jesteście na statku, płyniecie właśnie przez Cieśninę Drake’a, a wasze marzenia stają się realne. Co więcej, drogę na siódmy kontynent znaczy smak najlepszych steków na świecie, które wylądowały na waszych talerzach kilka dni temu w ojczyźnie jednego z popularnych tańców. Jak to zrobić?

Ponad dwa miesiące. Blisko dziesięć tygodni. Tyle czasu minęło od dramatycznych wydarzeń, które dotknęły część z gmin na południowym zachodzie Polski. Obrazki zalanego centrum Lądka-Zdroju czy Bystrzycy Kłodzkiej powoli zacierają się w pamięci, a turystyczny kalendarz wskazuje, że czas zacząć planować wyjazdy na rozpoczynający się sezon zimowy. Czy tradycyjne narciarskie szaleństwo na stokach w Zieleńcu, korzystanie z oferty uzdrowiskowej lub zwiedzanie zamków, podziemi i innych atrakcji będzie możliwe?

Pan Podróżnik wybrał się tam osobiście, aby sprawdzić aktualną sytuację z punktu widzenia typowego turysty. Odpowiedź na powyżej zadane pytanie nie jest do końca oczywista.

Zegarek nie kłamie. Nieco ponad trzy godziny lotu zmieniły polską, jesienną szarugę w pustynne słońce, operujące nachalnie na niebie. 180 krótkich minut przeistoczyło klasyczny zapach ponurego, rodzimego października-piździelnika w egzotyczną woń dobiegającą z kamiennego garnka, w którym znajduje się kamounia z kuminem. 10 800 sekund wywróciło do góry nogami estetykę szklanych wież biurowców warszawskiego Mordoru w kamienne, kilkusetletnie ksary, przytulone do szczytów nieopodal berberyjskich wiosek.

Dla szukających urlopowej triady (święty spokój – all inclusive – słoneczna plaża nad morzem), ten kraj jawi się jako bezpieczne i tanie rozwiązanie. Dla wszystkich pozostałych, szukających przygody, historii i powiewu niecodzienności – Tunezja jest bramą do pustyni, zagadek i miejsc, gdzie czas biegnie nieco inaczej. Wszak to właśnie w Afryce lokalni mieszkańcy mawiają: „Wy macie zegarki, my mamy czas”. Witajcie na południu Tunezji.

Egzotyka i przygoda? Pełną gębą! Tuk-tuki, zwierzęta i wielobarwne ciężarówki na Szosie Karakorumskiej. Zabytki z Listy Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO, przelot samolotem ATR-72 nad ośmiotysięcznikiem, punkt łączenia trzech najwyższych pasm górskich świata. Poza tym piasek nad Morzem Arabskim i śniegi Nanga Parbat (8126 m n.p.m.). Kurz i hałas, genialna kuchnia, tajemnicza Dolina Hunza – wszystko to czeka na nas w jednym kraju.

A w bonusie otrzymujemy jeszcze starożytne twierdze, szlachetne klejnoty i drugą najniebezpieczniejszą drogę świata. Gotowi na podróż bez trzymanki? Pakistan Zindabad!

Dla wielu podróżników Korea Południowa jest klejnotem Azji Wschodniej. To właśnie tutaj na niemal każdym kroku można natknąć się na oryginalny mariaż tradycji i nowoczesności. Plaże i wulkaniczne krajobrazy wyspy Czedżu (Jeju) kontrastują z kosmopolitycznym centrum Seulu, tradycyjne pieśni p’ansori rezonują z grupami wykonującymi k-pop, a dania z kimchi sąsiadują z marynowanymi skorupiakami w wersji fusion oraz jedną z najlepszych kuchni ulicznych świata.

Czy warto odwiedzić ojczyznę nowoczesnych technologii, podlaną gęstym sosem niełatwej historii oraz bogactwa kulturowego? To źle zadane pytanie: bardziej zasadna wydaje się kwestia „kiedy”, a nie „czy”.

Jakim środkiem transportu można dostać się do Chin? Najprostsza odpowiedź brzmi: samolotem. Ale nie musimy być niewolnikami najbardziej oczywistych rozwiązań w drodze do Państwa Środka. Podróż autobusem przez step dała odpowiedź m.in. na pytanie, co łączy handlarzy dywanów i terrorystów. Czy da się zatem odwiedzić Region Autonomiczny Sinciang (Xinjiang), wydając na trasie z kazachskiego Ałmaty nieco ponad 230 zł?

Reportaż z nietypowej drogi do Chin, czyli obszerna opowieść Pana Podróżnika, z polityką w tle.

Podróżowanie po Ugandzie przypomina nieco koc wykonany z wielobarwnych łat-wspomnień. Niektóre z nich cieszą oko nietypową fakturą, niektóre na pozór nie pasują do pozostałych. Istnieją i takie, które wyglądają na bardzo drogie fragmenty tkanin – i muszę relatywizować sobie ich obecność w mojej patchworkowej, turystycznej kołdrze, w której najczęściej to relacja jakości do ceny jest najistotniejsza.

A jednak wszystkie te łaty idealnie zgrywają się w całość. I gdy wracam z Ugandy – mając pod powiekami wspomnienia plantacji herbaty, wschodów słońca nad majestatycznym jeziorem Wiktorii, raftingu na Nilu Białym, ale przede wszystkim bujnych lasów deszczowych i ich zagrożonych wyginięciem mieszkańców – moim pytaniem, zawieszonym w powietrzu, nie jest: Czy tam wrócić?, lecz Kiedy tam wrócić?

Miło mi poinformować, że zostałem zaproszony (i nie będzie to incydentalna wizyta, ale stała obecność) do dzielenia się swoimi tekstami i reportażami turystycznymi w jednym z największych – nie tylko nakładem, ale także objętością, każdy numer to ponad 250 stron! – czasopism o tematyce podróżniczej w Polsce. Na pierwszy ogień, w zimowym, 53. numerze, Pan Podróżnik prezentuje reportaż z Królestwa Danii. To państwo, które ma niejedno imię i oblicze. Wszak trudno znaleźć większy kontrast między Bornholmem i Grenlandią, nieprawdaż?

Papież, szmer modlitw podczas Światowych Dni Młodzieży, las wieżowców i słynny Kanał. Plus rajskie wyspy w pakiecie z oceanami i dżunglą. A z drugiej strony: oszuści z Panama Papers, przerażająca beznadzieja i dwie nietypowe linie, które są symbolem rozdwojenia jaźni, łącząc i jednocześnie dzieląc geograficznie (kraj) oraz historycznie (przeszłość oraz przyszłość). Witaj w Panamie, zdejmij kapelusz, gringo! Sążnista i krwista relacja z kraju, który wymyka się jednoznacznej klasyfikacji.