Polityczna mapa świata jest plastyczna. Wojny, dekolonializm, demografia, procesy integracji, przemiany gospodarcze – to tylko część z wyliczanki elementów, które mają wpływ na rekonfigurację tego, co widzimy na globusie. Nowe państwa pojawiają się, uczymy się ich nazw. Stare znikają w otchłani historii, zapominamy o nich. Do takiej kolei rzeczy zdążyliśmy się przez dziesięciolecia przyzwyczaić. Ale zamieszanie, którego jesteśmy świadkami w ostatnich dniach, dotyczące zasad pisowni m.in. nazw geograficznych, to nowy, raczej nieznany wcześniej element.
Nie tylko osoby, które „piszą o turystyce”, ale również turyści, podróżnicy, dziennikarze, wydawcy – mają prawo czuć coś, co w języku angielskim określamy jako mindfuck. Od 1 stycznia 2026 r. wejdzie w życie największa od 1936 roku reforma ortograficzna. Zmiany zostały ogłoszone 18 miesięcy temu. Efekt? Cóż, w ostatniej chwili, kilka dni temu, Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN wycofała jedną z kluczowych zmian w ortografii. Zatem: jak poprawnie pisać i używać nazw geograficznych, tych wszystkich cieśnin, jezior, przełęczy, pustyni, wyżyn i gór?
Felieton z pogranicza podróży, geografii i ortografii.