Pandemia COVID-19 zmieniła sporo reguł gry na rynku turystycznym. Jednym z pozytywnych aspektów – i jednocześnie następstw tego smutnego okresu – jest wyraźnie zdefiniowane i widoczne zjawisko „podróżowania do tutaj”, czyli odkrywanie punktów położonych w Polsce: nie tylko na jej drugim krańcu, lecz wręcz blisko naszego miejsca zamieszkania. Wcześniej, przed pandemią, zbyt często skupialiśmy się na podziwianiu cudów natury i przyrody podczas naszych zagranicznych wojaży – zapominając, że tuż pod nosem mamy równie interesujące punkty, które możemy odwiedzić. Cytat ze Stanisława Jachowicza („Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”) bywał boleśnie aktualny.
Pan Podróżnik ruszył szlakiem polskiego dobra narodowego: jabłek. Do smaków i zapachów dodał szczyptę historii, łyk chmielowego napoju oraz opowieść o bohaterze polsko-amerykańskim. Jak poszło?

Z WYWERNEM W HERBIE
– Nie ma problemu w tym, aby wycieczkę po naszym terenie zorganizować na własną rękę, spontanicznie, praktycznie bez większych przygotowań. Wystarczy trochę chęci i kilka godzin wolnego czasu – uśmiecha się do mnie przedstawicielka Stowarzyszenia W.A.R.K.A. – Szlak Jabłkowy to nie tylko sady, ale również winnice, pasieki, tłocznie soków czy zabytki, takie jak zamek w Czersku, gdzie właśnie jesteśmy – dodaje, rozglądając się triumfalnie dookoła.
Stoimy w kojącym cieniu, który mury średniowiecznej warowni rzucają na mazowieckie przestrzenie. Kalendarz wskazuje koniec wakacji, a termometr uparcie nie chce chce zejść poniżej 30 °C na swojej podziałce. Świadomość wydarzeń, które przez stulecia miały tutaj miejsce, jest miłym stymulantem, zachęcającym do myślenia o książętach i koronowanych głowach związanych z tym zamkiem – zwłaszcza w czasach przed potopem szwedzkim.
Kilka chwil temu uzupełniłem swój zasób wiedzy o nietypowym herbie, który można dostrzec na zamku w Czersku m.in. we wnętrzu jednej z wież. Jego istotnym elementem jest wywern (wiwern), czyli smok o skrzydłach nietoperza, dość rzadko spotykany w polskiej heraldyce. Z rozmyślań o fantastycznych stworzeniach, legendach arturiańskich i perłach królowej Bony wyrwał mnie dyrektor placówki, który dołączył do naszej grupy.

Oto i on. Dariusz Falana, sądząc po energii i pasji, z jaką opowiada o swoim „zawodowym dziecku”, to ucieleśnienie wizji człowieka, który do pracy przychodzi z przyjemnością. Przechodzimy wspólnie na wewnętrzny dziedziniec, skupiam się na słowach dyrektora, który podkreśla, że Zamek Książąt Mazowieckich to setki lat historii i tradycji, łączącej to, co było z tym, co nowoczesne.
– Dla dzieci mamy legendy o królowej Bonie, dla miłośników militariów opowieści o tym, jak się wojowało na przestrzeni lat, wykorzystując nasze położenie na nadwiślańskiej skarpie. A dla melomanów przygotowaliśmy letnie koncerty JazZamek. I w tak szacownych murach można usłyszeć nieco awangardowych dźwięków.
Dariusz Falana, Dyrektor Ośrodka Kultury w Górze Kalwarii
Z ust włodarza tego obiektu płyną opowieści o lekcjach muzealnych, warsztatach, grach zamkowych i questach – doskonale współgrają z panoramą pradoliny Wisły, którą właśnie podziwiam, stojąc na szczycie jednej z wież. Słońce nie chce okazać litości, zastanawiam się więc, jak dotrzeć tu kiedyś w godzinach wieczornych lub wręcz nocnych, aby obserwować zachód słońca i spadające gwiazdy – okolica nie jest „zaśmiecona światłem” tak jak w dużym mieście. To dobry prognostyk do tego typu doświadczeń.
Ale dość wylegiwania się w cieniu murów warowni, która była strategicznym punktem kontrolnym nad Wisłą. Co z tymi sadami jabłkowymi? Cóż, widać je na horyzoncie, są wyznacznikiem dumy lokalnych producentów. I czas na wizytę w jednym z nich.

NASZA TŁOCZNIA, NASZE JABŁKA, NASZA DUMA
– To miejsce jest naszą dumą. Rodzinny biznes, który udało się przeprowadzić przez meandry ostatnich lat, naznaczonych pandemią. – opowiada Sara Przybysz, spacerując ze mną po sadzie w Konarach. Jabłonie uginają się od owoców, a dłoń mojej przewodniczki wskazuje niepozorne drzewka. – To rzadkie odmiany tradycyjne, z których produkujemy pyszny sok. Jak myślisz, ile jabłek jest potrzebnych do produkcji jednej butelki soku, która ma pojemność 330 ml? – pyta z uśmiechem.
Nie wiedziałem. Ale teraz już wiem. Cztery dorodne jabłka.
Chwilę później, oparty o gustownie zaaranżowany mur na terenie Naszej Tłoczni, trzymam w dłoni szklankę z nietypowym napojem. To sok jabłkowy z dodatkiem chmielu i marakui. Ciekawy, niebanalny smak, z wyczuwalną goryczką, a jednak będący sokiem w swojej naturze. Interesujące połączenie, które w ten upalny dzień smakuje niczym ambrozja. I, przy okazji, może być idealną alternatywą dla innych modnych bezalkoholowych produktów (czyli piwa 0%).

Nasza Tłocznia to nie tylko sady, ale również warsztaty kulinarne, degustacje, pokazy tłoczenia soku oraz doskonale zaopatrzony sklepik firmowy, który umożliwi zabranie tutejszych specjałów do domu. Nie zapominam też o Domu Zmęczonego Sadownika (sic!) oraz o domku Baby Jagi z ciasteczkami.
– To dla nas nie tylko biznes, ale i pasja. Wszyscy jesteśmy zakręceni na punkcie jabłek, dlatego cieszy nas to, że możemy pokazać ten owoc w jego naturalnym otoczeniu, łącząc zwiedzanie, edukację i aktywny czas, który nasi goście mogą po prostu spędzić w sadzie – Sara mruga do mnie porozumiewawczo, a ja już wiem, że w moim plecaku po wyjściu z terenu tłoczni znajdzie się miejsce na trzy-cztery butelki soku, który nie wie, co to konserwanty, sztuczne barwniki czy dodatki.
Przy okazji, lubię graficzne i przejrzyste projekty – i jestem pod wrażeniem ciekawie wykonanej mapy Naszej Tłoczni i jej atrakcji, autorstwa Adriana Szustakowskiego. Spójrzcie zresztą sami (kliknijcie, aby otworzyć w większej rozdzielczości):

Ach te jabłka – i te media, które wcisnęły mnie przed radiowe sitko w trakcie zwiedzania Naszej Tłoczni (dziękuję za umożliwienie łączenia z Radiem 357!). Popijając sok, który został wyprodukowany dosłownie 5 metrów od mojego mikofonu, łatwiej było opowiadać o propozycjach na city breaki w europejskich miastach, pokazując jako kontrapunkt m.in. szlak, na którym aktualnie przebywam!
Cały teren jest doskonale skomunikowany z pozostałymi obiektami na Szlaku Jabłkowym, a mapki – dostępne m.in. w sklepiku firmowym – wskazują, jaki może być kolejny punkt tego intensywnego dnia.
Zatem ruszam w drogę do Warki, ale wcześniej muszę odwiedzić pewien hotel, w którym właściciele chcą podzielić się ze mną tajemnicą słynnej szarlotki…

PYCHOTA CZYLI KWESTIA SMAKU!
– Pamiętaj, że przepis to tylko początek. To muszą być jabłka z naszej okolicy, serio! Nie myśl sobie, że to kwestia jakiegoś dziwnego wymysłu, ale po prostu tylko one zagwarantują unikalny smak, który jest dziedzictwem kulinarnym, niesionym przez lata – słyszę z ust szefostwa Hotelu Chynów i wiem, że mówią to najzupełniej serio. Rozglądam się po hotelu, restauracji, sali bankietowej. Zapoznaję się z historią tego miejsca, które od 1999 roku przyjmuje gości. Odnotowuję w myślach, że niewielka salka na prawo od wejścia będzie idealna do zrealizowania telewizyjnego wejścia do TVN24, dotyczącego statystyk ruchu turystycznego w sezonie wakacyjnym w Polsce.
Pewną przeszkodą był wystrój sali, przygotowanej do… uroczystości weselnej. Ale od czego pomysłowość i przedmioty pod ręką (telefon, wazon, gaśnica, kosz na śmieci, kwietnik, obrus, pudełko z herbatami) 🙂 Krzesło nieopodal otwartego okna z widokiem na ogród, chwila skupienia i… udało się!

No dobrze, ale co z tym tajemniczym przepisem? Wcinam kaczkę pieczoną z jabłkami, dopijam zimną lemoniadę, rozmawiam o 25 latach tradycji i smaków, które w budynku hotelu, w samym sercu Mazowsza, splatają się w jeden węzeł. I dochodzę do wniosku, że szkoda byłoby trzymać ów przepis tylko dla siebie, więc… łapcie go. Pozostaje tylko dorwać słynne jabłka chynowskie – i upiec doskonały deser:
Szarlotka z Chynowskich Jabłek i trawą cytrynową:
Składniki:
• 1 kg jabłek,
• 2 galaretki jabłkowe lub agrestowe,
• 200 g mąki pszennej,
• 150 g masła,
• 80 g cukru pudru,
• 1 jajko,
• 1 łyżeczka proszku do pieczenia,
• trawa cytrynowa (świeża lub suszona),
• cukier waniliowy i cynamon.Przygotowanie:
1. Zagnieść kruche ciasto i podzielić na dwie części, schłodzić.
2. Jabłka podsmażyć z cynamonem i cukrem waniliowym.
3. Przygotować galaretkę na bazie naparu z trawy cytrynowej.
4. Ułożyć warstwami w formie: ciasto – jabłka – galaretka – ciasto.
5. Piec 40-45 minut w 180 °C
6. Podawać posypane cukrem pudrem, najlepiej z lodami waniliowymi.
Moi drodzy, smacznego! A ja, głodny dalszych emocji na Szlaku Jabłkowym, jadę dalej – na spotkanie z prawdziwym bohaterem. Lub, jak kto woli, z jego legendą 😉

JEDEN BOHATER, DWA KRAJE, WIELE HISTORII
Jestem w Warce. I swoje kroki kieruję do miejsca, które dla miłośników kultury podlanej historycznym sosem będzie daniem obowiązkowym. Wszak Kazimierz Pułaski wielkim Polakiem był, nieprawdaż? Ale jego sława sięga znacznie szerzej niż tylko w obrębie granic naszego kraju – to bohater Stanów Zjednoczonych, generał, którego nazywa się „ojcem amerykańskiej kawalerii”. Trudno więc podczas wycieczki po Szlaku Jabłkowym nie zawitać do Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego. Tym bardziej, że to nie tylko placówka muzealna, ale również przepiękny zespół pałacowo-parkowy, który jest dawną siedzibą rodu Pułaskich.
– Jesteśmy ośrodkiem dialogu polsko-amerykańskiego. Trudno, aby było inaczej, nasz patron jak mało kto połączył historię Polski i Stanów Zjednoczonych – zaznacza dyrektor placówki, Iwona Stefaniak. – Ale to tylko mały fragment tego, czym się zajmujemy. Naszym celem jest również ochrona i popularyzacja dziedzictwa kulturowego Warki i całej ziemi grójeckiej – dodaje szefowa Muzeum, oprowadzając mnie po całym budynku. Doceniam multimedialność części z wystaw, jednocześnie zatapiając się w historii, która (zwłaszcza na parterze) wyziera z kolejnych pomieszczeń, kolejnych mebli z epoki, kolejnych tkanin.

Tradycja współgra tutaj z nowoczesnością – wchodzę do sali koncertowej, klaszczę i… słucham, jak dźwięk odbija się od ścian, odpowiednio wytłumiony. Profesjonalnie przygotowane pomieszczenie cieszy oko i ucho. Nie mam szczęścia, nie odbywa się właśnie żaden koncert, wpisuję zatem to miejsce na swoją listę „do odwiedzenia w przyszłości”, mając nadzieję na napotkanie tu artystów reprezentujących szerokie spektrum muzyczne, w którym zmieści się zarówno klasyka, jak i awangardowy jazz.
Stała wystawa w wareckim muzeum to przebieżka po historii Polski, w której istotną rolę odgrywa nie tylko Kazimierz Pułaski, ale chociażby Ignacy Jan Paderewski czy Tadeusz Kościuszko. Magia dzieje się również na drugiej wystawie, która w formie ekspozycji multimedialnej pozwala na podróż przez wieki, również przez czas rewolucji przemysłowej.
Zaglądam więc na mapy średniowiecznych księstw mazowieckich, podziwiam etykiety słynnych piw z Warki (która do dziś słynie z wytwarzania tego złocistego trunku z pianką), doceniam pomysł, aby nazwy ulic stały się specyficzną pamiątką, którą można zabrać ze sobą do domu – jak myślicie, jaką ulicę „umieściłem” w moim plecaku?
Cóż, to proste: oczywiście, że ulicę Turystyczną! 🙂

Po wyjściu z budynku muzeum, unoszę skarb wiadomości historycznych, skręcając skwapliwie na kawę, którą piję na zewnętrznym tarasie Cafe Savannah, w towarzystwie dyrektor Muzeum oraz słodkiej wkładki, szybko znikającej w moich ustach („– To nasza szarlotka, nieskromnie powiem, że ma swoich wielbicieli”). Wszystko smakuje tak, jak powinno.
– Atmosfera tego miejsca sprawia, że muzeum jest czymś więcej niż instytucją kultury – to przestrzeń, w której historia, natura i sztuka splatają się w harmonijną całość. Tu naprawdę można poczuć ducha przeszłości i odnaleźć inspirację dla teraźniejszości.
Iwona Stefaniak, dyrektor Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce
Rozmawiamy o corocznej paradzie Pułaskiego (na wzór tej z Nowego Jorku), o specyfice całego terenu, gdzie pałac otoczony jest ponad 15-hektarowym parkiem – będącym częścią obszaru NATURA2000 – schodzącym łagodnie ku dolinie Pilicy. Dookoła nas są kasztanowce, w uszach rezonuje opowieść o bitwie pod Warką (1656 r.) oraz o Winiarach, w których kilkadziesiąt lat temu istniała największa winnica w naszym kraju.
Czuję, że gdyby nie bezlitośnie upływający czas, to spędziłbym tu kolejne godziny. Tyle, że w ten sposób pozbawiłbym się kolejnej atrakcji, która może być nieco w kontrapunkcie do owocu w nazwie Szlaku Jabłkowego, ale wbrew pozorom, pasuje niczym pianka do piwa. Właśnie, piwa… 😉

PIWNY, KRAFTOWY ŚWIAT
Rozmowa z Hubertem Kurzepą, piwowarem i właścicielem browaru rzemieślniczego BroWarka, to niełatwe zadanie. Jestem w środku malutkiego (w porównaniu do tuzów tego rynku) browaru i, cóż, trudno skupić się na rozmowie, gdy w szkle pojawiają się kolejne piwa górnej fermentacji, niefiltrowane, niepasteryzowane, pachnące roślinami i obietnicą niebanalnych smaków. Hubert nie bierze jeńców: piwo ma być smaczne, a autorskie receptury doskonali od lat – wcześniej jako piwowar domowy, a od 2016 r. w swoim własnym browarze.
Sięgam więc po kolejne próbki degustacyjne, próbuję wyczuć jałowiec, mniszek lekarski, dziki chmiel, jednocześnie obserwując ten charakterystyczny błysk w oku, który tak często widuję u prawdziwych pasjonatów. To ci, którzy śmieją się „na okrągło”, opowiadając o swoim koniku: gdyby nie uszy, ich uśmiech byłby dosłownie dookoła głowy. 😉
I taki właśnie jest właściciel BroWarki. Podziwiam odwagę Huberta do rozkręcania browaru rzemieślniczego w mieście, które słynie z piwnego-koncernowego oblicza, a charakterystyczny czerwony logotyp z nazwą „Warka” można napotkać praktycznie w każdym sklepie monopolowym w Polsce. Mówię mu o tym, a w reakcji widzę tylko delikatny uśmiech, który mówi więcej niż tysiąc słów: niekiedy Dawid podejmuje walkę z Goliatem, niekiedy to nie Goliat na końcu wygrywa.

– Mawiają, że Warka jabłkiem stoi a piwem płynie. Dokładam swoją cegiełkę do tego powiedzenia, wychodząc z założenia, że jestem w sumie niczym prawdziwy, klasyczny konsument: preferuję piwa pijalne i takie też warzę w mieście, które być może ponownie wróci do miana piwnej stolicy.
…śmieje się Hubert, polewając do mojej szklanki „Trolla” – ach, to poważny zawodnik w świecie trunku z pianką – a chwilę później dokładając do moich wrażeń „Stefana”, czyli robust porter. Próbuję przebić się przez aromat kawy i czekolady, jednocześnie rozglądając się po mikrobrowarze i ciesząc się z tego, że dziś już nic fajniejszego (chyba?) mnie nie spotka.
Byłem w wielu tego typu miejscach, więc możliwość poznania procesu warzenia nie jest dla mnie czymś nowym ani odkrywczym. Za to dla części z moich towarzyszy, którzy są ze mną podczas tego jednodniowego press touru na Szlaku Jabłkowym, opowieści piwowara o połączeniu klasycznych styków piwnych z lokalnymi inspiracjami, połączone z pokazywaniem krok po kroku, jak powstaje piwo, są bardzo zajmujące.

Wychodzę więc przed budynek BroWarki, siadam na kanapie, zdemontowanej z jakiegoś samochodu osobowego, rozmawiam z nestorem naszej branży turystyczno-medialnej, czyli Cezarym Rudzińskim. Pociągam z butelki kolejny łyk piwa – i czuję że „tu i teraz” zbiegło się w tym niepozornym miejscu w interesujący sposób, dając krótki efekt błogostanu.
Uwielbiam ludzi z pasją.
I lubię dobre piwo.
Tutaj nie brakuje ani jednego, ani drugiego. Dla porządku, warto pamiętać o odpowiedzialnej konsumpcji, w końcu to alkohol, więc zasada 18+ powinna obowiązywać.

KAWIARNIA? GALERIA? PO PROSTU MIEJSCE Z DUSZĄ
– Rozejrzyj się dookoła. To nasze królestwo, które pielęgnujemy z siostrą. Mikroświat w Warce, gdzie nawet meble opowiadają własną historię. Byłeś u Huberta w Browarze? Doskonale, zatem zmieścisz jeszcze w sobie dobrą kawę i lody, który smak dla ciebie?
…tak mówi mi Małgorzata Ptasińska, a ja zastanawiam się, gdzie w żołądku znaleźć miejsce na te pyszności. Ponoć na słodycze i lody jest specjalna, zapasowe lokalizacja w naszym organizmie – wygląda na to, że muszę znaleźć mapę do tego miejsca, bo przecież nie odpuszczę tych specjałów, które serwują w Rynek Kawiarnia-Galeria.
Miejsce jest urocze i bardzo klimatyczne. To mała galeria w samym centrum Warki, połączona z kawiarnią, gdzie siła sióstr (Gosi i Agi) przejawia się w detalach. W uśmiechach, którymi obdarzają stałych klientów, ale i tych, którzy podczas mojej wizyty wpadli tylko na chwilę, na porcję lodów, na zakup haftowanego drobiazgu. W rozbudowanych i intrygujących opowieściach o czasach-nie-aż-tak-dawnych („–Jakbym zaczęła swoje wszystkie historie sprzedawać tutaj w rozmowie, to wyprostowałyby się twoje dredy”).

Takie miejsca powinny być objęte ochroną (nieistniejącego) Konserwatora Do Spraw Dobrego Humoru. Wpadasz do środka, bracie – i przenosisz się nieco w czasie. Łapiesz oddech przyjemności w nieuchwytnej atmosferze, której na próżno szukać w modnej kawiarni sieciowej, gdzie w papierowych kubkach oznaczonych naszym imieniem dostajemy „mrożone waniliowe latte na sojowym”, mające tyle wspólnego z prawdziwą kawą, co Las Vegas z Lasem Kabackim: i tu i tam jest atmosfera, a jednak prawdziwy spokój zaznamy w lokalnym „las”.
Gosia i Aga sprzedają coś więcej niż słodkie i zimne – w pakiecie dostajesz, drogi podróżniku po Szlaku Jabłkowym, ciepło i coś, co powinno być standardem, a co zostało wyparte przez bezduszne ujednolicanie wszystkiego.
Skorzystaj z tego. Wpadnij na rynek w Warce. Spróbuj lodów. I po prostu posiedź, odkładając telefon na bok. A jak masz ochotę na pogaduchy, zagadaj do jednej z sióstr. Wcześniej upewniając się, że masz sporo wolnego czasu.
Magia. To czysta magia.

NAJWIĘKSZY SAD EUROPY
Spoglądam na zegarek. To był długi dzień – z drugiej strony, trudno uwierzyć, że wszystkie powyższe miejsca odwiedzić można podczas jednej, całodniowej wycieczki. Tak się właśnie stało, to miks lokalnej podróży, która zahaczała o bardzo zróżnicowane miejsca, wchodzące w skład Szlaku Jabłkowego.
A przecież w regionie warecko-grójeckim pod tym szyldem kryje się znacznie więcej: Mirabelkowe Zacisze, Winnica Zafoni, Pałac Mała Wieś czy Michrowska Piwniczka. Dla miłośników cyferek i statystyk: Szlak Jabłkowy to 22 obiekty, 36 certyfikowanych dań jabłkowych, 70 km długości. Całość jawi się jako idealny pomysł na jednodniowe wypady z Warszawy, które mogą upłynąć pod znakiem autentyczności i kontaktu z lokalnymi społecznościami.
Zamiast słów, można po prostu zerknąć na mapę (kliknijcie, aby otworzyć w większej rozdzielczości):

– Wpadnij do nas 28 września, na Światowy Dzień Jabłka. Będzie się działo! Koncerty, pokazy, konkursy, degustacje jabłkowe. A gotować będzie Łukasz Konik, z którym często mijasz się w telewizji w „Pytaniu na śniadanie” – kuszą mnie panie ze Stowarzyszenia W.A.R.K.A., które towarzyszyły mi przez większość tej jednodniowej eskapady.
Hmm, chyba już wiem, jak spędzę ostatnią niedzielę września.

- oficjalny serwis internetowy Szlaku Jabłkowego → TUTAJ
- informacje o zamku w Czersku → TUTAJ
- atrakcje w Naszej Tłoczni → TUTAJ
- oficjalny serwis internetowy Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego → TUTAJ
- informacje o browarze rzemieślniczym BroWarka → TUTAJ
- inicjatywy Stowarzyszenia W.A.R.K.A., twórców Szlaku Jabłkowego → TUTAJ