Recepta na egzotykę podlaną kreolską fantazją i francuskim sznytem? Szczypta Unii Europejskiej na Oceanie Indyjskim plus istny raj dla miłośników nurkowania i plażowania? Konia z rzędem temu, kto słysząc „Mauritius”, nie skojarzy tego wyspiarskiego państwa z takimi określeniami, jak luksus, drożyzna czy kraj z pocztówki – i jednocześnie będzie w błędzie, ale o tym nieco później. Reunion to jeszcze większa zagadka, ponieważ turyści z Polski stosunkowo rzadko docierają do wulkanicznej perły tej części świata.

Co łączy wspomniane miejsca? Usytuowanie w ramach archipelagu, który bywa przedmiotem śmiesznych pomyłek (– Maskareny? Chyba Malediwy!), przyroda i możliwość uprawiania wieloaspektowej aktywności outdoorowej. Ale Mauritius i Reunion różnią się od siebie, dając potencjalnemu turyście komfort wyboru. Jaką zatem podjąć decyzję?


RAJSKIE KLIMATY

– Przyleć do mnie, ponurkujemy, pozwiedzasz wyspę, wydasz trochę rupii maurytyjskich. Sam zobaczysz, dlaczego tutaj mieszkam – w głosie Wojtka Maruszewskiego słychać bezpretensjonalne nuty i autentyczne zaproszenie do odwiedzin w jego prywatnym raju. Znamy się od 2017 r., kiedy po raz pierwszy odmalował mi Mauritius bez lukru i pięknych ozdobników spod znaku luksusowych hoteli. Od tego czasu utrzymywaliśmy kontakt, który bezwstydnie i cyklicznie wykorzystywałem, podpytując regularnie naszego rodaka o prozę życia w bajkowym otoczeniu.

Kilka miesięcy później w podjęciu decyzji o podróży wybitnie pomogła promocja Air France, która poskutkowała zakupem biletu lotniczego za cenę przelotu do dowolnego europejskiego kraju. Żal było nie skorzystać. Nie pozostało mi nic innego niż spakować plecak i wybrać się na sam środek Oceanu Indyjskiego.

Wychodzę więc z kabiny samolotu po przylocie na lotnisko w pobliżu miasta Mahébourg, od razu zakładam okulary przeciwsłoneczne, a ciepła kula powietrza dociera do płuc. Kilka minut później moja skóra dziękuje za dawkę słońca, które będzie towarzyszyć mi przez kolejne dwa tygodnie. To doskonała terapia, zwłaszcza po dość paskudnej aurze, którą zostawiłem w Polsce. Przed budynkiem lotniska widzę swojską twarz Wojtka – którego wcześniej znałem tylko z głosu i zdjęć – i już wiem, że to będzie udany wyjazd.

W myślach cofam się do naszej rozmowy sprzed kilku miesięcy. Pozwólcie, że przytoczę ją w całości, aby ta relacja nie była niczym kolorowy, wielostronicowy folder z suchym opisem ciekawych miejsc na świecie, lecz stała się pełnokrwistym daniem, który może stanowić potężną dawkę emocji i inspiracji.

Mauritius (c) Rumman Amin, unsplash, panpodroznik.com
Mauritius (c) Rumman Amin, unsplash, panpodroznik.com

Żyjesz w raju…
Wojtek Maruszewski: No tak, wiele osób mi to mówi (śmiech). Mauritius to naprawdę cudowne miejsce. Czasami dla żartów stwierdzam, że jestem na wiecznych wakacjach.

Od dawna mieszkasz na Mauritiusie?
Zebrało się tego już ponad 20 lat.

20 lat?!
Tak. Zaczęło się od miłości, potem był biznes, teraz znów miłość. I wsiąkłem w ten kraj jak w gąbkę.

Pochodzisz z Krakowa?
Urodziłem się w Krakowie, ale wychowałem w Warszawie. Jestem z Mokotowa. I taka „zadziorność warszawska” niejeden raz mi się w życiu przydała. Tutaj, na wyspie, także.

Co motywuje człowieka z Polski, aby przeprowadzić się na Mauritius? W powszechnym odczuciu to bardzo ekskluzywne i drogie miejsce…
W moim przypadku to była miłość. Ale taka podwójna. Do wody i do kobiety. Od dzieciństwa kochałem wodę, szybko nauczyłem się nurkować. Będąc już dojrzałym i doświadczonym człowiekiem, kiedy doszedłem do etapu myślenia, co chcę robić dalej w życiu – pomyślałem sobie: kurde, przecież nigdy nie jest za późno na realizację marzeń. No i tak się właśnie stało.

Czym się zajmowałeś w Polsce?
Byłem związany m.in. z branżą teleinformatyczną. Miałem możliwość wyjechać do Francji i tam podjąć pracę. Spędziłem w różnych miejscach w sumie 4 lata, ale brakowało mi wody, ciągłego kontaktu z nią. Aż któregoś dnia powiedziałem sobie: jak nie teraz, to kiedy?! Dodatkowym impulsem było to, że podczas pobytu we Francji poznałem piękną kobietę pochodzącą z Mauritiusu.

I życie się potoczyło tak, że ta kobieta została moją żoną, a ja się przeprowadziłem właśnie tutaj. Tu mam to wszystko, co sprawia mi radość. Przejrzystą wodę, świetny klimat, spokojne życie, miłych ludzi dookoła.

Centrum nurkowe Wojtka na Mauritiusie (c) panpodroznik.com
Centrum nurkowe Wojtka na Mauritiusie (c) panpodroznik.com

Brzmi jak bajka…
Tak, ale kiedyś było jeszcze lepiej. Ta wyspa bardzo się zmieniła i nie wszystko poszło w takim kierunku, który mi odpowiada. Kilkanaście lat temu było nieco inaczej, spokojniej. Teraz pobudowano mnóstwo ekskluzywnych hoteli, resortów dla naprawdę bogatych turystów, życie się zmieniło. Sami mieszkańcy narzekają, że turystyka zniszczyła trochę ten unikatowy klimat sjesty. Chociaż ja się z tym do końca nie zgadzam. Bo jak ktoś dobrowolnie się decyduje na takie „wypaśne” wakacje i nie ruszy się z hotelu, to jego strata.

Życie w złotej klatce?
Dla turystów czasami tak. Szczególnie tych resortowych. Ale w odróżnieniu od Reunion czy Seszeli, tu naprawdę można przyjechać na własną rękę, bez konieczności zakupu bardzo drogiego pakietu z biura podróży. To ważne: są kwatery na Airbnb, inne możliwości, można robić zakupy w normalnych sklepach, wszystko jest osiągalne. Niekiedy przylatują do mnie znajomi i po wizycie w markecie mówią: ale tutaj macie wszystko, jest jak w Europie!. Tak, mamy wszystko – może nie w tak bogatym asortymencie i nie aż tak tanie, ale mamy.

Budżetowe wakacje na Mauritiusie? Brzmi ciekawie. Czy dla przeciętnego turysty jest tu drogo?
Płacimy w rupiach maurytyjskich (MUR), przelicznik jest w miarę prosty, 10 PLN to ok. 100 MUR, więc widząc cenę w sklepie, obcinasz jedno zero i otrzymujesz cenę w złotówkach (aktualnie kurs rupii maurytyjskiej to ok. 9 PLN za 100 MUR – przyp. aut.). Co do cen, wszystko zależy od tego, gdzie kupujesz. Nie ma problemu z kupieniem kebaba w cenie takiej, jak w Polsce, czy ze znalezieniem knajpki, gdzie za danie z ryżem (tutaj wszyscy jedzą ryż!), np. ośmiornicę, zapłacisz 200 MUR. To mniej więcej 18 PLN. Chyba nie jest to majątek, prawda?

Chcesz powiedzieć, że życie na Mauritiusie jest tańsze niż w Polsce?
Pod pewnymi względami tak. Jest ogromna różnica między zarobkami miejscowych a zarobkami tych, którzy przylatują tutaj na kontrakty oraz turystami dysponującymi zasobnym portfelem. Te dwie ostatnie grupy dość skutecznie windują ceny. Niemniej, jeżeli jest się na miejscu, wiele rzeczy można kupić za relatywnie niewielkie kwoty.

Plaża na Mauritiusie (c) Krish Chandran, unsplash, panpodroznik.com
Plaża na Mauritiusie (c) Krish Chandran, unsplash, panpodroznik.com

A jeżeli ktoś nie znosi jesiennej pluchy i uprawia wolny zawód, który może wykonywać przez internet, to czy warto spakować plecak i zaplanować spędzenie kilku miesięcy na Mauritiusie? W ten sposób część z moich znajomych pracuje zdalnie z Teneryfy, Malty czy Tajlandii.
To nie jest takie proste. Owszem, jedzenie i niektóre rzeczy należą do w miarę tanich, ale wynajęcie mieszkania na dłuższy pobyt (long term) to już nie są małe koszty. Jak ci się zamarzy domek na plaży, to przygotuj się na wydanie ok. 9–10 tys. zł miesięcznie. Dodatkowo nie możesz sobie, ot tak, tutaj pracować. Są restrykcje związane z wizami. Turystycznie możesz tu przebywać do 90 dni bez wizy, mając bilet powrotny, zarezerwowane spanie i środki wystarczające na przeżycie (MSZ informuje, że osoby odwiedzające Mauritius powinny posiadać środki niezbędne do utrzymania się w czasie pobytu, ok. 100 dolarów na dzień – przyp. aut.).

Czyli opcja: rzucam wszystko i przylatuję tutaj, raczej nie byłaby dobrym pomysłem? Loty nie są tanie, ale zdarzają się naprawdę super okazje na bezpośrednie połączenia lotnicze, m.in. z Francji.
Sugerowałbym spokojne działania, przeliczenie wszystkiego, emocje odkładając na chwilę na bok. Z każdym rajem jest tak, że marzymy o nim, ale jak mamy go na co dzień, niekiedy przestaje być aż tak atrakcyjny.

A nie ma tańszych możliwości zakwaterowania przy dłuższym pobycie?
Są, ale trzeba się ich trochę naszukać. Nie ty pierwszy i zapewne nie ostatni pytasz o możliwość spędzenia tu kilka miesięcy – w Port Louis, Beau Bassin i w innych miejscach na wyspie mieszka mnóstwo ludzi ze Skandynawii, Chin, Francji. Ktoś, kto pracuje przez internet, nie będzie mieć żadnych problemów, łącze internetowe jest szybkie. To zresztą powszechne, tutaj wszyscy używają internetu do komunikacji. Bo normalne połączenia telefoniczne, np. do Polski, są drogie.

W jakim języku można się porozumiewać?
Językiem urzędowym jest angielski, ale bezproblemowo można w części miejsc porozmawiać po francusku. A jest o czym, bo miejscowi są skorzy do rozmów, wiecznie uśmiechnięci, wyluzowani. To zupełnie inne miejsce niż inne kraje afrykańskie. Maurytyjczycy są niezależni od 1968 r., kraj jest demokratyczny, są wybory, fabryki, inwestują tutaj duże firmy, widać sporo kapitału z Azji.

Mówisz o inwestycjach – czy w życiu codziennym prowadzenie tu swojej firmy to użeranie się z biurokracją i dziwnymi regulacjami prawnymi?
Nie bardziej niż w Polsce. Tutaj żyje się spokojniej, na wszystko jest czas. Naprawdę, jeżeli ktoś chciałby spędzić na Mauritiusie kilka miesięcy, warto włączyć w głowie przycisk slow. I cieszyć się chwilą, pogodą, pobytem.

Mauritius - wybrzeże (c) Giulia Barella, unsplash, panpodroznik.com
Mauritius – wybrzeże (c) Giulia Barella, unsplash, panpodroznik.com

Dużo jest obcokrajowców? Spotykasz Polaków, którzy mieszkają tu na stałe?
Dużo. Tak jak mówiłem, wyspa przyciąga wielu ekspatów. Z Polski również ludzie przyjeżdżają nie tylko na wakacje. Mamy tutaj małą grupkę Polonii, a nawet polskiego lekarza. Jesteśmy mocno zżyci ze sobą, spotykamy się przy różnych okazjach, spędzamy razem święta. W grupie zawsze raźniej.

Co z turystami z Polski?
Polskich turystów na Mauritiusie jest coraz więcej. Istnieją bezpośrednie połączenia czarterowe z Polski, kilka miesięcy temu mieliśmy tu naprawdę tłumy naszych rodaków. To były fajne historie, nawet związane z lotnictwem: kapitanowie u mnie nurkowali, szefowa pokładu robiła tzw. intro z instruktorem, było dużo śmiechu. Jeszcze raz to powiem, na Mauritiusie jest inaczej niż na Seszelach. Jasne, jak chcesz wydać worek pieniędzy – nie ma sprawy. Są hotele po 10 tys. zł za dobę. Tyle, że to nie jedyna możliwość.

A jak wygląda codzienność kogoś, kto prowadzi firmę zajmującą się obsługą chętnych na nurkowanie, zarówno amatorów, jak i tych nieco bardziej zaawansowanych?
To czysty relaks! Jeden „nurek”, z łódki, w bardzo małych grupkach, niekiedy 2-, 3-osobowych, to naprawdę nieduży koszt, poniżej 200 PLN. Dla miejscowych mamy inny cennik, staramy się wspierać młodzież, którą nie zawsze stać na przyjemności. Co do cen, wszystko można negocjować. A sama woda jest niesamowita. Ocean Indyjski jest bardzo zróżnicowany, często towarzyszą nam ławice tuńczyków, barakud, płaszczek. Prądy, laguny, podwodne groty, „krzaki” koralowców – to naprawdę niezapomniane przeżycia.

To całoroczna rozrywka?
Praktycznie tak. Tutaj mamy bardzo łagodny klimat, słońce, sezonowe wahania temperatury są bardzo małe. Nawet w trakcie naszej zimy, która przypada na wakacyjne miesiące w Polsce.

A jak nie lubię nurkować? Czy mam jakieś inne alternatywy na spędzanie wolnego czasu?
Jasne! Na miejscu mamy przepiękne plaże, można wybrać się na rafting albo wyprawę quadami. Cudowny widok z okolic krateru wulkanu Trou aux Cerfs, siedem kolorów ziemi Chamarel, plantacje herbaty, park żółwi. Naprawdę trudno się tu nudzić. Chyba, że chcemy. No, ale to po prostu idziemy na plażę i odpoczywamy.

Znajomy wspominał mi coś o wędkowaniu…
A tam wędkowanie! Od razu można się wybrać na wyprawę-połów marlina. Na pół dnia, na cały dzień, można to np. połączyć z oglądaniem delfinów na zachodnim wybrzeżu.

Mauritius i połowy (c) Easycab Mauritius, unsplash, panpodroznik.com
Mauritius i połowy (c) Easycab Mauritius, unsplash, panpodroznik.com

Brzmi świetnie. I drogo.
To fakt, pewnych rzeczy i kosztów na Mauritiusie nie przeskoczymy. Dlatego taki pobyt w wakacyjnym raju trzeba gruntownie przemyśleć.

Zapytam wprost: to sposób na życie, czy na pomnażanie sumy na koncie? Da się dorobić na Mauritiusie?
Wiesz, to zależy. Ja nie jestem bogaty, nie dorobiłem się dużego majątku. Ale z kolei nie mam zbyt wygórowanych potrzeb, to, co mam, w zupełności mi wystarcza. O miskę ryżu nie muszę się prosić. Chyba są łatwiejsze kraje do szybkiego pomnażania pieniędzy niż Mauritius, ale to już indywidualna decyzja każdego człowieka, co i jak chce robić w życiu. Kwestia priorytetów.

Są zawody, które gwarantują pracę?
Jeżeli dobrze nurkujesz i znasz angielski, a najlepiej jeszcze inny język obcy, pracę znajdziesz tu wszędzie. Ale nie tylko w zawodach związanych z wodą istnieje zapotrzebowanie na pracowników. Poszukiwani są lekarze, informatycy, specjaliści od transportu i logistyki. Dużą część zawodów, szczególnie tych fizycznych, opanowały poszczególne nacje – mamy tu np. mnóstwo pracowników z Indii i Chin.

Planujesz wrócić do Polski?
(dłuższa cisza) Nie. Wiesz, Mauritius to moje miejsce na ziemi, tu odnalazłem spokój. Każdemu tego życzę: realizacji marzeń i swojego ulubionego kącika. Warto marzyć i realizować zamierzenia. Nawet jeżeli próby nie zawsze będą pomyślne.

Nurkowanie w Blue Bay (c) Jeremy Wermeille, unsplash, panpodroznik.com
Nurkowanie w Blue Bay (c) Jeremy Wermeille, unsplash, panpodroznik.com

ZNACZKI, WODOSPADY, KOLOROWA ZIEMIA

Tak wyglądała nasza rozmowa w 2017 r. Tak było kiedyś. A teraz jedziemy razem do mojego hotelu nieopodal stołecznego Port Louis, a Wojtkowi nie zamyka się buzia. Umawiamy się na jutrzejsze nurkowanie w miejscu, które budzi emocje już samą nazwą – Przylądek Nieszczęścia (Cap Malheureux). Rzucam plecak na łóżko i wpadam w wir zwiedzania przemieszanego z błogim nicnierobieniem.

Kolejne dni upływają mi na odkrywaniu prawdziwych cudów przyrody, z których słynie Mauritius. Ale, paradoksalnie, moje kroki skierowałem wcześniej do Blue Penny Museum w Port Louis. Trudno, abym tutaj nie zawitał: w dzieciństwie zbierałem znaczki, wielokrotnie marząc o posiadaniu jednego z maurytyjskich cudeniek.

A teraz stoję twarzą w twarz ze słynnymi Mauritius „Post Office”, pochodzącymi z 1847 r. i będącymi jednymi z najrzadszych i najstarszych znaczków na świecie. Wychodząc kilkanaście minut później z tego niewielkiego budynku, mrużę oczy i kolejny raz czuję, że warto doganiać i spełniać swoje marzenia podróżnicze.

Blue Penny Museum (c) daga ti, panpodroznik.com
Blue Penny Museum (c) daga ti, panpodroznik.com

Ekscytację filatelistyczną wzmacniam wrażeniami kulinarnymi na poniedziałkowym targu, zlokalizowanym na nabrzeżu. Czego tam nie ma! Zapachy urywają nos, sprzedawcy przekrzykują się w walce o moją uwagę i mój portfel

Decyduję się na klasyczny, maurytyjski dhal puri (rodzaj naleśników z soczewicy), poprawiam gâteau piments (bonbons piment), żywo przypominającymi bliskowschodnie falafele, popijając całość piwem Flying Dodo z wizerunkiem ptaka dodo, który jest nieoficjalnym symbolem całego kraju i jednocześnie świata, który przeminął.

Krążą plotki o próbach sklonowania ptaka dodo, który – jako endemit – występował tylko w tym miejscu na świecie. Czy wskrzeszanie wymarłych gatunków, takich jak dront dodo (ostatnie osobniki zostały zabite na wyspie prawdopodobnie ok. 360 lat temu), ma sens? Mam w tym temacie spore wątpliwości…

Street food na Mauritiusie (c) Mauritian Street Food Blog, unsplash, panpodroznik.com
Street food na Mauritiusie (c) Mauritian Street Food Blog, unsplash, panpodroznik.com

Gdybym miał wymienić pięć najważniejszych miejsc, których po prostu nie można nie zobaczyć podczas pobytu na Mauritiusie, jednym z nich byłby bez wątpienia Geopark Ziemi Siedmiu Kolorów (Chamarel 7 Coloured Earth Geopark), w połączeniu z Parkiem Narodowym Black River Gorges. Krótko: to miejsce niczym z pocztówki. Jadę tam, ciesząc się z góry na wielobarwną przygodę.

Przyjemność zwiedzania i podziwiania okolicy geoparku to koszt 600 rupii maurytyjskich, ale w cenie zawarty jest również dostęp m.in. do punktów widokowych na 83-metrowy wodospad Chamarel (to ten wspomniany wyżej „pocztówkowy” element) czy do sklepiku z wyśmienitą kawą (Café de Chamarel).

Szykuję aparat fotograficzny na spotkanie z feerią barw. I nie rozczarowuję się: błękit nieba kontrastuje z soczystą zielenią oraz ziemią mieniącą się niczym skarb. Zamieram w zachwycie, ponieważ wielobarwność tego geologicznego cudu przypomina mi wizytę na Tęczowej Górze w Peru. Obchodzę potem cały teren, otoczony ze względów bezpieczeństwa płotkiem, który jednakże nie przeszkadza w robieniu zdjęć. I pstrykam, i podziwiam, i chłonę.

Chamarel 7 Coloured Earth Geopark (c) chamarel7, panpodroznik.com
Chamarel 7 Coloured Earth Geopark (c) chamarel7, panpodroznik.com

FAUNA I FLORA

Kolejny dzień i specyficzny miszmasz atrakcji. O tyle łatwy do zrealizowania, że wyspa Mauritius to nie Madagaskar, a odległości pomiędzy poszczególnymi atrakcjami pozwalają na łączenie ich w pakiet.

I taki właśnie pakiet samodzielnie sobie uszyłem: rozpocząłem leniwym relaksem na plaży Flic en Flac (wzmocnionym lekturą książki Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji Paula Theroux). Palmy, rafa koralowa, obłędny kolor wody, wesołe chmurki na niebie – znam takich, których nie dałoby się nawet siłą ściągnąć z tej plaży. Ale czeka na mnie wycieczka katamaranem na prywatną wyspę Île aux Cerfs, więc nie tracę czasu. Późnym popołudniem, o ile czas pozwoli, zawitam do ogrodu botanicznego Pamplemousses tudzież, jak kto woli, Sir Seewoosagur Ramgoolam Botanic Garden

…nie pozwolił! Île aux Cerfs wciągnęła mnie niczym odkurzacz, a mając świadomość różnorodności roślin w ogrodzie botanicznym, po powrocie do Port Louis przeniosłem wizytę na kolejny dzień. I był to dobry pomysł, ponieważ, nie uwierzycie, w Pamplemousses spędziłem blisko 7 godzin!


– Jeżeli czegoś nie rozumiesz, po prostu zapytaj. Popatrz, z tego drzewa pochodzą goździki – uśmiecha się do mnie Miriam, której w sumie można zazdrościć pracy w tak pięknym otoczeniu. Trudno przejść obojętnie nad wszystkimi cudami przyrody, które są skoncentrowane na tak małym obszarze: ogromne lilie wodne, baobaby, drzewa cynamonowe, dziesiątki gatunków palm, wszystko wyglądające niczym zdjęcia z telefonu z nałożonym filtrem HDR, podkręcającym intensywność kolorów.

Podsłuchuję kolejną przewodniczkę, która pokazuje turystom z Francji drzewo atramentowe. Próbuję chłonąć wszystko swoimi zmysłami. Znudzisz się florą? Rozejrzyj się dookoła, spójrz na zagrody, czekają przedstawiciele fauny, m.in. żółwie z Seszeli (Aldabrachelys). Czysta magia.

Palmy w Flic en Flac (c) Dan Freeman, unsplash, panpodroznik.com
Palmy w Flic en Flac (c) Dan Freeman, unsplash, panpodroznik.com

PODWODNY ŚWIAT

To nie było doświadczenie z kategorii „do zapomnienia”. Wojtek ostrzegał, że pod wodą otaczającą Maritius dzieje się dużo, ale nie, że aż tyle. Ostrożnie rozglądam się dookoła, podwodny świat rozwija przede mną swój kolorowy dywan. Płaszczki, skrzydlice, kalmary, miriady ławic wesoło nakrapianych rybek. No i mureny, które majestatycznie otaczają moje ciało, gdy nurkuję. – Kiedyś można było pod wodą pogłaskać Monikę – żartuje Wojtek. I nie ma na myśli lokalnej piękności lub turystki z Polski, lecz ogromną murenę, która była oswojona z widokiem nurkujących.

Odwzajemniam żart, mówiąc że znam tę historię z ust mojej przyjaciółki, dziennikarki i podróżniczki, Moniki Witkowskiej. – A tak, była u mnie, miałem przyjemność gościć ją w Grand Baie – odpowiada Wojtek, marszcząc nos i szczerząc zęby.

I tak wyglądały moje kolejne dni na Mauritiusie. Nad wodą i pod jej powierzchnią. Na plaży Belle Mare, w rezerwacie doliny Ferney i w destylarni Rhumerie de Chamarel. Ze świadomością, że być może nie zobaczę wnętrz luksusowych hoteli, z których w ostatnich latach słynie Mauritius, ale za to dwutygodniowy pobyt w tym wyspiarskim kraju nie spowoduje wyczyszczenia mojego konta bankowego do ostatniej złotówki.


Życie pisze różne scenariusze. Nie odwiedzę już Wojtka Maruszewskiego. Nie ponurkujemy razem, nie usłyszę kolejnego dowcipu z jego ust. W czasie, w którym pandemia COVID-19 praktycznie uniemożliwiła podróżowanie, kraje wyspiarskie zostały niemal odcięte od świata zewnętrznego. Nie inaczej było z Mauritiusem. Niektórzy znosili swoistą izolację lepiej, inni – gorzej. Gdy kontaktowaliśmy się przez internet, Wojtek narzekał, że wszystko się pozmieniało, także w relacjach między mieszkańcami.

…i nagle gruchnęła informacja, że Wojtek odszedł na swoje ostatnie nurkowanie. Wszyscy kiedyś się tam spotkamy. Nie zapomnę jego uśmiechu i otwartości, zachowując w pamięci moc wrażeń i czas spędzony wspólnie w jego tropikalnym raju, z dala od Polski.

Wojtek Maruszewski na Mauritiusie (c) panpodroznik.com
Wojtek Maruszewski na Mauritiusie (c) WM, panpodroznik.com

REUNION: GÓRY I PLAŻE

Traf i podróżnicze szczęście spowodowały, że archipelag Maskarenów mogłem odwiedzić kolejny raz, dopisując do swojego turystycznego notesu również Reunion, usytuowany między Mauritiusem i Madagaskarem. W odróżnieniu od maurytyjskiego statusu niepodległego państwa, Reunion to departament zamorski Francji.

I faktycznie, język francuski oraz turyści z ojczyzny Julesa Verne’a, Victora Hugo, Brigitte Bardot i Napoleona Bonaparte dominują na tej wulkanicznej wyspie.

Nie planowałem tutaj równie długiego pobytu, co na Mauritiusie. Głównym celem było wejście na najwyższy szczyt Reunionu, czyli Piton des Neiges. Czapki z głów, ponieważ najwyższy punkt tego wygasłego wulkanu jest wyższy od najwyższego punktu Polski (Rysy) o ponad 500 m, wznosząc się na wysokość 3070 m n.p.m.

Reunion (c) Willdwind William Martret, unsplash, panpodroznik.com
Reunion (c) Willdwind William Martret, unsplash, panpodroznik.com

Nie siliłem się na oryginalność, wybrałem trekking z urokliwego miasteczka Cilaos, a całość wycieczki zawarła się w jednym, długim dniu. Oczywiście mogłem przenocować w schronisku Gîte du Piton des Neiges (2470 m n.p.m.), ale w podjęciu decyzji o jednodniowym pobycie pomogła informacja od obsługi schroniska: Przepraszamy, nie mamy wolnych miejsc w pana terminie.

Sam trekking to po prostu mozolne zdobywanie wysokości, które dla każdego wprawnego piechura, zaprawionego w Beskidach, Bieszczadach i Tatrach, nie powinno stanowić problemu. Spoglądając na Ocean Indyjski i Reunion ze szczytu, pomyślałem, że to dość dziwna motywacja – odwiedzić wyspę znaną ze swoich plaż i bujnej roślinności po to, aby pocić się na górskim szlaku.

…zwłaszcza, że dzień wcześniej mogłem podziwiać spektakularny krater Dolomieu (ok. 2620 m n.p.m.) i okolicę wulkanu Piton de la Fournaise (2632 m n.p.m.), znaną jako jeden z najaktywniejszych sejsmicznie obszarów na świecie.

Reunion i Piton des Neiges (c) Louis Paulin, Victor Bessaguet, unsplash, panpodroznik.com
Reunion i Piton des Neiges (c) Louis Paulin, Victor Bessaguet, unsplash, panpodroznik.com

Na szczęście, wszystko da się pogodzić i po zejściu z Piton des Neiges skorzystałem z dobrodziejstw wód termalnych w Cileos. Kolejne dwa dni spędziłem na plażach, mając okazję przekonać się, że sława L’Hermitage i Grand Anse nie wzięła się znikąd.

Mała uwaga: do beztroskiego wypoczynku należy dodać tu dozę ostrożności – i nie tyle o wiatr i warunki morskie chodzi, a o rekiny, które stanowią realne zagrożenie dla turystów. Warto o tym pamiętać, planując pobyt na Reunionie.


PRAWIE JAK W UNII, PRAWIE JAK NA MADERZE

Co z tą Unią Europejską? Reunion, mimo swojego położenia na Oceanie Indyjskim, jest częścią Unii, jako region peryferyjny Republiki Francuskiej. Co za tym idzie, tutejsi mieszkańcy są obywatelami Unii, podobnie jak ludność innych wysp i regionów oddalonych, czyli m.in. Martyniki, Azorów, Madery czy Gwadelupy. Od razu dodam, że na Reunionie nie obowiązuje porozumienie z Schengen.

Jaki to ma wpływ na życie codzienne oraz sektor turystyczny? Niewielki. Reunion żyje w swoim własnym tempie, nie oglądając się na Unię Europejską. To wciąż miejsce nieodkryte dla masowej turystyki. Co ciekawe, chcąc odwiedzić Reunion, możemy po prostu wybrać ofertę jednego z największych polskich biur podróży, czyniąc całą logistykę wyjazdu prostą i przyjemną.

Reunion (c) Xav Alexandre, unsplash, panpodroznik.com
Reunion (c) Xav Alexandre, unsplash, panpodroznik.com

Skojarzenie z Maderą nie jest przypadkowe i wracało do mnie jak bumerang podczas pobytu na wyspie. Wodospady, jaskinie, mnóstwo górskich szlaków i niespieszny tryb życia, którego mogę doświadczyć chociażby podczas zakupów na targu w Saint-Denis, 160-tysięcznej stolicy Reunionu. Tutaj nikt nikogo nie popędza, wszyscy mają czas, a w godzinach największych upałów okolice Hôtel de Ville i Rue de Paris zamierają.

Szukam więc cienia w ogrodzie botanicznym (Jardin de l’État), przeglądam zdjęcia z wycieczki na niesamowity i dziki Cap Méchant, wcinam kiełbaski rougail i planuję aktywność wodną w Saint-Gilles les Bains, którą obowiązkowo skończę na jednej z tutejszych pięknych plaż z białym piaskiem. Błogi relaks w stołecznym Saint-Denis i rozmowę na WhatsAppie z kolegą przerywa mi… swojskie, polskie cześć. Czy wszędzie na świecie mam szczęście napotkać naszych rodaków?

To najbardziej odjechane miejsce, które mogłem sobie wyobrazić. Jestem tutaj w ramach programu Unii Europejskiej Erasmus+, studiuję biologię i każdego dnia dziękuję losowi, że zamiast wybrać prozaiczną Brukselę, Bolonię czy niemieckie uczelnie, zdecydowałem się na najdalsze miejsce, które mogłem znaleźć na studenckiej mapie erasmusowej.

…śmieje się Maciek, pochodzący spod Bydgoszczy. – Trochę się uczę, trochę chodzę po górach, trochę plażuję, trochę imprezuję. Życie studenckie w wersji na maksa, z egzotyką w tle – dodaje.

Cóż, „trochę” mu zazdroszczę. Biorę od niego kontakt telefoniczny – i tym samym zapewniam sobie porcję świeżych zdjęć z Reunionu, które znajomy student podsyła na komunikatorze internetowym w kolejnych miesiącach. Przypominają o miejscu, do którego warto będzie kiedyś wrócić.

Reunion (c) Laury Ricquebourg, Eric Hoarau, Laurence Fusco, unsplash
Reunion (c) Laury Ricquebourg, Eric Hoarau, Laurence Fusco, unsplash

Mauritius czy Reunion? Co wybrać? To pytanie z gatunku: wolisz jabłko czy gruszkę? Mogę odpowiedzieć za siebie – lubię wszystkie owoce. I z chęcią ugryzłem oba miejsca. Jeżeli możesz, drogi czytelniku, spróbuj zrobić to samo.


Banner Przydatne Strony (c) panpodroznik.com
  • oficjalny serwis Mauritius Tourism Authority → TUTAJ
  • książka Amal Sewtohul „Made in Mauritius” → TUTAJ

Reportaż w skróconej wersji został również opublikowany w druku, na łamach All-Inclusive (57. numer) pod tytułem „Tu czas biegnie inaczej. Mauritius i Reunion, czyli Maskareny na odmienną nutę”.

Reunion w All-Inclusive (c) panpodroznik.com

Comments are closed.