Tag

felieton

Browsing

Polityczna mapa świata jest plastyczna. Wojny, dekolonializm, demografia, procesy integracji, przemiany gospodarcze – to tylko część z wyliczanki elementów, które mają wpływ na rekonfigurację tego, co widzimy na globusie. Nowe państwa pojawiają się, uczymy się ich nazw. Stare znikają w otchłani historii, zapominamy o nich. Do takiej kolei rzeczy zdążyliśmy się przez dziesięciolecia przyzwyczaić. Ale zamieszanie, którego jesteśmy świadkami w ostatnich dniach, dotyczące zasad pisowni m.in. nazw geograficznych, to nowy, raczej nieznany wcześniej element.

Nie tylko osoby, które „piszą o turystyce”, ale również turyści, podróżnicy, dziennikarze, wydawcy – mają prawo czuć coś, co w języku angielskim określamy jako mindfuck. Od 1 stycznia 2026 r. wejdzie w życie największa od 1936 roku reforma ortograficzna. Zmiany zostały ogłoszone 18 miesięcy temu. Efekt? Cóż, w ostatniej chwili, kilka dni temu, Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN wycofała jedną z kluczowych zmian w ortografii. Zatem: jak poprawnie pisać i używać nazw geograficznych, tych wszystkich cieśnin, jezior, przełęczy, pustyni, wyżyn i gór?

Felieton z pogranicza podróży, geografii i ortografii.

Upał rozlewa się po całym ciele. Droga? Na pozór nieco skomplikowana, ale podróż wyzwala nowe pokłady endorfin. Przedwczoraj moczyłem usta w kieliszku porto w Porto, wczoraj szukałem cienia pod Pomnikiem Odkrywców w stolicy Portugalii, wcinając pastéis de nata i spoglądając na most 25 Kwietnia, łączący Lizbonę z Almadą. Dziś fale Oceanu Atlantyckiego obmywają mi stopy, wiatr walczy z latawcami, na horyzoncie widzę statki, których następnym przystankiem będą Bermudy, Bahamy albo Nowy Jork. W kieszeni mam paczkę miętowych gum, chusteczki higieniczne i charakterystyczny bilet, który kusi wolnością wyboru.

Nie mam natomiast kluczyków do auta lub rezerwacji lotniczej. Nie potrzebuję ich na tym wyjeździe.

Za oknem końcówka wiosny wybuchła mi prosto w twarz, a wspomnienie lutowych esów-floresów, namalowanych na szybie przez mróz, powoli zaczyna się zacierać. W głowie kiełkują plany letnich wyjazdów. Telefon pika, wypluwa smaczny i świeży cytat. „– To dobry dzień dla wszystkich obecnych i, miejmy nadzieję, wielu przyszłych użytkowników lokalnego transportu publicznego”. Te słowa zwiastują nowe podróże, eksplorację zrewitalizowanych obszarów, niespieszne odkrywanie parków narodowych, miast i miasteczek. Pachną przygodą, wiatrem w górach i słońcem na nadmorskim deptaku. I podszyte są małym żalem, ale o tym później.

Koszt transportowy takiej przyjemności? 220 zł miesięcznie. Jak to możliwe?