Poszukiwacz przygód, nurek, ratownik. Człowiek, którego życiorysem można by obdzielić kilka innych osób. Legenda rajdów terenowych Camel Trophy. Przedstawiciel pokolenia, które musiało kombinować, szukając wrażeń w powietrzu, na ziemi i pod wodą. O różnicach w podróżowaniu kiedyś i dziś, o mediach społecznościowych oraz ich wpływie na turystykę i eksplorację, o etyce i realizacji marzeń – Pan Podróżnik rozmawia ze Sławomirem „Makaronem” Makarukiem.


Trudno jest marzyć o dalekich podróżach w obecnych czasach?

Ależ skąd! Łatwiej niż kiedykolwiek wcześniej.

Ponieważ?

Ponieważ wszystko jest dostępne i niemal podane na tacy. Kiedyś to była prawdziwa sztuka i walka z materią, naginanie systemu. Sporo miejsc było dla nas niedostępnych, podróże były trudne, wymagały licznych zezwoleń. Wyobrażasz sobie, jak w czasach siermiężnego PRLu wyglądały przygotowania do mojego pierwszego wyjazdu na drugi koniec świata, do Meksyku?

Teraz Meksyk to nie jest koniec świata, tylko kierunek wakacyjny na szybkie wyjazdy all inclusive, z lotami bezpośrednimi z Polski i 5* hotelem na miejscu. W przypadku bardziej ambitnych planów nierzadko to kwestia kilku kliknięć i masz komplet: bilety lotnicze na mailu, plan wyprawy, tracki GPS, dziesiątki praktycznych informacji. Dawniej byłeś skazany tylko na siebie i na kombinowanie.

W przestworzach (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne
W przestworzach (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne

Kombinowanie?

Tak, absolutnie wszystkiego. A zwłaszcza rzeczy najcenniejszej: informacji. Sprowadzało się to na przykład do budowania bazy znajomych, rozsianych po całym świecie. Nie było internetu, więc mówimy o ślęczeniu w bibliotekach, o wygrzebywaniu starych map, szukaniu kontaktów, rozmowach z ludźmi, które mogły doprowadzić do zmian planu i przebiegu wyjazdu. O tej całej romantycznej otoczce, która teraz zniknęła lub zeszła na drugi plan.

Dodatkowo w grę wchodził aspekt ekonomiczny. W latach 80. nie było kantorów, aby ot tak kupić sobie walutę i pojechać gdzieś w świat. Pracowaliśmy więc pod wodą i na wysokościach, szukaliśmy źródeł zarobków, dostępu do waluty. Większość naszych himalaistów w tamtych czasach malowała kominy, co było bardzo intratnym zajęciem. A teraz? Problemem najczęściej nie są pieniądze, lecz czas. Chcesz gdzieś lecieć i masz wolne? No to lecisz!

Dobrze, że wspominasz o lataniu. Ty chyba byłeś na to skazany?

(śmiech) Genów nie oszukasz. Mając mamę – szybownika i pilota doświadczalnego, oraz tatę, który robił dokładnie to samo, trudno było nie patrzeć w niebo. Ale to nie takie oczywiste. Pamiętaj, że mój tata zginął w wypadku szybowcowym na pięć miesięcy przed moimi narodzinami, a mama zabroniła mi latać.

Żywiołów jest więcej, pojawiła się woda, która została ze mną na długo. Skończyłem kurs nurkowy w wieku 15 lat, a to nie była wtedy jakaś weekendowa zabawa, tylko osiem miesięcy, z zajęciami basenowymi w zimie. No i potem już poszło z górki…

Z górki pod wodę?

Też. Zaczynałem od nurkowania, a skończyłem na poszukiwaniu skarbów statkiem. A jak coś robić, to robić to dobrze. Zaopiekowaliśmy się z kolegą wiekowym statkiem wielorybniczym, włożyliśmy w niego trochę pieniędzy i serca, przemianowaliśmy na „Harpoonera”. Przez kilka lat miałem fajną bazę nurkową.

To fascynujące zajęcie i świadectwo zmian, nie tylko od strony przygód, ale także spraw technicznych. Obserwuję to z bliska, na przestrzeni lat sprzęt do nurkowania stawał się coraz bardziej skomplikowany, cięższy i droższy.

To trochę jak z pojazdami terenowymi i rajdami, z którymi najczęściej jesteś kojarzony.

No tak. Camel Trophy, Burundi, Belize, Kalimantan, ale i Nyska w Sudanie. Sporo tego było. Na szczęście nie zafiksowałem się tylko na tej jednej aktywności. Gonię marzenia, mając satysfakcję, że sporo z nich już zrealizowałem. Na Azorach filmowałem wieloryby i podwodnych rybaków. W Ameryce Południowej dotarłem do plemienia łowców głów Jibaros. Wciąż odnajduję ciekawe miejsca w Namibii.

Camel Trophy z udziałem Sławka Makaruka (c) archiwum prywatne
Camel Trophy z udziałem Sławka Makaruka (c) archiwum prywatne

PODRÓŻNIKIEM BYĆ…

Spoglądając na listę twoich dokonań podróżniczo-eksploracyjnych, część osób może pomyśleć o bohaterze w kapeluszu, z batem.

(śmiech) Słyszałem to wiele razy, ale ja nie identyfikuję się z żadną postacią, nawet tak ikoniczną jak hollywoodzki Indiana Jones. Robię wszystko po swojemu, jeżeli się sparzę, to pójdzie na moje konto. Jestem Sławomir, Makaron, z Polski.

…i jestem poszukiwaczem przygód.

Tak. Szukam przygód, napędza mnie adrenalina, zabija bezczynność.

Ale przygoda niejedno ma imię. To zawsze musi być wyczyn?

Doskonale, że o to pytasz, ponieważ rodzi to sporo kontrowersji. Nie do końca wiem, czym mierzyć wyczyn. Jeżeli mierzymy go unikalnością, to zamykamy drogę dla wielu naprawdę dużych akcji eksploracyjnych, które nie były unikalne. Czy zrobienie czegoś szybciej niż poprzednicy to już wyczyn, czy jeszcze nie?

Z drugiej strony wiele z moich wyjazdów to była czysta przygoda, której celem nie był żaden wyczyn, ale na przykład głębsze zrozumienie danego otoczenia, zjawisk, ludzi zamieszkujących konkretny obszar. I to jest absolutnie fascynujące, napędza do nowych wypraw.

Sławomir Makaruk i jego wyjazdy (c) archiwum prywatne
Sławomir Makaruk i jego wyjazdy (c) archiwum prywatne

Wyjazd do Gruzji na własną rękę, z plecakiem i tanim biletem Wizz Air – to przygoda?

Pytasz o młodych podróżników? Oczywiście, że tak. Gruzja może być genialnym poligonem wyjazdowym, gdzie możemy połknąć bakcyla przygody. Pod warunkiem, że celem nie jest zwiedzanie barów w Tbilisi czy Batumi. Wycieczka na Kaukaz jest naprawdę czymś ciekawym i innym niż wyjazd do Belgii lub Czech. Nie warto zrażać się tym, że niektórych kręci tylko mega wyczyn lub super egzotyka. A jeśli o podróżach mowa, trzeba uważać, aby nie wpaść w pułapkę myślenia, że to coś bardzo nobilitującego. Czasy się zmieniły.

Rozwiniesz?

Mówię o statusie podróżowania i eksploracji. 30 lat temu, jak rzuciłeś przy stole: „Właśnie wróciłem z Burundi”, towarzyszyły ci zaciekawione spojrzenia. Dosłownie ociekałeś egzotyką. Daleki i oryginalny kierunek, to było coś. Ludzie, a przynajmniej jakaś ich część, którzy mieli wtedy okazję i możliwości kręcić się po świecie, czuli, że są w jakimś stopniu lepsi. Właśnie dzięki temu, że podróżowali.

A teraz?

A teraz, jak wspomnisz o Spitsbergenie, to w rewanżu usłyszysz: „– A, spoko. Mój kumpel, informatyk z sąsiedniego zespołu, właśnie wrócił. Poleciał tanimi liniami, był kilka dni, spał na miejscu w Radissonie, wziął dwie wycieczki fakultatywne i kilka razy dziennie wrzucał nowe zdjęcia na Instagram”. I cały czar tej elitarności, która kiedyś była domeną osób podróżujących w nietypowe miejsca, znika, pryska niczym bańka mydlana.

Nie chcę zabrzmieć jak jakiś boomer czy dziaders, ale teraz wszyscy wszędzie byli, świat stał się globalną wioską. I każdy odczuwa potrzebę, aby od razu o tym informować na Facebooku czy Instagramie.

Ciebie tam za bardzo nie widać…

To świadoma decyzja. Moi koledzy mówią, że robię wszystko, aby nie było o mnie nic słychać w social mediach (śmiech). Wychodzę z założenia, że jak coś zrobię, to opowiem o tym później, a nie wcześniej.

Z wizytą u jednego z plemion (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne
Z wizytą u jednego z plemion (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne

MEDIA SPOŁECZNOŚCIOWE, ETYKA I PODRÓŻE

Czy współczesnych podróżników jest za dużo w social mediach?

Każdy ma swoją miarę, czym jest „za dużo”. Zawodowi eksploratorzy muszą niekiedy robić przysłowiowy wiatr w mediach, aby przyciągnąć sponsorów, utrzymać zainteresowanie swoją osobą lub celem wyprawy. To czysty biznes, tutaj nie ma innej kalkulacji. Z kolei nadpodaż wszelkich blogów podróżniczych, relacji na YouTube czy w innych kanałach powoduje wiele niepożądanych zjawisk, o których wcześniej nie słyszeliśmy.

Spójrz na problem oddziaływania mediów i tego typu relacji na masę turystyczną. Nagle jakieś miejsce staje się modne, w ślad za pierwszymi eksploratorami zjawiają się tłumy naśladowców, zmienia się otoczenie, nastawienie tubylców, przyroda. Influencerzy zachwalają, filmy pokazują piękne otoczenie, liczba turystów wzrasta w ekspresowym tempie. Każdy chce zrobić sobie zdjęcie na Języku Trolla na pograniczu płaskowyżu Hardangervidda w Norwegii, bo przecież ten znany instagramer podróżniczy tam był.

A potem to już idzie szybko?

Za szybko. Dubrownik, ta perła Adriatyku, został zadeptany przez miłośników serialu „Gra o Tron”. To samo egipska Hurghada, która w przeszłości była kameralnym miejscem, a obecnie jest zatłoczona i zanieczyszczona. Obserwuję również Meksyk: wybrzeże, które kiedyś było praktycznie puste, jest teraz zapchane hotelami, a okolice Cancun zmagają się z problemami związanymi ze zniszczeniem środowiska.

Uważam, że należy chronić miejsca o wyjątkowych walorach przyrodniczych przed masową turystyką. I, w skrajnych przypadkach, mocno reglamentować dostęp do nich.

Aż tak?

Jeżeli tego nie zrobimy, kolejne pokolenie będzie miało do dyspozycji mocno zubożony świat. Podziwiamy rafę koralową, ale może warto wprowadzić dzienny limit turystów w popularnych miejscach? Są przecież kraje, które systemowo ograniczyły turystykę, chociażby Bhutan.

To szerszy problem, dotyka także kontaktu z lokalnymi plemionami w Afryce, Ameryce Południowej czy w Azji. Bywałem w rejonach świata, w których białego człowieka można było spotkać raz na pół roku lub rzadziej. Przy każdym takim spotkaniu czułem, że to jest pewnego rodzaju handel wymienny: moje emocje i wrażenia kontra ich wrażenia.

Pomyśl, jak zmienia się tkanka społeczna i podejście do obcych, gdy do takiej wioski w środku dżungli lokalni przewodnicy przyprowadzają w każdy weekend grupy europejskich turystów. Zamiast autentyczności, na miejscu czeka na nich szopka, odgrywana w celu zarobienia pieniędzy.

Wyspy Uros na jeziorze Titicaca…

I dziesiątki innych miejsc. Borneo. Peru i rejony dżungli. Afrykańska sawanna. Wenezuela i Ekwador. Ta lista jest coraz dłuższa.

Etyka podróżnika?

Tak, powinna być z tyłu głowy. Odpowiedzialność. I mądry wybór, pozwalający zachować równowagę między ciekawością świata a szacunkiem dla innych kultur.

Poszukiwanie złota (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne
Poszukiwanie złota (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne

A co z dylematami moralnymi? Czy planując swoje wyjazdy, powinniśmy brać pod uwagę miejsca, które możemy wrzucić do worka z napisem „problematyczne”?

To kwestia wychodzenia ze swojej strefy komfortu i jednocześnie zdrowego rozsądku. Konflikty zbrojne potrafią jak nic innego meblować plany wyjazdów, doprowadzając najczęściej do ich zmiany lub wręcz odwołania. Rajd Paryż-Dakar nie odbywa się na klasycznej trasie i pod klasyczną nazwą – wszyscy wiemy, dlaczego. Nikt nie powinien teraz pchać się do Syrii czy na Haiti, głupotą byłoby planowanie wyjazdu na granicę między Ukrainą i Rosją.

Ale nie tylko o samo bezpieczeństwo chodzi. Nawiązując do wcześniejszego pytania o gwałtownie rosnącą popularność rozmaitych miejsc, zastanówmy się nad naszym turystycznym wpływem na kwestie związane ze środowiskiem i ekologią. Chociażby na plaże w tak lubianej przez naszych rodaków Tajlandii, które muszą być czasowo zamykane, aby ekosystem zdołał odbudować się przed nadejściem kolejnego intensywnego sezonu i fali turystów.


PODRÓŻNICZA ŻĄDZA PIENIĄDZA I REALIZACJA MARZEŃ

Komercja w podróżach i eksploracji to zło?

Wiem, do czego pijesz. Wyjazdy sponsorowane, sprzedawanie samego siebie jako produktu, różne współprace, partnerstwo, pakiety sponsorskie. Tak wygląda spora część współczesnego świata eksploracyjnego. I nie widać innej drogi. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy jest to coś jednoznacznie zasługującego na potępienie lub jednoznacznie dobrego. Ponownie, mogę przywoływać przykłady z czasów mojej młodości, stare kontra nowe.

Kiedyś nie musieliśmy mieć piętnastu sponsorów na jeden wyjazd, nie martwiliśmy się, czy będziemy mieć dostęp do internetu w dżungli lub na pustyni, aby wrzucić podczas wyprawy obowiązkowe dwa posty dziennie z odpowiednim oznaczeniem partnerów wyjazdu i wyeksponowaniem ich logotypów. Zajmowaliśmy się przeżywaniem, a nie relacjonowaniem.

Czasy się zmieniły

Jasne! Sposób komunikacji między podróżnikami a odbiorcami ich opowieści – również. Teraz nie trzeba czekać do powrotu z trzymiesięcznej wyprawy, aby posłuchać swojego ulubionego eksploratora, który opowiada o danym obszarze: wystarczy włączyć internet, obejrzeć filmik nagrany na miejscu, dwie godziny wcześniej, lub wręcz mieć okazję zadać pytanie praktycznie na żywo, na czacie lub komunikatorze. Przypomnij sobie chociażby relacje z bazy pod K2.

Bez komercyjnego podejścia do wyprawy, bez sponsorów, bez patronów niekiedy pewne cele byłyby trudniejsze do zrealizowania, o ile nie niemożliwe do osiągnięcia. Podobnie jest z komercją: możemy narzekać, że na Kilimandżaro musimy wejść z agencją, zapłacić za tragarzy, kucharza i kilka innych rzeczy. Ale bez tego specyficznego biznesu być może nie bylibyśmy w stanie samodzielnie zorganizować wyjazd na najwyższy szczyt Afryki.

Taka komercja paradoksalnie może przyczyniać się do realizacji wielu podróżniczych marzeń.

Zdradzę tobie nieco od kuchni, że ten wywiad pierwotnie miała przeprowadzić z tobą moja koleżanka, Kamila Kielar, znana między innymi ze swoich dokonań na szlakach długodystansowych. Jestem przekonany, że chciałaby zapytać cię o to, jakie wyzwania stoją przed dzisiejszymi podróżnikami i eksploratorami.

Uważam że podróże są „po coś”. Znalezienie tego celu to połowa drogi do sukcesu, którym będzie satysfakcjonujący wyjazd. Takim celem może być ekstremalne nurkowanie jaskiniowe, dotarcie do rzadko odwiedzanego rejonu Afryki, spojrzenie z wyżyn Roraimy, w pobliżu trójstyku granic Wenezueli, Brazylii i Gujany. Ale równie dobrze mogą to być innego typu wyzwania. Mateusz Waligóra wchodzi na Everest, pod który dostał się rowerem. A na szukających czegoś nieodkrytego wciąż czeka sporo miejsc na Alasce czy w północno-zachodnim Tybecie.

Przy takiej eksploracji niewątpliwie wyzwaniem jest znalezienie źródeł finansowania. Umówmy się, najczęściej to nie jest tania zabawa. I tutaj kłaniają się nowoczesne media, poszukiwania sponsorów, cały ten szum, który wokół siebie mogą wywoływać podróżnicy.

Sporym wyzwaniem jest – i tutaj nieco zgaduję, wchodzę na nieznany mi teren – wyróżnienie się z tłumu, odpowiednie zaprezentowanie swojego celu. To pokłosie tej masowości w podróżowaniu, eksploracji lżejszego kalibru, dostępności większej części naszej planety oraz ogromnej ilości blogów podróżniczych, filmów nagrywanych kamerami GoPro lub wręcz telefonami.

Czasy Camel Trophy (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne
Czasy Camel Trophy (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne

A czy są wątki i pomysły nieco mniej ekstremalne, które warto rozwijać?

Są ich setki, tysiące. Eksploracja nie musi być dosłowna, może dotyczyć różnych dziedzin. Antropologicznie mamy jeszcze mnóstwo do zrobienia w różnych częściach świata. Zawsze możemy spróbować też podróżniczo czy eksploracyjnie odczarowywać kraje, które kojarzą się w jednoznaczny sposób, próbując ugryźć je z innej strony.

Wiem o czym mówisz, kilka tygodni temu wróciłem z Iraku…

No właśnie. Na pozór: jaki Irak, jaka turystyka? Przecież tam jest niebezpiecznie, prawda? A przecież to stereotypy, które od dawna nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. I to jest doskonały początek do znalezienia swojej własnej drogi, niezależnie od tego czy będzie wiodła przez wodę, ziemię, powietrze.

Ale nie zgubmy przy tym istotnej rzeczy: niedopasowania ludzi do oczekiwań. Podróżnicy nie zawsze reagują adekwatnie do sytuacji, w której się znajdują. Pierwsze zetknięcie z prawdziwą dżunglą może być dość rozczarowujące. Podobnie z prozą wyjazdów offroadowych. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że nie warto na siłę pchać się w miejsca, których po prostu nie czujemy. A jak już się tam znajdziemy i coś jest nie tak – zalecam szybki powrót.

Fajną sprawą jest cykliczność. Znam ludzi, którzy na przykład planują swój kalendarz wyjazdowy tak, aby urodziny spędzić poza krajem.

W naszej rozmowie padło nazwisko Mateusza Waligóry i jego wyprawy na Everest. Jakie wyprawy cenisz, kogo obserwujesz z polskiego i globalnego światka eksploracyjnego?

Nie chciałbym tutaj kogoś specjalnie wyróżniać czy wymieniać, ponieważ lista jest płynna. Niekiedy wpadają na nią nowe nazwiska, chociażby Pete Casey, który przez kilka lat trawersował Amerykę Południową, od ujścia Amazonki do jej źródeł. Podziwiam samozaparcie i determinację tego faceta, mówimy o wysiłku przekraczającym pojmowanie rozumem.

Ale dobrze, z polskiego podwórka zaglądam na to, co porabia Kamila Kielar czy Łukasz Supergan.

Sławomir Makaruk i jego wyjazdy (c) archiwum prywatne
(bez)krwawe morskie polowania (c) Sławomir Makaruk, archiwum prywatne

Jak ważna dla Ciebie jest natura? Czy offroad, samochody 4×4 się z nią nie gryzą?

Mam to szczęście, że większą część życia spędziłem właśnie na łonie natury, w ponad 100 krajach świata. W wodzie, pod wodą, w dżungli, na pustyni, w górach. No i w powietrzu, nie zapominajmy o powietrzu (śmiech). Gdybym nie lubił natury, gdyby nie była dla mnie ważna, zupełnie inaczej potoczyłyby się moje losy. To, co robiłem i co robię, nierozerwalnie łączy się z naturą.

Samochód terenowy często nie jest celem samym w sobie. Był środkiem do osiągnięcia celu lub jedną ze składowych wyjazdu. Bywa po prostu narzędziem, mniej czy bardziej koniecznym. Daje poczucie komfortu realizacji celu, pewnego bezpieczeństwa ale i zwielokrotnionych możliwości. Nie zgodzę się z tym, że nie jest możliwa koegzystencja tych dwóch światów: techniki i natury. Niekiedy to kwestia proporcji.

A jeśli o proporcjach mowa, jesteś z tych, którzy na tym etapie życia wspominają, czy może planują?

Żyję chwilą i tym, co mogę zrobić. Wspomnienia, owszem, są bardzo ważne. Wiele ze znajomości, które nawiązałem przez te lata włóczęgi po świecie, pielęgnuję do dziś. Tych z czasów organizowania polskich i europejskich selekcji Camel Trophy, z czasów Marlboro Adventure Team czy wypraw Harpoonerem w celu poszukiwania skarbów.

Ale to tylko wspomnienia, a przecież przede mną jeszcze cała masa ciekawych miejsc do zobaczenia, planów do zrealizowania, przygód do przeżycia.

Przygód Pana Makarona?

Dokładnie tak!

Sławomir Makaruk i jego wyjazdy (c) archiwum prywatne
Sławomir Makaruk i jego wyjazdy (c) archiwum prywatne

Powyższy wywiad, który Pan Podróżnik przeprowadził ze Sławomirem „Marakonem” Makarukiem, ukazał się w 26. Outdoor Magazyn

Write A Comment