Lista kierunków turystycznych, które przebojem wdzierają się na podróżniczy, gwarny rynek z szyldem „Gdzie warto pojechać”, wciąż się zmienia, przeobraża, rekonfiguruje. Na jej kształt mają wpływ lokalne i światowe konflikty, polityka, inflacja, łatwość dotarcia, zjawiska atmosferyczne czy chociażby moda. Natura nie znosi próżni, a w bliskowschodnim kotle w ostatnich latach pojawiło się nowe, atrakcyjne danie.

Czy można w trakcie jednego wyjazdu połączyć nurkowanie i leniwy wypoczynek spod znaku plażowania z tak odmiennymi typami aktywności, jak nocleg na prawdziwej pustyni w beduińskim namiocie, trekking w iście księżycowym otoczeniu, wypicie hektolitrów herbaty na gwarnym bazarze, podziwianie jednego z siedmiu nowych cudów świata oraz kanioning? A to wszystko bez rozbijania świnki-skarbonki? Witamy w Jordanii.


INSPIRACJA

– Odrobiliśmy lekcje. Uważnie obserwowaliśmy naszych sąsiadów. I uczyliśmy się. Nazwij to inspiracją – śmieje się Hamza, a jego tubalny głos wypełnia całe pomieszczenie, pachnące kardamonem i jabłkową sziszą. W sklepiku panuje lekki półmrok, powietrze leniwie przecinają śmigła wentylatora zainstalowanego na suficie, dając wytchnienie od upału: na zewnątrz jest ponad 30°C w cieniu.

Gospodarz częstuje mnie jordańskimi przysmakami. Na stół wjeżdża mansaf (jagnięcina przygotowana z jogurtem), na deser – słodka baklawa, a całość popijamy obowiązkową herbatą.

Czuję, że moje receptory zadowolenia pracują w górnej części skali.


Doskonale wiem, o czym mówi Hamza. Ta „inspiracja” to po prostu skopiowanie rozwiązania, które sprawiło, że na południe Izraela, po sąsiedzku, zaczęli docierać turyści z Europy – także z Polski – a lotniska na skraju pustyni Negew oraz stołeczny port w Tel Awiwie zaczęły przyjmować samoloty pomalowane w barwy tanich przewoźników. Jak skusić niskokosztowe i regularne linie lotnicze? Zapewnić im finansowe wsparcie, dopłacając do każdego pasażera, który zechce przylecieć do kraju.

Skutek? Ryanair, Wizz Air i klasyczni przewoźnicy sprawili, że wyjazd do Izraela, zorganizowany na własną rękę, a nie przez biuro podróży, stał się ciekawą alternatywą dla innych kierunków dostępnych z Polski. I dokładnie taką samą drogą idzie Jordania, w której właśnie przebywam. Jordan Tourism Board (JTB) podpisuje kolejne porozumienia z liniami lotniczymi, m.in. z węgierskim Wizz Airem czy irlandzkim Ryanairem. Kusi je wizją czystego zysku: mechanizm finansowego wsparcia oznacza, że przewoźnicy mają świadomość korzyści zaraz po otwarciu nowego połączenia.

Prezes Ryanaira, Michael O’Leary, umie liczyć: pieniądze nie śmierdzą, a jeżeli – oprócz zarobku ze sprzedaży biletów lotniczych i usług dodatkowych – można otrzymać kilkadziesiąt euro za każdego pasażera, który doleci do Jordanii, to nad czym się tu zastanawiać?

Amman (c) Bogdan Nanescu, sander traa, unsplash, panpodroznik.com
Amman (c) Bogdan Nanescu, sander traa, unsplash, panpodroznik.com

Transport to słowo-klucz. Podczas mojej poprzedniej wizyty w Jordanii na ulicach stołecznego Ammanu co rusz natykałem się na rodaków, którzy wykorzystali okazję na tanie, bezpośrednie loty z Polski. Bilet w dwie strony można było kupić już za 200 zł, co stanowi absurdalnie niską kwotę za przelot międzykontynentalny: z Europy do Azji.

Jestem doskonałym przykładem tego, że cena czyni cuda. Nie planowałem tego wyjazdu, ale jak nie skusić się na zakup biletu, którego łączny koszt wyniósł, uwaga, 129 zł, w tym niewiarygodnie tani lot powrotny z Ammanu do Krakowa za… 5,75 zł (nie, to nie pomyłka, lecz jedna z okazji, którą można było złapać, sprawdzając systemy rezerwacyjne oraz rozmaite OTA – online travel agencies).

Bilet Amman - Kraków (c) panpodroznik.com
Bilet Amman – Kraków (c) panpodroznik.com

Jordania to taka nowa Gruzja. Lubimy odkrywać z moją dziewczyną nietypowe kierunki, tym bardziej jeśli są tanie. Do Kutaisi polecieliśmy za 150 zł, spędziliśmy tam świetny przedłużony weekend. Tak samo zrobiliśmy po otwarciu połączenia z Polski do Izraela, chociaż bilet lotniczy był najmniejszym wydatkiem, patrząc na poziom cen na miejscu. Teraz odkrywamy Jordanię. Przylecieliśmy wczoraj, dziś zwiedzamy Amman, a jutro jedziemy zobaczyć Petrę i pustynię Wadi Rum.

…opowiada mi piegowaty Michał z Częstochowy, napotkany na Rainbow Street. Takich turystów-rodaków jest więcej. „Plecakowiczów”, którzy chcą zaznać czegoś nowego. Ale i klientów biur podróży, którzy są spragnieni wizyty na Bliskim Wschodzie, w bezpiecznym i przyjaznym kraju, w kontrze do niespokojnego w ostatnich miesiącach Izraela.

Kto wie, może założenia dotyczące liczby pasażerów w sezonie letnim (od kwietnia do końca października), którzy przybędą do Jordanii drogą powietrzną, przebiją oczekiwania tutejszych władz?

Ostrożne szacunki mówią o 125 tys. turystów. Cóż, zobaczymy za kilka miesięcy. Na razie dołączam do Michała i jego dziewczyny, polując na możliwość uśmiechnięcia się do strażników i wejścia do Wielkiego Meczetu Króla Husajna (Grand Husseini Mosque).

Amman (c) Mohammad Almashni, unsplash, panpodroznik.com
Amman (c) Mohammad Almashni, unsplash, panpodroznik.com

ZAPACHY I SMAKI AMMANU

Lubię Bliski Wschód. Ten specyficzny rozgardiasz, który w stolicy Jordanii przeradza się w kakofonię klaksonów, kurzu, budynków nadgryzionych zębem czasu, obłędnego street foodu, sprzedawców wszystkiego, przyjaźnie machających do mnie palcem i zachęcających do wejścia głębiej, a nie tylko opierania się o witrynę. Lubię odkrywać swoje ścieżki, niespiesznie krążąc po uliczkach, bazarach, wtapiając się w tłum i podsłuchując, o czym mówi ulica, jednocześnie nie rozumiejąc praktycznie niczego.

I ponownie, te słowa wrócą jak mantra: Jordania to bezpieczny kraj, który na mapie tej części świata jawi się jako oaza stabilności. Nie bez znaczenia jest też klimat, który sprzyja różnej aktywności, powodując, że plany wizyty mogą obejmować praktycznie wszystkie miesiące w kalendarzu.


Amman niesłusznie traktuje się jak zło konieczne. Szybki transfer z lotniska, kilka godzin na miejscu i rach-ciach, na południe, w drogę do Petry. To błąd czasami wynikający z pośpiechu, a niekiedy z niewiedzy. Czy mając na talerzu sernik z rodzynkami, wydłubalibyście same rodzynki, zostawiając nietknięte ciasto? Owszem, można – ale po co?

Nie uciekam zatem ze stolicy Jordanii, próbuję się z nią zaprzyjaźnić, szybko łapiąc dobre zapachy podróżniczym nosem. To zwiedzanie w rytmie slow, z zaledwie kilkoma punktami zaznaczonymi na mapie Ammanu wyświetlającej się na ekranie mojego smartfonu. I ze świadomością, że MOGĘ zawitać w ich okolice, ale nie MUSZĘ.

Amman i Cytadela (c) Abdularhman Khewani, unsplash, panpodroznik.com
Amman i Cytadela (c) Abdularhman Khewani, unsplash, panpodroznik.com

Takie właśnie podejście zaprowadziło mnie do restauracji „Hashem” na ulicy Sha’aban, którą miałem oznaczoną jako „Zajrzeć, ponoć najlepsze lokalne jedzenie”. I nie zawiodłem się, choć dla estetów posiłek w tym miejscu może być specyficznym doświadczeniem. Wszyscy dookoła gdzieś pędzą, kilka stołów i kilkanaście plastikowych krzeseł zajętych przez miejscowych, zapachy nęcą. Czuję się jak w Neapolu, gdzie najlepsza pizza to ten tani i gorący kawałek z Antica Pizzeria Di Matteo na Via dei Tribunali, spożywany bezpośrednio na ulicy, z pominięciem jakichkolwiek konwenansów.

Tutaj jest podobnie: kelner łamanym angielskim opowiada o nieskomplikowanym menu, nie ma luksusowych nakryć stołu, z pobliskiego skrzyżowania Sha’aban i K. Hussein dobiegają odgłosy sprzeczki kierowców, którzy spięli się swoimi samochodami niczym dwa robaki, kowale bezskrzydłe, które w dzieciństwie nazywałem tramwajarzami.

Zamawiam kunafę (knafeh) i za moment na talerzu ląduje ów typowy jordański przysmak, a ja ponownie doceniam prostotę – kremowy serek smażony w panierce i polany miodem obiecuje niebo w gębie i kilkaset kalorii, ale przecież na wyjazdach możemy pozwolić sobie na poluzowanie restrykcji związanych z zasadami żywieniowymi, nieprawdaż?

– Jesteś z Polski? Fajnie, ostatnio coraz więcej gości z waszego kraju mamy u nas – szczerzy zęby kelner, posypując moją kunafę dodatkową warstwą pokrojonych pistacji. Ciepłe danie sprawnie znika z talerza, a ja nabieram ochoty na herbatę, mimo iż powinienem już iść dalej, szlakiem zapachów i zabytków.

Jordańskie przysmaki (c) migrationology, panpodroznik.com
Jordańskie przysmaki (c) migrationology, panpodroznik.com

Najedzony – a wiadomo, że jak Polak najedzony, to zadowolony – zanurzam się w historii Cytadeli Ammanu (Jabal Al-Qal’a), spoglądając na stolicę Jordanii z góry. To ikoniczne miejsce, będące milczącym świadectwem minionych czasów. Ammonici, Ptolemeusze, Seleucydzi, Babilończycy, Asyryjczycy, Rzymianie, Bizantyńczycy, Umajjadzi – wszyscy oni odcisnęli ślad swojej cywilizacji i bytności na tym wzgórzu.

To jedno z najstarszych miejsc na świecie, które wciąż jest zamieszkałe – słyszę głos przewodnika, który piękną angielszczyzną opowiada grupce starszych turystów o pałacu Umajjadów, rzymskiej świątyni Herkulesa oraz innych architektonicznych i archeologicznych cudach, które być może czekają na odkopanie i odkrycie.

Nie chcę podawania wszystkiego na tacy, wolę popuścić wodze wyobraźni. Zmieniam więc miejsce mojego wypoczynku, idę oglądać mozaiki na podłodze ruin świątyni bizantyjskiej z VI w., swoje kroki kieruję do Jordańskiego Muzeum Archeologicznego, szukam cienia ratującego przed upałem.


Późnym popołudniem mam okazję oglądać życie codzienne ammańczyków w pobliżu Teatru Rzymskiego. Budowla może robić wrażenie, zwłaszcza na turystach z krajów, w których historia państwowości liczona jest w setkach, a nie tysiącach lat. W czasach antycznych, dwa tysiące lat temu, szukano tutaj rozrywki, a na trybunach mogło zasiąść kilka tysięcy osób. Obecnie jest… w sumie tak samo, aczkolwiek zmienił się charakter emocji, których doświadczamy na miejscu.

Uniwersalny język futbolu przekłada się na jordańskie dzieci, które grają w piłkę, jeżdżą na rowerach, nagrywają filmiki, rozmawiają. Rodziny spacerują, zmierzch zaczyna przykrywać kurtyną dzielnice miasta. Myślami jestem już na południu Jordanii, ale jeszcze chwila, jeszcze moment, jeszcze wizyta w Meczecie Króla Abdullaha I (King Abdullah I Mosque), jeszcze jedna kawa z kardamonem.

Amman (c) Hisham Zayadneh, unsplash, panpodroznik.com
Amman (c) Hisham Zayadneh, unsplash, panpodroznik.com

NUTKA LENISTWA, NUTKA ADRENALINY

Mawiają, że w Morzu Martwym nie utoniesz, bracie. Wyskoczysz na powierzchnię niczym korek, parskając ze śmiechu i pilnując, aby słona woda nie dostała ci się do płuc. Śmieszne uczucie, które jest nie tylko podróżniczym doświadczeniem, lecz także stanowi pouczającą lekcję fizyki na żywo. Za każdym razem, gdy przebywam nad Morzem Martwym – niezależnie od tego, czy po izraelskiej, czy po jordańskiej stronie – nie mogę odmówić sobie przyjemności kąpieli w jednym z najniżej położonych miejsc na świecie.

Nauczony doświadczeniem znalazłem sobie ustronny kąt na plaży, w pobliżu południowego brzegu morskiego, ze strategicznym dostępem do prysznica – po wyjściu z wody obowiązkowo należy obmyć ciało. Mam na sobie stare kąpielówki, których nie będzie mi żal, gdy zniszczy je nadmiar soli. Coś za coś – nagrodą jest dobroczynny wpływ wody z Morza Martwego na organizm.

Jordania i Morze Martwe (c)Tommaso Delton, unsplash, panpodroznik.com
Jordania i Morze Martwe (c)Tommaso Delton, unsplash, panpodroznik.com

Okładam ciało błotem, wyglądam zapewne jak potwór z bagien, ale w ogóle o to nie dbam. Skoro sama królowa Kleopatra uważała to za dar, kimże jestem, aby to kwestionować? W głowie, oprócz przyjemności, wibruje mi tablica Mendelejewa, której część (m.in. brom, fosfor, wapń, magnez) podczas kąpieli wpływa na mój organizm.

Obserwując gwałtowny rozwój uzdrowisk i ośrodków spa, które wyrosły jak grzyby po deszczu po izraelskiej stronie Morza Martwego, jestem dziwnie spokojny o to, że Jordania również odrobi lekcję ekonomii. To nie tylko kwestia poszukiwania kolejnej okazji do przyciągnięcia podróżnych, lecz także zwiększania bazy hotelowej i usługowej na potrzeby ruchu turystycznego.

Czy jest tanio? Niekiedy wystarczy jedynie dostęp do plaży i prysznica. Czy jest drogo? Cóż, nikt nie broni bogatym turystom zatrzymywać się w jednym z 5-gwiazdkowych, luksusowych ośrodków spa, np. w Ma’in Hot Springs Resort & Spa, i w ten sposób korzystać z wyjątkowości tego miejsca.

Ma'in Hot Springs Resort & Spa (c) Ma'in Hot Springs, panpodroznik.com
Ma’in Hot Springs Resort & Spa (c) Ma’in Hot Springs, panpodroznik.com

– Trudno mi odnosić się do cen. Zakładam że ktoś, kto do nas przyjeżdża, wie, czego może się spodziewać – uśmiecha się Fatima, której kruczoczarne włosy kontrastują z alabastrową cerą, niespotykaną w tej części świata. Poznaliśmy się w okolicy Sweimeh, nieopodal plaży Dead Sea, a dookoła nas świeciły neony znanych marek hotelowych. Marriott, Kempinski, Mövenpick… Jest, cóż, światowo.

Fatima to pół-Jordanka, pół-Amerykanka, pracuje jako recepcjonistka w jednym z tutejszych 5-gwiazdkowych obiektów noclegowych i delikatnie dociskana w rozmowie przyznaje, że cennik za dobę w „jej hotelu” rozpoczyna się od 120 dinarów jordańskich. To mniej więcej 640 zł.


Kanioning w Jordanii? Przecież to – na pozór – niemożliwe! A jednak to właśnie tutaj, w Wadi al-Maudżib (Wadi Mujib), panują idealne warunki do zabawy w pokonywanie rwącej rzeki, wodospadów i drabinek. Brodzę więc w płytkiej wodzie kanionu, mając na sobie wściekle pomarańczową kamizelkę ratunkową, telefon komórkowy schowany do wodoodpornego etui i mocne postanowienie dobrej zabawy na tutejszym szlaku, noszącym nazwę Siq Trail.

Podczas prowadzonych przeze mnie prelekcji podróżniczych niekiedy spotykam się z pytaniami, czy taki typ aktywności to ekstremalne ryzyko. Odpowiedź jest prosta: absolutnie nie. Oczywiście nie jest to też zwykły spacer po leśnej ścieżce. Jest mokro, ślisko, musimy się wspinać, pływać, zachowywać ostrożność. Ale twierdzę, że nie jest to coś, czego nie byłby w stanie dokonać praktycznie każdy turysta. Źródeł ewentualnej blokady należy szukać w głowie, a nie w trudnościach technicznych.

Zastanawiam się, jakie są szanse na ucieczkę, jeżeli nastąpiłyby gwałtowne opady, które podniosłyby nagle poziom wody w kanionie i doprowadziły do powodzi błyskawicznej. – Znikome, przyjacielu. „Flash floods” to żywioł, który nie wybacza. Wszystko dzieje się tak szybko, że czasu na ucieczkę po prostu nie ma – opowiada mi Omar, który pracuje jako przewodnik wspomagający turystów na jednym ze szlaków, których początek ma miejsce w Wadi Mujib Adventure Center.

Oczywiście to niepotrzebne czarnowidztwo, niemniej ze względów bezpieczeństwa część szlaków dostępna jest tylko w określonych porach roku lub w zależności od panujących aktualnie warunków atmosferycznych. Turyści mający chrapkę na pokonanie Ibex Trail muszą zawitać tutaj w zimie. Z kolei Malaqi Trail to zabawa dostępna w miesiącach letnich.

Wadi Mujib (c) Barbs25, Previna, cwilco, panpodroznik.com
Wadi Mujib (c) Barbs25, Previna, cwilco, panpodroznik.com

Pokonuję kolejne odcinki szlaku, robiąc przerwy na fotografowanie, w ustalonej kolejności: wyciągam smartfona z wodoodpornego etui, modlę się, aby nie wypadł mi z ręki, mimo jego teoretycznej szczelności na wodę, naciskam ekran dotykowy, denerwuję się, że nie działa, naciskam fizyczny przycisk z boku telefonu, ostrożnie chowam aparat do etui, przemieszczam się dalej.

Kolejne drabinki, kolejne klamry, kolejne liny nad lustrem wody…

Adrenalina wzmacniana widokiem przepięknych formacji skalnych i przezroczystą wodą.

I słońce, które zagląda do kanionów hen, wysoko, ponad skałami i głowami.

Dla szukających oszczędności i znających dobrodziejstwa Jordan Pass (pro forma: to specjalny bilet, który umożliwia wejście do ponad 40 turystycznych atrakcji w Jordanii, w tym Wadi Rum, Petry i Dżarasz, czyli starożytnej Gerazy) nie mam dobrych informacji. Otóż kanioning w Wadi Mujib – nawet na szlakach, na których nie trzeba wynajmować przewodnika, takich jak Siq Trail – wymaga zakupu biletu wstępu, czyli wysupłania 21 dinarów jordańskich (ok. 110 zł). Moim zdaniem to jedne z najlepiej wydanych pieniędzy na turystyczną atrakcję w tym bliskowschodnim kraju.

Wadi Rum (c) Matt Jones, unsplash, panpodroznik.com
Wadi Rum (c) Matt Jones, unsplash, panpodroznik.com

NOC NA PUSTYNI, DZIEŃ W KASYNIE

Gdy byłem dzieckiem, często mrużyłem oczy, patrząc w gwieździste niebo. Wyobrażałem sobie, że zwielokrotniam gwiazdy świecące nad moją głową. Na pustyni Wadi Rum nie muszę mrużyć oczu. I bez tego niebo tutaj jest usiane nimi niczym skóra typowego Irlandczyka piegami. Wciąż rezonują mi w głowie widoki, które zapewniła kilkugodzinna wyprawa jeepem po pustyni: kaniony Abu Khashaba i Khazali, ikoniczny most skalny Um Fruth, bezkres przestrzeni, zdominowanej przez piasek i fantazyjne formacje skalne.

Wychodzę z namiotu, wracam po ciepły polar (noce w regionach pustynnych są chłodne, nawet w letnich miesiącach!), ponownie kieruję głowę do góry, a gwiazdy mrugają do mnie, stanowiąc w połączeniu z brezentowym schronieniem nocleg w hotelu kategorii milion, a nie „zwykłe” 5 gwiazdek. Wadi Rum wygląda surrealistycznie, przypomina marsjański krajobraz – to nie przypadek, że w tej okolicy nakręcono takie filmy, jak Diuna, Czerwona Planeta, Prometeusz, Łotr 1. Gwiezdne Wojny – historie, Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie, Marsjanin czy Lawrence z Arabii.

Rozmyślam o tym, jak bardzo brakuje nam w codziennym życiu takich miejsc i momentów: odcięcia od bodźców zewnętrznych, od telefonu komórkowego, który pika w rytm powiadomień, od gonitwy, od bieżących problemów, od zwiedzania w stylu „muszę zobaczyć / zaliczyć / opisać”. Całkowita redukcja potrzeb.

Wsłuchuję się w pustynię Wadi Rum. Jest noc, ale to wcale nie oznacza, że dominuje absolutna cisza. Pustynia żyje, wydaje odgłosy, otacza nasz obóz namiotowy niczym kołdra. Mogę sobie tylko wyobrazić, co czuje w tym miejscu turysta z Polski, który na co dzień przebywa w zamkniętych pomieszczeniach i mieszka w bloku.

Wadi Rum (c) Juli Kosolapova, unsplash, panpodroznik.com
Wadi Rum (c) Juli Kosolapova, unsplash, panpodroznik.com

U nas w Akabie jest jeszcze w miarę spokojnie. Ale spójrz przez zatokę, na światła izraelskiego Ejlatu. Tam to się dopiero dzieje. Turystom puszczają hamulce i nie o strefę bezcłową mi chodzi. O Tabie nawet nie wspominam, dla wielu osób to „haram”, czyli zakazane.

…prycha Mahmoud, u którego zatrzymałem się w Akabie, mieście na samym południu Jordanii, porcie z dostępem do Zatoki Akaba i tym samym do Morza Czerwonego. Już samo położenie, w sąsiedztwie Izraela oraz Egiptu bywa problematyczne. Polityka miesza się tu do turystyki, a przejście graniczne Yitzhak Rabin – Eilat / Wadi Araba – Akaba często jest zamknięte.

Wszystkim marzy się utopia: możliwość bezproblemowego i taniego turystycznego przemieszczania się między Egiptem, Izraelem i Jordanią. Skorzystałyby na niej wszystkie kraje i miasta w tym zakątku świata: nie tylko mamiąca kasynami i plażami egipska Taba, specyficznie prowincjonalno-kosmopolityczny Ejlat czy stanowiąca wrota do Petry Akaba, gdzie właśnie przebywam. I jak to z każdą utopią bywa – jest niemożliwa do zrealizowania.

Wiza, którą muszą posiadać obywatele większości państw naszego globu, aby dostać się do Jordanii, to najmniejszy z problemów. Tutaj w grę wchodzi bezpieczeństwo, interesy, duma narodowa i dziesiątki innych zależności, które przekładają się między sobą niczym warstwy w indonezyjskim cieście korzennym lapis legit.

Aqaba (c) zeynep elif ozdemir, unsplash, panpodroznik.com
Aqaba (c) zeynep elif ozdemir, unsplash, panpodroznik.com

Zwiedzam więc Akabę, zaczynając od selfie przy ogromnej jordańskiej fladze, którą doskonale widzą sąsiedzi z Izraela, wypoczywając na plaży w Ejlacie. Włóczę się po centrum, buszuję po targu, kupuję przyprawy, cieszę się kolorami i słońcem. Próbuję naprawić sandały, więc odruchowo robię to po europejsku (szukając kleju w centrum handlowym Al Shaeb), po czym łapię się za głowę i przestawiam się na sposób arabski: znajduję szewca w jednej z uliczek Akaby.

Pół godziny (i dwie szklaneczki miętowej herbaty) później oddaje mi sandały – wyglądające jak nowe, naprawione, podklejone, umyte.

Zaopatrzony w wodę znajduję wygodny kąt w okolicy Meczetu Szarifa Husajna ibn Alego (Sharif Hussein bin Ali Mosque). Oddaję się tu rozmyślaniom o meandrach polityczno-socjologicznych, które niestety mają uprzywilejowaną pozycję nad ukształtowaniem geograficznym.

Aqaba w Jordanii (c) aes, usnplash, panpodroznik.com
Aqaba w Jordanii (c) aes, usnplash, panpodroznik.com

NOWY CUD ŚWIATA

Mam szczęście. Trochę mu dopomogłem: kosztowało mnie to 10 dinarów jordańskich (ok. 55 zł) dla nastoletniego przewodnika oraz blisko dwie godziny oczekiwania. Chciałem mieć choć na chwilę Al-Chaznę (Skarbiec Faraona) dla siebie lub z małą objętością głów i aparatów innych turystów. Niekiedy o to ciężko.

Ale udało się, tłum zwiedzających nieco się przerzedził. Petra powoli pustoszeje. Za moment ostatni przybysze będą opuszczać ten teren, który po zmroku zostanie oświetlony lampami i udostępniony zwiedzającym według programu Petra by Night, rozpoczynającego się o godz. 20.30.

Spoglądam na Skarbiec Faraona z punktu widokowego, który zna chyba każdy, kto odwiedził Petrę lub planuje wizytę w Jordanii. Dla wielu to główny i jedyny punkt podróży do tego kraju. Trudno opisuje się miejsce, które unieśmiertelniono na milionach zdjęć, w tysiącach przewodników i dziesiątkach filmów. Stolica królestwa Nabatejczyków już dawno przestała być tylko zabytkiem, pozostałością po antycznych czasach, wpisaną na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO równo 40 lat temu.

Przekornie zastanawiam się: a gdyby tak nie opisać tego miejsca? Przecież KAŻDY, kto myśli o Jordanii, tutaj zawita. Zajrzy do Wikipedii, nakarmi się cyferkami, datami, informacjami. To tak, jakby opisywać Wawel, wieżę Eiffla czy Statuę Wolności.

Można, ale czy trzeba?

Petra (c) Juanma Clemente-Alloza, Dilip Poddar, unsplash
Petra (c) Juanma Clemente-Alloza, Dilip Poddar, unsplash

To przedostatnie miejsce w drodze do skompletowania wszystkich nowych siedmiu cudów świata – kilka tygodni później udało mi się domknąć listę w Meksyku, docierając do prekolumbijskiego miasta Chichén Itzá. Chociaż określenie „kompletowanie” jest w moim przypadku zupełnie nie na miejscu. Nie jeżdżę po to, aby odhaczać punkty na listach.

Nie piszę też po to, aby zmienić reportaż podróżniczy w suchą wyliczankę, którą można odnaleźć w encyklopedii. Dlatego zaglądam do wrażeń spisanych na szybko w moim podróżniczym notesie:

Main Trail, główny szlak przebiegający przez Petrę, to absolutne minimum. Wielka Świątynia, przejście do Monasteru (Klasztoru – Ad-Dajr, Ed-Deir), wcześniej oczywiście tzw. Ulica Kolumnowa czy amfiteatr. Chcąc zobaczyć Skarbiec Faraona, najprościej wybrać szlak Al-Kubtha, na który wypada przeznaczyć minimum 3–3,5 godz., mimo iż odległość do pokonania to zaledwie 3,5 km w obie strony.

I podkreślone dwukrotnie: „nie dać się oszukać, naciągnąć, nabrać!”.

Petra to miejsce, które w pakiecie z oszałamiającą historią, zapadającą w pamięć fasadą Skarbca Faraona – 40 m wysokości, 25 m szerokości – wielkim zespołem Grobowców Królewskich czy skałami dżinów (Suchur al-Dżinn) posiada niezliczone rzesze miejscowych cwaniaków, żerujących na naiwności turystów.

Nic nowego, powiecie – tego samego można doświadczyć w okolicach piramid w egipskiej Gizie. Ale zawsze warto o tym przypominać: brak oporu przed nachalnym wsadzaniem na grzbiet wielbłąda (– Super photo, mister!), bezpłatna herbata, która okaże się najdroższą w całej Jordanii, a także inne sztuczki z ich arsenału mogą spowodować, że zamiast pięknych wrażeń zabierzecie ze wspaniałych ruin miasta Nabatejczyków niesmak.

Petra w Jordanii (c) Ahmad Qaisieh, unsplash, panpodroznik.com
BPetra w Jordanii (c) Ahmad Qaisieh, unsplash, panpodroznik.com

Wiecie, co jest najpiękniejsze? Świadomość niedosytu, który można uzupełnić. To, że Jordania jest dostępna praktycznie dla każdego: dla turysty oczekującego wyjazdu w formule all inclusive, dla podróżników indywidualnych, dla typowych backpackersów-powsinóg, szukających oszczędności tam, gdzie tylko się da.

Nie odwiedzicie podczas podróży jednego z istotnych punktów na turystycznej mapie tego pięknego, bezpiecznego kraju? Zawsze możecie tutaj wrócić. Do Dżarasz, do Rezerwatu Biosfery Dana, do Małej Petry albo do kanionu Burrah, w okolice zamku Montreal (Krak de Montréal) w pobliżu miasteczka Asz-Szaubak (Shoubak) czy do Al-Karak, na White Dome Trail i do Wadi Ghuweir…

A może i na dłuższą wędrówkę po Wadi Rum?

Korzystajcie póki Polskę z Jordanią łączą bezpośrednie loty, a sytuacja geopolityczna nie zmienia jej w Syrię czy Afganistan. Z pewnością wrócicie zachwyceni.

Ulica w Bagdadzie (c) panpodroznik.com
Herbata u ulicznego sprzedawcy (c) panpodroznik.com

Banner Przydatne Strony (c) panpodroznik.com
  • oficjalny serwis Jordan Tourism Board → TUTAJ
  • książka Amadeusza Citlaka „Na Wschód od Jordanu” → TUTAJ

Reportaż w skróconej wersji został również opublikowany w druku, na łamach All-Inclusive (57. numer) pod tytułem „Jordania: bliskowschodni miszmasz”

Reportaż z Jordanii (c) panpodroznik.com

Comments are closed.