Mieszkańcy Tuszetii, górskiego obszaru w północno-wschodniej Gruzji, wiodą nieskomplikowane życie w surowych i skromnych warunkach. Choć ich system wartości różni się nieco od naszego, nie powinniśmy go oceniać. Można za to spróbować porównać te dwa światy i zastanowić się, czy nie zatraciliśmy się w pogoni za wygodami i samorealizacją. Gruzini narzekają rzadziej niż my, choć powodów im nie brakuje. Są wrażliwi, pomocni, uważni i pełni wzajemnego szacunku. O życiu w kraju, który wciąż oddycha tradycją, o ekologii, zdjęciach i szklanym suficie dla kobiet Pan Podróżnik rozmawia z Magdaleną Konik.


Nazwisko zobowiązuje?

(śmiech) Masz na myśli moją miłość do koni, której nawet w nazwisku nie da się ukryć?

Trochę tak…

Konie są ważną częścią mojego życia. Dają mi swobodę, uczą cierpliwości, pozwalają na wiele rzeczy. Fotografuję je namiętnie, także w otoczeniu naturalnych krajobrazów, a nie tylko podczas rajdu, na wybiegu lub w zamknięciu. Na szczęście w miejscu, w którym mieszkam, mam do nich nieskrępowany dostęp.

Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

W miejscu, dodajmy, które nie jest oczywistym wyborem na zapuszczanie korzeni dla kobiety z Polski. Kaukaz brzmi jak obietnica niełatwej przygody.

To zależy, o co dokładnie pytasz.

O trud życia codziennego. Znam dość dobrze Gruzję, mentalność jej mieszkańców. Nagle okazuje się, że w tym patriarchalnym systemie pojawia się niezależna Polka. I dobrze się w tym wszystkim odnajduje.

Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. W gruzińskim społeczeństwie kobieta musi walczyć o swoje prawa mocniej niż my, w Polsce, jesteśmy tego nauczone. Ale z drugiej strony akurat w Gruzji większość znanych mi kobiet z własnymi biznesami turystycznymi, to właśnie Polki. Jesteśmy widoczne, bo zostałyśmy trochę inaczej wychowane. Jak mamy problem, to go rozwiązujemy. Generalnie jednak kobieta w tym kraju musi mocniej pracować na swoją pozycję.

Szklany sufit istnieje?

Oczywiście. Zetknęłam się z nim chociażby w redakcji, w której zaczęłam pracę zaraz po tym, jak 8 lat temu postanowiłam przeprowadzić się do Gruzji. Byłam pełna energii, chciałam pracować w gazecie i rozwijać się jako fotoreporter. Początek był super: stwierdzili, że dziewczyna z Europy, ogarnięta fotograficznie, będzie robić dobre materiały. Ale szybko okazało się, że ich wyobrażenie rozmija się z moim. Uważali, że kobiety bardziej nadają się do tego, aby robić research, siedzieć przy komputerze. A realizacją zdjęć zajmą się mężczyźni, bo to niebezpieczne.

Niebezpieczne?

Tak. „– Wyjazd za miasto jest niebezpieczny, ludzie będą nieufni wobec Ciebie” – słyszałam. Gdy dodałam, że jeżdżę często na stopa, ponieważ w ten sposób poznaję ludzi, z którymi mogę potem zrobić wywiad lub sesję foto, to już w ogóle (śmiech).

A jak jest teraz?

Trochę się do tego przyzwyczaiłam, trochę zmieniłam, trochę samodzielnie wywalczyłam. Nie mam już łatki turystki, przez wiele osób jestem traktowana jak miejscowa. Wrosłam w ten klimat, w to miejsce. Umiem rozróżnić nieufność od specyficznego przejawu opieki, który ktoś z zewnątrz mógłby wziąć jako próbę ograniczenia mojej wolności. To także kwestia tego, gdzie się wychowałeś i jak patrzysz na pewne rzeczy.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

GRUZJA, OVERTOURISM, EKOLOGIA

Masz wrażenie, że turystów w Gruzji jest już za dużo?

Jest ich sporo, to fakt. W 2019 roku, tuż przed pandemią, rząd gruziński chwalił się, że kraj odwiedziło ponad 9 milionów turystów. Brzmi imponująco, ale połowa z tego to tranzyt z Armenii, Turcji, Rosji, Iranu plus handel przygraniczny, który był wliczony w statystykę przejść. I nagle okazuje się, że takich typowych turystów to nawet 3 milionów nie było.

Ale to chyba nadal dużo?

Jak na kraj, który ma ponad 3,5 miliona mieszkańców, to jest bardzo dużo. I nie ukrywajmy, ten kraj nie jest przygotowany na obsługę własnych obywateli, a co dopiero na masową turystykę. W kraju, do którego ludzie przyjeżdżają podziwiać dziką naturę, jest za dużo ścieków i śmieci, system nie wyrabia.

Niestety, w ślad za tym idzie coś, co nazywam cepelią. Pokazywanie czegoś, co nie jest prawdziwe, ważne, żeby się sprzedało. Ludzie wykorzystują turystykę, żeby szybko zarobić, zawyżają ceny i oszukują. A w dobie mediów społecznościowych informacja idzie w świat.

Podobnie jak przekaz: tutaj jest tanio.

Gruzja przez długi czas była dosyć tania. Polacy tam jeździli, odkrywali, mieli fajne relacje z miejscowymi, powiększali swoją wiedzę o tym kraju. No i super. Ale jednocześnie zaczęliśmy mieć wygórowane oczekiwania.

Często słyszę w Polsce: „– Co pani mówi o tej gruzińskiej gościnności, jak mnie tam nikt do domu nie zaprosił?”. Zawsze odpowiadam pytaniem na pytanie: A czy idąc w Warszawie do sklepu po bułki i widząc w centrum grupę Chińczyków, zapraszasz ich do swojego domu, żeby pokazać polską gościnność? Wątpię. Wchodzenie komuś z butami do domu i oczekiwanie, że ta osoba wszystko da nam za darmo? Nie oczekujmy cudów, zwłaszcza w kraju, gdzie się tak mało zarabia.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

Nie sądzisz, że to jest pokłosie tych pierwszych, pionierskich lat? Jak Wizz Air zaczął latać do Gruzji, turyści plecakowi nagle odkryli, że to piękne i przyjazne miejsce, gdzie przywitają nas jako braci, gdzie ugoszczą za przysłowiowy uśmiech.

Tymczasem turystów jest coraz więcej i trudno oczekiwać, żeby ten poziom zaciekawienia i gościnności był taki sam jak na samym początku.

Turystyka plecakowa rozwijała się w Gruzji głównie dlatego, że nie było zbyt dużo infrastruktury (śmiech). Stąd te wrażenia wielu turystów, podkreślających że w Gruzji czują się jak w Polsce, ale to było 20 czy 30 lat temu. Polacy pamiętają to z dzieciństwa, i to jest fajne. Za to niefajne jest podkreślanie tego w takim nieciekawym kontekście.

To znaczy?

Publiczne komentarze, że tutaj jest brudno, a tutaj koń zrobił swoje, tutaj krowa na ulicy, a u nas w Rybniku czy innym Zamościu już tego nie ma. Te komentarze są słyszane i nieistotny jest język, można to wyczytać z mimiki, gestykulacji i tonu głosu. I teraz wyobraź sobie tych wrażliwych Gruzinów, zwłaszcza kiedyś, którzy byli zaskoczeni gwałtownym rozwojem turystyki. Chcieli pokazać, jaki mają przecudowny kraj, a przyjeżdżają ludzie, którzy ich krytykują i na dodatek są roszczeniowi.

Czy słuszne są uwagi podróżników, których razi to, jak dużo śmieci można napotkać w gruzińskich miastach i na szlakach?

Tak i nie. To kwestia spojrzenia, a problem jest głębszy. Kraje Unii Europejskiej najczęściej wysyłają swoje śmieci do krajów biedniejszych i w ten sposób udają, że pozbywają się problemu, przerzucając go na kogoś innego. Gruzja nie eksportuje swoich śmieci, musi sobie radzić sama.

Radzi sobie?

Kiepsko. Wciąż pokutuje podejście, że wystarczy wyrzucić coś przez okno i już, przecież to się samo rozłoży. Ale w erze, gdzie wszystko w Gruzji pakowane jest w plastik, to po prostu niemożliwe. Rozmowa o ekologii na Kaukazie kończy się tym, że działa kilka proekologicznych fundacji, rozdawane są plakaty instruujące, jak się segreguje śmieci. Ale ludzie używają tych plakatów na rozpałkę, do ogniska, w którym palili te śmieci. A zwrócenie im uwagi, że nie wolno palić wszystkiego, ponieważ toksyny przedostają się do wód gruntowych kończy się uwagą „– No co ty tam opowiadasz, ty delikatna jesteś, z Europy”.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

KAUKAZ W OBIEKTYWIE

Na twoich zdjęciach widać przestrzeń, ruch, czuć oddech i emocje. Niektóre z nich wyglądają jak namalowane scenki rodzajowe. Twoim zdaniem ten gruziński overtourism spowoduje degradacją miejsc, które teraz są piękne i dzikie?

Rozmawiałam o tym z Gruzinami. Mam dokładnie takie same obawy: super, że dzięki budowie dróg i poprawie infrastruktury łatwiej będzie dotrzeć w odległe zakątki Gruzji, takie jak Tuszetia. Ale to jest tak delikatna i stara kultura, że ja się po prostu boję o to, iż turystyka ją wykończy.

Tylko turystyka?

Turystyka, demografia i zmiany w jakości życia. Spójrz na liczby. Podobno w Tuszetii mieszkało kiedyś 10 tysięcy ludzi, były 52 wioski. Dzisiaj funkcjonują 22, w większości w letnich miesiącach. Mignęły mi kiedyś dane, pokazujące, że około 1500 mieszkańców przyjeżdża tu latem. Szczerze? Miałabym problem, żeby podczas świąt naliczyć 500 osób. I to są święta, które przypadają na przełom lipca i sierpnia. Czasami są one ważniejsze dla wielu ludzi niż Boże Narodzenie i Wielkanoc razem wzięte. Bo to są ich święta.

Kiedyś podróż z Tuszetii na niziny była wielkim wydarzeniem, należało przejść przez góry. Nie było telefonów, więc wcześniej umawiano się, że na przykład po pełni księżyca trzeba być na przełęczy, ponieważ z dołu przyjdzie rodzina i dalszą część drogi odbędzie się wspólnie.

A teraz?

A teraz jest droga. Co za tym idzie, jeżeli pokazujesz komuś, że masz wygodniejsze życie tam na dole, gdzie wszystko rośnie w nadmiarze, w Kachetii masz zboże, owoce, warzywa, winogrona, możesz produkować wino, pola są nawadniane z każdej strony – no to po co jechać w góry i tam żyć?

Stałych mieszkańców Tuszetii zastąpią osoby przebywające tam tylko w celach zarobkowych i turyści, żądni „oryginalności”?

Absolutnie nie. W wielu miejscach dumni miejscowi nie wpuszczą obcych, nawet z innych regionów, mimo że miejsca te się wyludniają. Ale zmiany, o których mówiłam, to tylko jedno z ogniw łańcucha. Chodzi również o mentalność, o podejście. Gdy obserwujemy rozwój turystyki w krajach biedniejszych niż europejskie, jak na dłoni widać, że wszystko może wymknąć się spod kontroli. I w pewnym momencie turysta ma lepsze prawa niż obywatele, jest ważniejszy od mieszkańców, od ich tradycji, kultury. Nieważne, co robi – ważne, aby przynosił zysk.

Co z tymi zdjęciami, z łapaniem chwil ulotnych?

Zanurzam się w tym w pełni. Pamiętam, jak starszy pan w jednej z tuszeckich wiosek zapytał się, po co robię tyle zdjęć: a może jestem szpiegiem? Dla wielu Gruzinów fotografowanie jest zbędną czynnością, przecież wszystko można zapamiętać i potem wracać do tych wspomnień. Dla mnie nie.

Niekiedy to walka z materią, z kreatywnym rozwiązywaniem problemów. Ot, chociażby z niektórymi świętymi ścieżkami, którymi nie mogą chodzić kobiety. Albo z świętymi miejscami, do których ja, jako kobieta, mam zakaz wstępu. W teorii oznacza to, że nawet gdybym chciała mieć materiał z tej uroczystości lub miejsca – to nie będę w stanie.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

A w praktyce?

Pytam się, czy nie ma problemu, aby ktoś inny, mężczyzna, zrobił zdjęcia. Mam kilka zaufanych osób w różnych wioskach, którym mogę powierzyć swój aparat. Ale za każdym razem jest to dla mnie, przyznam szczerze, trudne: wytłumaczenie tej osobie, w jaki sposób działa aparat, w którą stronę celować. Niekiedy było strasznie, niekiedy śmiesznie.

Śmiesznie?

Wyobraź sobie, że przekazałam kiedyś swój aparat zaufanemu Gruzinowi. A on postanowił zostać takim jednodniowym artystą w swojej tuszeckiej wiosce. No i zaczął kręcić każdą gałką, przyciskać wszystkie możliwe wypukłości. Po czym zniknął i nie wracał przez pół godziny z tym aparatem, i to przed wyścigiem, który chciałam uwiecznić – a wysłałam go do świętego miejsca, gdzie miał zrobić jedno zdjęcie i wrócić.

Zniszczył go?

A skąd, w życiu! Po prostu stwierdził, że skoro ma aparat, to wszystkie dziewczyny po drodze uwieczni i zrobi im zdjęcia. Oczywiście, zdjęcia były nieostre i prześwietlone. Na szczęście wrócił i wszystko dobrze się skończyło.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

Na ile „kradniesz duszę” zdjęciami na Kaukazie?

Nie tyle kradnę, co próbuję przekazać ducha i emocje tej ziemi i jej mieszkańców. Ważne jest, aby umieścić wszystko w odpowiednim kontekście i wiedzieć, jakie miejsce ekspozycji danego zestawu fotografii jest potrzebne. Wydruk wielkoformatowy, galeria, wystawa, ale i media społecznościowe.

Facebook to nie jest najlepsze miejsce do publikowania zdjęć, traci się na jakości, kompresja – niemniej dzięki temu mogę podpisać zdjęcie i mieć nadzieję, że trafi do większej grupy odbiorców.

Chodzi o prawa autorskie?

Nie do końca. Prawo autorskie obowiązuje w Gruzji od kilku lat, i chyba nie wszyscy o tym jeszcze wiedzą (śmiech). Ale mogę opisać dokładniej dane miejsce, zwyczaj, opowiedzieć o kulturze. I, przy okazji, pokazać miejscowym, że żyję wśród nich z poszanowaniem ich zasad.

Podpis pod zdjęciem ze świętego miejsca, wyjaśniający okoliczności jego powstania i zawierający nazwisko autora, może dla nas, w Tuszetii, być czymś ważniejszym, niż się wydaje.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

TRADYCJA PONAD WSZYSTKO

Uderza mnie jedna rzecz: mówisz „dla nas”, „my”. Ty mentalnie jesteś już stamtąd…

Czasami mam wrażenie, że już do Polski nie pasuję. Spójrz, cały czas się uśmiecham. W Polsce ludzie na siebie nie patrzą, nie uśmiechają się do siebie. W Gruzji żyje się często skromniej, jest wiele powodów do narzekania… a jednak to narzekanie słyszy się rzadziej, ludzie są pomocni, uważni, obserwują siebie nawzajem.

Czasami, pokazując warunki mieszkania w wioskach na Kaukazie, dostaję pytania, jak można żyć w taki sposób. Doświadczyłam takich warunków. I szczerze? Nie stanowią dla mnie problemu. Wręcz przeciwnie, pogoń za wygodą i samorealizacją sprawia, że zatraca się wdzięczność za to, co się ma. To chyba oddala mnie od Polski i jednocześnie przybliża do Gruzji.

No tak, niektórzy tytułują ciebie jako Konikaidze.

(śmiech) To jest fantastyczna historia! W trakcie pandemii utknęłam w jednej z tuszeckich górskich wiosek – pierwotnie miałam robić zdjęcia dla parku narodowego, na miejscu okazało się, że pogoda się zepsuła i nie mam jak wrócić. A że wstrzymano loty cywilne, nie pozostało mi nic innego, jak cierpliwie czekać.

Siedziałam więc w naturalnej izolacji, otoczona przez góry, w towarzystwie 10 osób – mieszkańców, z których znałam wszystkich poza jednym właścicielem guest house’u. Okazało się, że 13 marca były jego urodziny. Organizujemy więc małą imprezę, wszyscy siedzimy w kuchni i lepimy chinkali, są śpiewy, żarty, robię zdjęcia. I nagle słyszę z jego ust słowa: „– Wiesz co, tutaj zawsze będziesz obca”. I nagle zapada cisza.

Zrobiło się niezręcznie?

Od razu odpowiedziałam: „– Ale miejsca swojego urodzenia nie zmienię, pochodzenia też nie”. I wtedy padło: „…chyba, że będziesz mieć tuszeckie nazwisko”. W tej części Gruzji tradycja to rzecz święta, nazwiska kończą się na –idze. Więc na szybko dołożyli do mojego nazwiska ten człon, no i zostałam przez mieszkańców mianowana Konikaidze.

Co ciekawe, gdy helikopterami wojskowymi otrzymywaliśmy później zaopatrzenie i prowiant – paczki dla mnie były podpisane jako Magda Konikaidze.

Tuszetia w obiektywie Magdy Konik (c) archiwum Magdy Konik
Tuszetia w obiektywie (c) Magda Konik arch. prywatne, panpodroznik.com

I jak się z tym czujesz?

Przy moich życiowych perypetiach i podejściu do różnych spraw, powinnam mieć na nazwisko Kamikadze (śmiech).

Na ile patriarchat w Gruzji to kwestia tradycji?

Gruzini są bardzo związani ze swoją rodziną – i ta rodzina może na nich wymóc pewne decyzje. Zarówno podtrzymujące tradycję, jak i otwierające na nowoczesność. Dużo zależy od tego, jak rodzina jest postępowa, czy ktoś z najbliższych wyjeżdżał za granicę i czy miał po prostu jakieś inne wzorce.

Dla turysty zrozumienie panujących tu zasad może być problemem?

Jeżeli jesteśmy gdzieś gośćmi, powinniśmy uszanować zwyczaje gospodarzy, ich sposób życia. Komentowanie można zostawić na później, gdy wrócimy już do Polski. Dotyczy to praktycznie każdego aspektu związanego z życiem w tej części świata.

Dam przykład. W wielu miejscowościach na Kaukazie jest tak, że najmłodszy syn musi opiekować się swoimi rodzicami. I nie ma możliwości, aby załatwić jakąkolwiek inną opiekę, nawet gdy dysponujemy sporym majątkiem.

Tradycja jest prosta: opieka oznacza, że najmłodszy syn zabiera rodziców do siebie. Czy my, Polacy, mamy prawo to oceniać? Mówić takiemu Gruzinowi, że są inne rozwiązania? Przy okazji, zwróć uwagę na to, jak wiele rzeczy w Polsce właśnie „załatwiamy”.

Jako fotograf na pewno znasz powiedzenie, że amator martwi się o sprzęt, profesjonalista o pieniądze, a mistrz o światło i impresje. Z jakimi trzema impresjami kojarzy ci się Gruzja?

Z korzeniami, które mają ogromne znaczenie. Z wielką dumą, która wynika z tysięcy lat bronienia swojej tożsamości. A jednocześnie z wielkim luzem i czasem dla przyjaciół.

To wszystko?

Dodałabym przestrzeń do oddychania i ucieczki myśli.

Magdalena Konik (c) archiwum prywatne
Magdalena Konik (c) archiwum prywatne

Powyższy wywiad, który przeprowadziłem z Magdaleną Konik, ukazał się w 24. Outdoor Magazyn

Komentowanie jest wyłączone.