O POLSKICH PODRÓŻNIKACH, KASIE I KREACJI
Co z twoją planowaną książką?
„W poprzek kontynentów”? Powstaje. Ale na to potrzeba jeszcze trochę czasu. Aktualnie bardziej zajmuje mnie aktywność zawodowa i pomoc innym w pokazywaniu swoich wyjazdów, jako organizator festiwali podróżniczych, chociażby mojej autorskiej Wanogi w Wejherowie.
Bez własnych prelekcji? Nie odczuwasz potrzeby zaspokajania tego głodu medialnego, pokazywania wszędzie: tu byłem! To zrobiłem! Tam dotarłem!
Nie, nigdy nie miałem takiej potrzeby. Ale wiesz, to jest bardzo ciekawa kwestia. Teraz to jakaś plaga – jestem szefem jednego z festiwali… i widzę, jak namolni są niektórzy polscy podróżnicy.
Namolni?
Tak. To jakieś wariactwo. Wyobraź sobie, że to nie jest kwestia tylko nieznanych szerzej osób. Naprawdę znani polscy podróżnicy potrafią dość intensywnie wpraszać się ze swoimi prezentacjami na festiwale i spotkania podróżnicze. Wydzwaniają, wysyłają po kilka razy te same informacje.
W trakcie jednego sezonu?
(śmiech) Niekiedy w trakcie jednego tygodnia. To widać bardzo mocno, jeżeli patrzysz na to od strony organizatora festiwali podróżniczych. Nadpodaż ludzi, którzy gdzieś jadą tylko po to, aby potem móc zaistnieć.
Zaintrygowałeś mnie. Po co to robią?
Ponieważ traktują podróż jak towar.
Yyy?
Już na etapie jej planowania wychodzą z założenia, że podróż nie ma być przyjemnością, tylko sposobem na medialne zaistnienie. Ktoś jedzie do jakiegoś kraju lub regionu świata, mając już w głowie wizję, że potem taką podróż sprzeda, pokaże na festiwalach podróżniczych, będzie prezentował całość w różnych mediach.
„Za parę dni, proszę pana, to się dopiero zacznie: wywiady, autografy, wizyty w zakładach”?
Tak. Jak widać, Seksmisja wciąż jest kopalnią aktualnych cytatów, nawet w odniesieniu do turystyki.
Poważnie aż tak jest źle z polskimi podróżnikami i zaawansowanymi turystami?
Nie, generalnie jesteśmy jako naród głodni świata i pięknie go zwiedzamy. Ale są sytuacje, że ręce opadają. Dzwoni ktoś i mówi: „słuchaj Michał, za kilka miesięcy jadę tu i tu, z chęcią pokażę na twoim festiwalu w przyszłym roku prelekcję z tego wyjazdu”. I mówi to, nie wiedząc, co tam na miejscu przeżyje.
Rezerwuje sobie prelekcję?
Może nie tyle rezerwuje, ale zastanawiam się zawsze w takich przypadkach: człowieku, skąd wiesz, jak ta podróż będzie wyglądać? Czy będzie interesująca? Czy warto się nad nią pochylić i pokazać szerszej publiczności? A jak coś się stanie, czego nie będzie można pokazać? Bądź wrócisz bez jednego zdjęcia… albo wręcz nie wrócisz?
A może to kwestia łatwości podróżowania i chęci dzielenia się tym z innymi? Świat stał się globalną wioską, wsiadasz w samolot, wysiadasz na drugim końcu kuli ziemskiej…
Bariera odległości przestała być przeszkodą, to fakt. Ale chciałem zwrócić uwagę na coś innego, mniej oczywistego. Dla wielu osób ta powszechna dostępność tanich środków transportu to tylko zachęta, aby zarabiać na podróżach.
Ja tego nie neguję, jeżeli ktoś na przykład sprzedaje zdjęcia ze swojej podróży, to fajnie. Ale widzę sens w przypadku, gdy był to tylko jeden z elementów wyjazdu, a nie cel sam w sobie, pod płaszczykiem bezinteresownych idei. Niestety, takich zawodowych „podróżników od sprzedaży” mamy w Polsce coraz więcej.
Jak dużo?
Kilkanaście, kilkadziesiąt osób.
A dlaczego powiedziałeś: „niestety”?
Osobiście nie przemawia to do mnie, czuję absmak… i to dość mocny. Spora część z tych osób to „bezplecakowcy”: nie mają rodzin, dzieci, innego typu zobowiązań-plecaków. A na podróżowaniu da się, wbrew pozorom, zarobić.
Tak?
Oczywiście. Chociażby kwestia sprzedaży zdjęć, realizacji różnych akcji partnerskich, testów sprzętu. I tego, kim dany podróżnik jest… lub na kogo się kreuje.
Co z tym kreowaniem?
Problem stary jak świat. Przez to, że wielu turystów z ambicjami bycia podróżnikami starannie tworzy swój obraz, także sposobem wysławiania i tym, jak prezentują swoje wyjazdy – osoby, które mają problem z publicznym dzieleniem się w atrakcyjnej formie swoimi przeżyciami, z góry stoją na przegranej pozycji.
Do tego dochodzi skala wyzwań: czasami łatwiej zaistnieć na Facebooku czy Instagramie jakąś pierdołą, ale wykreowaną i pokazaną w niebanalny sposób, niż „sprzedać” naprawdę pionierskie wyczyny.
OK, ale co jest ważne? Czy podróż, która ma coś odkryć, dać coś z siebie – czy może podróż jest tylko środkiem do tego, aby być sławnym, zaimponować w swoim środowisku i internecie?
Nie musisz mnie o to pytać, ponieważ doskonale znasz moją odpowiedź na tak zadane pytanie.
Wiesz, mam sporo znajomych, którzy do absurdu doprowadzili polowanie na kreski lotnicze – zaznaczają w specjalnych serwisach odbyte loty, które układają się w skomplikowane wzory siatki połączeń, wzbudzając niekiedy zazdrość innych, mniej podróżujących.
I to jest dowód na ich podróżowanie? A jak ktoś trasę z Lizbony do Warszawy odbył drogą lądową, a nie samolotem, na przykład autostopem, poświęcając na to tydzień i mając niesamowite przygody – to jest gorszy od tego, który pochwali się taką kreską z czterogodzinnego lotu? Nie rozumiem tego 🙂
Polacy stali się mistrzami świata w storytellingu, opowiadała mi o tym ostatnio Dagmara Bożek, polarniczka i autorka książek, podczas naszego wywiadu. W kreowaniu nie do końca odpowiadającym rzeczywistości relacjom z podróży, wyjazdów. Czy to zjawisko, które będzie narastać?
Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Dla mnie i dla moich znajomych podróż jest sama w sobie wielką atrakcją, super frajdą. Ale nie wiem, jak się będzie zachowywać młode pokolenie. Śmiem twierdzić, że będzie coraz więcej przypadków, że ludzie będą chcieli zaistnieć jako podróżnicy, super-turyści… tylko czy to będzie masowe? Boję się, że to będzie szło w kierunku radykalizacji.
O DZWONECZKACH, KASZUBACH, SYBERII I FAST-PODRÓŻOWANIU
Czy zawsze musi być mocniej, wyżej, dalej, głębiej?
A po co? (śmiech). Zawsze będą ludzie, którzy będą chcieli zrobić coś jako pionierzy – ale nigdy mnie to nie kręciło. Nie mówię, że nie byłem zanurzony w eksploracji, robiłem przecież dość ambitne rzeczy
Chyba zbytek skromności. Umówmy się: Ameryka Południowa w poprzek czy trasa wiodąca granicą Europy i Azji to nie są rzeczy, które może zrobić każdy, włącznie z zaawansowanymi turystami czy podróżnikami.
Robiłem to z potrzeby, miałem taką fanaberię, nie planowałem zaistnieć z tym w mediach. Powiem więcej: medialnie byłem mocny, stacje telewizyjne, wywiady, jakoś mnie to nie kręciło. Jak patrzę na niektórych obecnych polskich podróżników, to widzę, że oni sobie z tą sławą, famą w środowisku (która trwa niekiedy zaledwie chwilę, kilka tygodni czy miesięcy) najzwyczajniej w świecie nie radzą. Tracą swoją naturalność, udając i kreując się na kogoś, kim nie są w istocie.
Michał, serio nie myślisz o cyfrach, liczbach, wyzwaniach? Masz ponad 100 krajów za sobą, łatwo o podejście: „a może spróbować odwiedzić każdy?”
Nie. Nie mam takich myśli. Już prędzej myślę o dzwoneczkach.
Dzwoneczkach?
Tak, zbieram dzwonki z różnych krajów, mam tego naprawdę całą masę, od kilkunastu lat moja kolekcja systematycznie rośnie. I to właśnie powoduje, że czasami mam ochotę wstąpić do jakiegoś kraju, ponieważ nie mam dzwoneczka. Ale to tylko drobiazg.
Jak te dzwoneczki rozpoznajesz? Każdy ma napis, identyfikujący miejsce? Nie wiem, „made in Uruguay”?
(śmiech) Czasami to trudne – chociażby spoglądając na ten z Wysp Zielonego Przylądka. Moje dzwonki to pełen przekrój: niektóre są wprost ze sklepów z pamiątkami, czasami dostaję od kogoś życzliwego, albo znajomi o mnie myślą w tym temacie. Autostop także bardzo mi w tym pomógł, jeden z moich piękniejszych dzwonków otrzymałem podczas stopowania w Jemenie, który aktualnie ogarnięty jest wojną. Młode pokolenie tego może nie zrozumieć, ale przedmioty posiadają swoją moc.
Wciąż powtarzasz: „młode pokolenie”. Czujesz się starym, oldschoolowym podróżnikiem?
Nie. Może nie tak, może źle to zabrzmiało, ale widzę jednak pewną różnicę pokolenia między mną i obecnymi 20-latkami. Inny sposób pojmowania wartości, inny sposób spojrzenia na podróże, pozyskiwania informacji.
Dla wielu młodych ludzi sprawa jest prosta: gdy gdzieś jadą, to patrzą w internet – i to, co widzą na Facebooku czy w mediach społecznościowych, ta informacja jest dla nich wystarczająca. Nie weryfikują podanych w sieci informacji, po prostu przyjmują je jako pewnik. Kiedyś to była podstawa, aby móc porównać, dowiedzieć się czegoś ciekawego.
Ale mówisz o dywersyfikacji?
Tak i nie. Zobacz, dzisiaj ludzie jadą gdzieś po to, aby walnąć sobie selfie i wrzucić w media społecznościowe. Trolltunga? Super na fotkę! Ale nie zadają sobie trudu poczytania o tym miejscu i o najbliższej okolicy, poszukania różnych innych ciekawych informacji.
I, co ciekawe, nie chcą wchłaniać danego kraju, chociażby poprzez rozmowy z miejscowymi. Fast-podróżowanie, potem nierzadko kończące się powielaniem bzdur i stereotypów o danym miejscu.
Fast-podróżowanie? Ale niekiedy jest odwrotnie, to turysta wie więcej o danym miejscu, chociażby dzięki informacjom zamieszczonym w internecie. Podczas mojego ostatniego pobytu na Syberii okazało się, że o rzeźbie będącej od kilku lat symbolem Bajkału, znakomita większość miejscowych nie miała nawet pojęcia.
(śmiech) Być może takie informacje nie są dla nich potrzebne? Albo to, co my uważamy za symbol, dla nich takim symbolem już nie jest? Popatrz na Kolosy, to największa impreza podróżnicza w Polsce i okolicach. Niektóre informacje, które padają podczas części prezentacji, są żywcem wzięte z internetu, a nie z realnych badań na miejscu.
To ta dywersyfikacja, o której wspomniałeś. Aby korzystać z internetu, lecz również (a może przede wszystkim) rozmawiać z miejscowymi. Ja dzięki temu mam do dziś sporo znajomych na całym świecie – i te przyjaźnie funkcjonują.
Zostawmy już ten światek podróżniczy. Rozmawiamy niedaleko portu lotniczego w Trójmieście, mamy ze sobą plecaki, obydwaj zwiedziliśmy większą część świata. Gdzie chciałbyś teraz lecieć?
Ameryka Południowa, zwłaszcza Kolumbia. I Syberia. Te miejsca kocham, tam bym od ręki miał aklimatyzację. I jeden i drugi region na świecie wywołuje ciepłe uczucie w moim serduszku. O Syberię nieco się boję – mam nadzieję, że nie będzie zadeptana przez masową turystykę. Już teraz południowo-zachodni Bajkał jest skolonizowany przez chińskich turystów. Ale pewne rejony będą dzikie, bo Syberia jest ogromna.
A nieodkryte miejsca? Kojarzysz sytuację z Sentinelem Północnym i próbę dostania się na wyspę, gdzie mieszka plemię odcięte od cywilizacji?
Tak, o ile pamiętam, ostatnia taka historia skończyła się dość tragicznie, śmiercią młodego podróżnika. Nie rozumiem tego pędu dostania się gdzieś za wszelką cenę. Miałem w swoim turystyczno-podróżniczym życiu wiele sytuacji, w których najbezpieczniej było po prostu się wycofać. Nie ma sensu brnąć w coś, co może skończyć się źle. Tutaj zabrakło chyba wyobraźni.
↓ ciąg dalszy na kolejnej stronie ↓
Komentowanie jest wyłączone.