22 lutego 2021 roku zapowiadał się jak każdy poniedziałek: klasyczny, poweekendowy szał ogarniania rzeczywistości. Jak grom z jasnego nieba dotarły wiadomości z Tanzanii: Olek Doba nie żyje, zmarł na szczycie Kilimandżaro, tuż po wejściu na sam szczyt. Druzgocąca myśl: jak to?! Człowiek, który posiadał bilet na nieśmiertelność, którego znałem od blisko 20 lat, którego nie pokonała żadna woda… nie siądzie już ze mną do stołu, nie uśmiechnie się szelmowsko, popijając piwo i dowcipkując z mojej brody?
Ciężkie zadanie: jak ująć taką postać jak Aleksander Doba w jednym cytacie. Kim był Olek?
Trzykrotnie przepłynął Ocean Atlantycki kajakiem. Ma na koncie blisko 100 tys. kilometrów w wodzie, ale najlepiej czuje się w powietrzu. Przeżył 40 dni w Trójkącie Bermudzkim, napad bandytów w dżungli Amazonii, ale najbardziej boi się nudy. Ceni swoją brodę, nie zamierza iść na emeryturę, mimo 70 lat na karku twierdzi, że ma ich zaledwie 34. Ilością wydzielanej energii obdzieliłby niejedną małą elektrownię. Zachęca do podróżowania nie tylko palcem po mapie, bo jak mówi, podróżować znaczy żyć. Namacalny dowód na to, że „stary człowiek i może”. Sam twierdzi, że niepowodzenia go tylko motywują.
Z kilku wywiadów, które przeprowadziłem z Olkiem, najbardziej zapadł mi w pamięć ten z 2016 r., który był bezładnym strumieniem kropel naszej rozmowy podczas półprywatnego spływu w okolicach Polic. Jak żaden inny, pokazuje Olka takim, jakim był: szalonego i uśmiechniętego, pełnego niepohamowanej energii, inspirującego i skromnego faceta, który właśnie został Podróżnikiem Roku National Geographic. Włóżcie zatem kapok i wsiadajcie ze mną do żółtego kajaka, gdzie już czeka Aleksander Doba.