Category

Globtroter

Category

Mikołaj nie przyniósł w tym roku prezentów? Polećcie do Laponii i nawrzucajcie mu osobiście! Czy można sprawić sobie – i swojemu dziecku – lepszą niespodziankę w trakcie ferii zimowych niż wycieczkę do… prawdziwej wioski świętego Mikołaja? Wypad do fińskiego Rovaniemi może na długo zapaść w pamięć wszystkich uczestników, nie tylko dzieci 😉

Mistrz sztuki prawidłowego oddychania, edukujący w tym zakresie setki rodaków. Wielbiciel zimna pod każdą postacią, traktujący niskie temperatury jako element nie tylko treningu, ale dążenia do zdrowia i równowagi. W wolnych chwilach udziela się charytatywnie i spływa 900 km na SUPie po polskich rzekach. O roli, jaką pełni oddech, wpływie zimna na organizm i holistycznym podejściu do życia rozmawiam z Maciejem Szyszką.

Osoby, które są na bieżąco z promocjami i okazjami na tanie loty – i jednocześnie uwielbiają nietypowe kierunki podróży – od wczoraj gorączkowo szukają wolnych terminów na wyjazdy w okresie grudzień 2023 – marzec 2024. Powód? Najnowsza promocja linii lotniczej Pegasus.

Brzmi to jak bajka, szczególnie dla osób, które wcześniej miały już okazję podróżować do „nietypowych” krajów – i pamiętają jakie są (zazwyczaj) ceny biletów lotniczych. Ale to nie jest bajka: ultra tanie bilety wciąż są w sprzedaży. Na mailu Pana Podróżnika pojawiły się nowe rezerwacje, a chęć zakupu kolejnych ograniczona jest tylko z jednego powodu: braku wolnego czasu w kalendarzu na odbycie podróży.

Bilety z Polski do Iranu za mniej niż 340 PLN? Irak (sic!) z Charleroi za mniej niż 300 PLN? Kirgistan (z Pragi) za mniej niż 420 PLN? Jak to możliwe? I czy takie bilety można kupić bez żadnych problemów?

Szukasz okazji na porównanie bożonarodzeniowych jarmarków w Krakowie, Gdańsku lub we Wrocławiu z tymi słynnymi, odbywającymi się w Niemczech? Dlaczego nie sprawdzisz tego osobiście? Tym bardziej, że jednodniowa wycieczka lotnicza – która sama w sobie może być atrakcją – z Polski do Niemiec oraz wizyta na Weihnachtsmarkt w Dortmundzie będzie kosztować Ciebie równowartość wypadu do kina i późniejszej wizyty w McDonald’s celem spożycia Burgera Drwala w towarzystwie 2-3 osób 🙂

Nie wierzysz? Sprawdź szczegóły!

Piszę ten felieton w pociągu relacji Warszawa Główna – Praha Vršovice (wysiądę w Katowicach), siedząc w wagonie restauracyjnym i mając przed sobą półlitrowy szklany kufel z zimnym czeskim piwem, Gambrinus Original 10. Piwo mile orzeźwia, staccato mijanych słupów wysokiego napięcia stanowi widoczny dowód na sprawne przemieszczanie się z centrum na południe w ten listopadowy dzień. W kieszeni mam rachunek za powyższy trunek. 9 PLN, ok, w sumie wyszła dycha, ponieważ obsługa nie miała jak wydać złotówki reszty, a ja machnąłem na to ręką.

Wróć. Ile? 9 PLN. Nie, to nie pomyłka. To cena 0,5l piwa w pociągu. I nie, nie jestem w polskim wagonie restauracyjnym, tylko w wagonie bistro České dráhy (ČD), ciesząc się, że tym razem trafiłem na czeski, a nie polski skład. Powód? W polskim pociągu miałbym do dyspozycji wagon WARS, gdzie najtańsze piwo to Łomża Jasne, które kosztuje 15 PLN, a alternatywą jest piwo Jan Olbracht w cenie 17 PLN.

Czy tylko ja czuję, że jestem robiony w balona przez spółkę WARS, „karmiącą i pojącą” pasażerów pociągów na trasach krajowych? A może to ten słynny niedasizm, którego najwidoczniej nasi południowi sąsiedzi nie znają?

Idealny koszt biletu wstępu, umożliwiający zwiedzanie danego obiektu historycznego w Polsce? 0 PLN, czyli bezpłatnie! Uwaga, gratka dla wszystkich miłośników architektury, zamków, pałaców, rezydencji królewskich oraz historii naszego kraju – przez cały listopad bez żadnych dodatkowych kosztów możecie zwiedzać najpiękniejsze obiekty w Polsce. Jak to zrobić?

Spłynął dziką rzeką w Kamerunie, samotnie zmagał się z dżunglą w Kongo Brazzaville, ale przyjemność i ukojenie znajduje również na polskich rzekach. Miłośnik zwiedzania świata z pozycji rowerowego siodełka, z czasem przerzucił się na packraft. O podróżach, samotności i tym, jak zacząć przygodę z wodą i packraftami, rozmawiam z podróżnikiem i eksploratorem Dominikiem Szmajdą.

Chciałbyś zobaczyć zorzę polarną, ale nie stać ciebie na wyprawę do Kanady, na Alaskę czy na Grenlandię? Na szczęście na północy Europy jest miejsce, gdzie zorzę można dość łatwo „upolować”, a dotarcie tam z Polski jest proste, szybkie i tanie – dość napisać, że bilet lotniczy w dwie strony może kosztować mniej niż bilet na połączenie Pendolino z Krakowa do Warszawy. Gdzie znajduje się ten przyrodniczy raj?

Dawna Abisynia, obecnie Etiopia – szalony miks wszystkiego, z czym kojarzy się Afryka. Splot dość interesujących zdarzeń sprawił, że miałem okazję podejrzeć stolicę tego fascynującego kraju w wersji nieupiększonej i bez lukru. Szukając sposobu na pokazanie etiopskiej różnorodności, zdecydowałem się na fotorelację à la #phonepicture: chcąc być konsekwentnym w formie – i przy okazji, móc zajrzeć nieco głębiej, bez obaw o utratę aparatu bądź sztuczne pozowanie – wszystkie zdjęcia zostały wykonane telefonem komórkowym (HTC Ultra). Kliknięcie w zdjęcie otwiera jego pełną wersję.

Zapraszam do Etiopii i jej stolicy, Addis Abeby.

Papież, szmer modlitw podczas Światowych Dni Młodzieży, las wieżowców i słynny Kanał. Plus rajskie wyspy w pakiecie z oceanami i dżunglą.

A z drugiej strony: oszuści z Panama Papers, przerażająca beznadzieja i dwie nietypowe linie, które są symbolem rozdwojenia jaźni, łącząc i jednocześnie dzieląc geograficznie (kraj) oraz historycznie (przeszłość oraz przyszłość). Witaj w Panamie, zdejmij kapelusz, gringo!

Sążnista i krwista relacja z kraju, który wymyka się jednoznacznej klasyfikacji.

To nie jest takie złe miejsce do mieszkania. Pod warunkiem, że lubisz komary, które chcą pożreć cię żywcem w tych krótkich letnich tygodniach, gdy przyroda próbuje nadrobić stracony czas. I nie będziesz zwracać uwagi na dojmujący mróz, który maluje obrazy na oknach i powoduje, że twoja broda zamarza. Bo przecież -40 °C / -50 °C to żadna zima, prawda?

Reportaż z mojej zimowej wizyty na północy Syberii.

Pierwotna publikacja tego artykułu na moim poprzednim prywatnym serwisie spowodowała trzęsienie ziemi w polskich mediach mainstreamowych. Tematyka bezpieczeństwa danych zawartych na kartach pokładowych znanych osób (w tym wypadku: Kingi Rusin) okazała się bardzo nośna. Trafiłem z nią na główną stronę Wykopu, „zdobyłem” blisko 100 tys. UU na moim blogu w trakcie kilku godzin, temat „żył” w Wirtualnej Polsce, na Onecie, Plotku, Pudelku, Pomponiku. Rozmawiano o nim w mediach branżowych, w serwisach zajmujących się bezpieczeństwem, opowiadałem o szczegółach w telewizyjnych programach informacyjnych, w RMF, Radiu Zet i w dziesiątkach innych miejsc. (Nie)stety, ubocznym efektem publikacji było również czasowe zamknięcie serwisu, na którym pierwotnie opublikowałem artykuł.

Czas pokazał, że artykuł i kwestie w nim poruszone są w dalszym ciągu boleśnie aktualne – a nieświadomi podróżnicy powtarzają błąd, który popełniła Kinga Rusin. Uważam więc, że warto ponownie podzielić się całą historią. Upublicznić, w celu edukacyjnym, ku przestrodze. Ale również pokazać, że każdy turysta musi mieć się na baczności, nie wyłączając myślenia podczas swojej podróży!

Wcześniej spotkało to dziennikarkę, prezenterkę, bizneswoman i (nieco) celebrytkę – jutro może przydarzyć się dowolnej innej osobie: niedzielnemu podróżnikowi, backpackersowi, turyście czy zwykłemu pasażerowi. Zatem: co z tymi kartami pokładowymi?

A było już tak pięknie. Podczas pandemii COVID-19 jednym z nielicznych dobrych aspektów rozprzestrzeniania się koronawirusa – i zakazów dotyczących przemieszczania się po świecie – było radykalne ograniczenie działalności osób, które dokonywały swoistego gwałtu na afrykańskiej faunie. Ale sytuacja wróciła niestety do (paskudnej) normy. Niczym hydra lernejska, której na miejsce odciętej głowy odrastały 2 bądź 3 nowe.

Cofam się w myślach do 2019 r., tuż przed wybuchem pandemii. Przyjaciel Pana Podróżnika, który podróżował ówcześnie po afrykańskich krajach, podrzucił link. Zostawił go na Messengerze, z małą adnotacją. Właściwie to nie była żadna adnotacja czy dłuższa forma. Wręcz przeciwnie, poza adresem internetowym było tam tylko jedno słowo, jakże lakoniczne, mocne i stanowcze. Brzmiało ono: „skurwysyny!”. I nic więcej.

Dokąd prowadził ten link? Do artykułu-newsa w zimbabweńskiej prasie. A potem ruszyła lawina wspomnień…

Kiedyś? Sposób na tanie podróżowanie i swoisty styl życia, pozwalający uciec od przaśności i szarzyzny dnia codziennego. Teraz? Relikt czasów minionych, wyparty przez nowoczesne – i szybsze – metody przemieszczania się. Czy aby na pewno?

Z kim porozmawiać o kondycji autostopu w Polsce i na świecie, jeżeli nie z osobą, która jest jego piewcą od ponad 25 lat? Michał Witkiewicz piastuje funkcję prezesa Polskiego Klubu Przygody, jest organizatorem Międzynarodowych Mistrzostw Autostopowych, dyrektorem Festiwalu Przygody Wanoga, wykładowcą trójmiejskich szkół wyższych, dziennikarzem i członkiem m.in. National Geographic Society.

Ale Michał to również wytrawny podróżnik i turysta, który ma na swoim koncie ponad 100 odwiedzonych państw świata oraz niesamowite solowe wyprawy ekspedycyjne („Euroazja 2002”, „Transamerica Expedition 2004”), wyróżnione na prestiżowych Kolosach. To także osoba, która nie boi się nazywać rzeczy po imieniu, widzi problemy gnębiące polskie środowisko podróżnicze – a jego opinia, dotycząca m.in. powszechnego parcia na szkło części ze znanych podróżników, jest boleśnie prawdziwa.

Z przyjemnością wybrałem się – wykorzystując niezbyt typową marszrutę – nad polskie morze, aby przeprowadzić długą rozmowę z człowiekiem-orkiestrą, czyli Michałem Witkiewiczem.

Niektórzy marzą o podróży w niedostępne rejony świata, zwłaszcza w tereny polarne – inni po prostu działają, traktują marzenia jako cele z ustalonym terminem realizacji. Taką osobą jest Dagmara Bożek.

Dagmara ma za sobą zimowanie m.in w Polskiej Stacji Polarnej Hornsund im. Stanisława Siedleckiego oraz Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Przeprowadziłem z nią fascynującą rozmowę w 2019 r., kiedy szykowała się do wyjazdu i zamieszkania przez blisko 12 miesięcy w jednym z najbardziej niezwykłych miejsc na ziemi: w Antarktyce. Nie dość tego, w gronie 9 osób, które miały zimować na stacji badawczej, pełnić miała odpowiedzialną funkcję kierownika.

Okazało się, że życie lubi płatać figle – rozmawiamy cztery lata później, w 2023 roku, w zupełnie innych okolicznościach. Zmieniło się dużo… ale ogień przygody, który płonie w Dagmarze, wciąż nie gaśnie.

O tym, jak wygląda codzienność życia pod biegunami, o turystyce na Antarktydzie, esencji podróżowania, emocjach, lepieniu pierogów w Arktyce, o byciu inspiracją i przełamywaniu barier w postrzeganiu kobiet – a także o tym, jak przygotować się do wyjazdu na stację polarną… rozmawiam (uwaga, to długi wywiad!) z polarniczką, popularyzatorką naukową, tłumaczką i podróżniczką, czyli Dagmarą Bożek.

22 lutego 2021 roku zapowiadał się jak każdy poniedziałek: klasyczny, poweekendowy szał ogarniania rzeczywistości. Jak grom z jasnego nieba dotarły wiadomości z Tanzanii: Olek Doba nie żyje, zmarł na szczycie Kilimandżaro, tuż po wejściu na sam szczyt. Druzgocąca myśl: jak to?! Człowiek, który posiadał bilet na nieśmiertelność, którego znałem od blisko 20 lat, którego nie pokonała żadna woda… nie siądzie już ze mną do stołu, nie uśmiechnie się szelmowsko, popijając piwo i dowcipkując z mojej brody?

Ciężkie zadanie: jak ująć taką postać jak Aleksander Doba w jednym cytacie. Kim był Olek?

Trzykrotnie przepłynął Ocean Atlantycki kajakiem. Ma na koncie blisko 100 tys. kilometrów w wodzie, ale najlepiej czuje się w powietrzu. Przeżył 40 dni w Trójkącie Bermudzkim, napad bandytów w dżungli Amazonii, ale najbardziej boi się nudy. Ceni swoją brodę, nie zamierza iść na emeryturę, mimo 70 lat na karku twierdzi, że ma ich zaledwie 34. Ilością wydzielanej energii obdzieliłby niejedną małą elektrownię. Zachęca do podróżowania nie tylko palcem po mapie, bo jak mówi, podróżować znaczy żyć. Namacalny dowód na to, że „stary człowiek i może”. Sam twierdzi, że niepowodzenia go tylko motywują.

Z kilku wywiadów, które przeprowadziłem z Olkiem, najbardziej zapadł mi w pamięć ten z 2016 r., który był bezładnym strumieniem kropel naszej rozmowy podczas półprywatnego spływu w okolicach Polic. Jak żaden inny, pokazuje Olka takim, jakim był: szalonego i uśmiechniętego, pełnego niepohamowanej energii, inspirującego i skromnego faceta, który właśnie został Podróżnikiem Roku National Geographic. Włóżcie zatem kapok i wsiadajcie ze mną do żółtego kajaka, gdzie już czeka Aleksander Doba.