Category

Miejsca

Category

Szukasz okazji na porównanie bożonarodzeniowych jarmarków w Krakowie, Gdańsku lub we Wrocławiu z tymi słynnymi, odbywającymi się w Niemczech? Dlaczego nie sprawdzisz tego osobiście? Tym bardziej, że jednodniowa wycieczka lotnicza – która sama w sobie może być atrakcją – z Polski do Niemiec oraz wizyta na Weihnachtsmarkt w Dortmundzie będzie kosztować Ciebie równowartość wypadu do kina i późniejszej wizyty w McDonald’s celem spożycia Burgera Drwala w towarzystwie 2-3 osób 🙂

Nie wierzysz? Sprawdź szczegóły!

Idealny koszt biletu wstępu, umożliwiający zwiedzanie danego obiektu historycznego w Polsce? 0 PLN, czyli bezpłatnie! Uwaga, gratka dla wszystkich miłośników architektury, zamków, pałaców, rezydencji królewskich oraz historii naszego kraju – przez cały listopad bez żadnych dodatkowych kosztów możecie zwiedzać najpiękniejsze obiekty w Polsce. Jak to zrobić?

Visit Wallonia oraz Brussels Airlines zaprosiły przedstawicieli touroperatorów, Polskiej Izby Turystyki – oraz Pana Podróżnika – do odwiedzenia Walonii: francuskojęzycznego regionu w południowej części Belgii, stanowiącego jeden z trzech regionów federalnych tego kraju. Okazją była reaktywacja bezpośrednich połączeń na trasie Warszawa – Bruksela – Warszawa. Podczas 5-dniowej wizyty studyjnej udało się w pełni zrealizować program zwiedzania oraz przekonać się na własnej skórze, dlaczego Walonia uznawana jest za ukryty klejnot Belgii.

Założenia wyjazdu były proste: połączyć aktywność fizyczną, eksplorację interesujących miejsc, aspekty kulinarne, historyczne oraz – co równie ważne – poczuć atmosferę Walonii w nieco mniej formalnej atmosferze 🙂

Chciałbyś zobaczyć zorzę polarną, ale nie stać ciebie na wyprawę do Kanady, na Alaskę czy na Grenlandię? Na szczęście na północy Europy jest miejsce, gdzie zorzę można dość łatwo „upolować”, a dotarcie tam z Polski jest proste, szybkie i tanie – dość napisać, że bilet lotniczy w dwie strony może kosztować mniej niż bilet na połączenie Pendolino z Krakowa do Warszawy. Gdzie znajduje się ten przyrodniczy raj?

Dawna Abisynia, obecnie Etiopia – szalony miks wszystkiego, z czym kojarzy się Afryka. Splot dość interesujących zdarzeń sprawił, że miałem okazję podejrzeć stolicę tego fascynującego kraju w wersji nieupiększonej i bez lukru. Szukając sposobu na pokazanie etiopskiej różnorodności, zdecydowałem się na fotorelację à la #phonepicture: chcąc być konsekwentnym w formie – i przy okazji, móc zajrzeć nieco głębiej, bez obaw o utratę aparatu bądź sztuczne pozowanie – wszystkie zdjęcia zostały wykonane telefonem komórkowym (HTC Ultra). Kliknięcie w zdjęcie otwiera jego pełną wersję.

Zapraszam do Etiopii i jej stolicy, Addis Abeby.

Papież, szmer modlitw podczas Światowych Dni Młodzieży, las wieżowców i słynny Kanał. Plus rajskie wyspy w pakiecie z oceanami i dżunglą.

A z drugiej strony: oszuści z Panama Papers, przerażająca beznadzieja i dwie nietypowe linie, które są symbolem rozdwojenia jaźni, łącząc i jednocześnie dzieląc geograficznie (kraj) oraz historycznie (przeszłość oraz przyszłość). Witaj w Panamie, zdejmij kapelusz, gringo!

Sążnista i krwista relacja z kraju, który wymyka się jednoznacznej klasyfikacji.

To nie jest takie złe miejsce do mieszkania. Pod warunkiem, że lubisz komary, które chcą pożreć cię żywcem w tych krótkich letnich tygodniach, gdy przyroda próbuje nadrobić stracony czas. I nie będziesz zwracać uwagi na dojmujący mróz, który maluje obrazy na oknach i powoduje, że twoja broda zamarza. Bo przecież -40 °C / -50 °C to żadna zima, prawda?

Reportaż z mojej zimowej wizyty na północy Syberii.

A było już tak pięknie. Podczas pandemii COVID-19 jednym z nielicznych dobrych aspektów rozprzestrzeniania się koronawirusa – i zakazów dotyczących przemieszczania się po świecie – było radykalne ograniczenie działalności osób, które dokonywały swoistego gwałtu na afrykańskiej faunie. Ale sytuacja wróciła niestety do (paskudnej) normy. Niczym hydra lernejska, której na miejsce odciętej głowy odrastały 2 bądź 3 nowe.

Cofam się w myślach do 2019 r., tuż przed wybuchem pandemii. Przyjaciel Pana Podróżnika, który podróżował ówcześnie po afrykańskich krajach, podrzucił link. Zostawił go na Messengerze, z małą adnotacją. Właściwie to nie była żadna adnotacja czy dłuższa forma. Wręcz przeciwnie, poza adresem internetowym było tam tylko jedno słowo, jakże lakoniczne, mocne i stanowcze. Brzmiało ono: „skurwysyny!”. I nic więcej.

Dokąd prowadził ten link? Do artykułu-newsa w zimbabweńskiej prasie. A potem ruszyła lawina wspomnień…